piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 31

   Róża nie dała się wyprowadzić w pole, wysokie obcasy wcale nie zmniejszyły jej szybkości i dopadła drzwi łazienki prawie równocześnie ze Zbyszkiem. Taki skarb o rycerskiej duszy, czarująco nieśmiały, ociekający seksem i w dodatku umiejący gotować, można znaleźć jedynie raz w swoim życiu, więc jej determinacja była naprawdę wielka. Jako doświadczona kobieta, potrafiła to docenić i nie miała najmniejszego zamiaru wypuścić go ze swoich rąk.
- Naprawdę poradzę sobie sam. – Zdyszany mężczyzna patrzył z przerażeniem na namydloną gąbkę w jej rękach. Całą kolację ledwo nad sobą panował, w pamięci miał ciągle kusą haleczkę ledwo zakrywającą zgrabny kuperek.
- To wszystko przeze mnie, zostanie ci plama. – Róża zamrugała długimi rzęsami z miną wcielonej niewinności i potarła myjką o jego tors. Z łatwością wyczuła jak bardzo był spięty. – Chyba powinieneś zdjąć tę koszulę. – Zanim zdążył odpowiedzieć już ściągała mu ją z ramion, stojąc na palcach i przyciskając do niego krągły biust, doskonale widoczny w dużym dekolcie, niby to dla zachowania równowagi.
- Nie rób sobie kłopotu – zaprotestował, bardzo już słabym głosem, w którym doskonale słychać było chrapliwe nutki. Znany mu dobrze ponętny tyłeczek znajdował się o włos od jego rąk.
- Jej, tu też się upaprałeś. – Kobieta na widok ładnie umięśnionej klatki piersiowej gosposia, o mało się nie oblizała. Nie chciała jednak działać zbyt obcesowo, żeby go nie spłoszyć. Z uśmieszkiem potarła gąbką jego pierś, oczywiście zupełnie przypadkowo zahaczając o lewy sutek.
- Cholera... – wyrwało się nieopatrznie Zbyszkowi, zbierającemu pośpiesznie resztki swojej rycerskości. Niestety nieposłuszne palce trafiły jakimś cudem na krągły pośladek i zacisnęły się na nim niczym imadło. W tym momencie usta Róży odszukały śmiało jego gorące wargi i wpiły się w nie w namiętnym pocałunku. To przeważyło szalę. – Moja... – mruknął w jej szyję, podniósł nieco do góry i posadził na toaletce, strącając z niej wszystko jednym, niecierpliwym gestem.
- Och... – zdołała jedynie wyszeptać, nie spodziewając się aż tak gwałtownego ataku. Fala gorąca zalała spragnione pieszczot ciało. Twarde wargi zaczęły ją dosłownie pożerać kawałek po kawałku. Pożądanie, narastające między nimi od dawna, wybuchło z siłą wulkanu. Żadne nie słyszało dźwięku rozbijających się o podłogę buteleczek z drogimi perfumami lady Agaty.
- Chcę ciebie... natychmiast...- Owinął się jej nogami w talii i ruszył w kierunku swojej sypialni.
- Tttak... – wyjąkała z trudem, mocno obejmując go za szyję. Sama miała trudności z zebraniem myśli. Była we władzy dzikiego grizzly. Mocny, piżmowy zapach jego ciała powodował, że cała drżała w oczekiwaniu na to, co się za chwilę stanie. Nawet nie wiedziała, kiedy przeszli długim korytarzem, bo namiętne usta skutecznie odwracały jej uwagę. Została położona na dużym, zabytkowym łożu w jedwabnej pościeli, niczym w starym romansie i nakryta twardym ciałem, za nim  zdołała choćby pisnąć.
- Taka piękna... – Mężczyzna wodził oczami po jej ciele, niestety nadal uwięzionym w ubraniu. Spódniczka nieco się przekręciła i podniosła, tak że widać było koronkowe majteczki. – Prawdziwa czarodziejka... – Ta kobieta, od pierwszego spotkania wzbudzała w nim najbardziej pierwotne instynkty.
- Chwileczkę...- Resztkami świadomości, zarejestrowała dużą dłoń, sunącą niecierpliwie w kierunku jej bluzeczki. Chciała sama ją rozpiąć, ratując co się dało, ale nie zdążyła. Usłyszała jedynie trzask rozrywanego materiału, to samo spotkało spódnicę i francuską bieliznę. – Ale... – Był to ostatni protest na jaki się zdobyła, reszta zniknęła w czerwonej mgle pożądania. Chciwe wargi, zwinne palce wędrujące po jej nagim ciele, spowodowały, że wygięła się w łuk, przylegając ściśle do mężczyzny. Ufała mu bez zastrzeżeń, wiedziała, że nie było nikogo lepszego na całym świecie. Miała swojego rycerza, który wykazał o wiele większy temperament niżby się można było po nim spodziewać. Jako dziki barbarzyńca podobał jej się jeszcze bardziej. Czego jeszcze mogła chcieć kobieta? Oczywiście serca u swoich stóp i pięknego pierścionka na palcu!
***
   Kevin następnego dnia obudził się o świcie, a to za sprawą budzika, który wieczorem skrupulatnie nastawił. Przed snem obejrzeli z Bartkiem dokumentalny film o Nessi i postanowili zapolować na mitycznego potwora. Za zdjęcie dobrej jakości wyznaczona była wysoka nagroda przez władze pobliskiego miasta. Podobno podpływał do brzegu wczesnym rankiem, kiedy nie było jeszcze setek turystów. Obaj chłopcy ogromnie się zapalili do tego pomysłu. 
Spojrzał w bok, gdzie nadal smacznie spał przyjaciel. Delikatnie potarmosił jego jasne włoski. Lubił ich dotykać, były takie mięciutkie jak futerko ulubionego misia.
- Jej, już rano? – Bartek przetarł oczy. – Jeszcze przecież ciemno. – Schował głowę pod poduszkę.
- Wstawaj! – Złapał go za wystającą spod kołdry piętę i połaskotał.
- Ej... no... – wyskoczył zwinnie z łóżka, chichocząc bez pamięci. Miał okropne łaskotki. – Poszukaj lepiej latarki.
- Mam, musimy tylko pożyczyć aparat od Henrego. - Rzucił koledze spodnie i bluzę, ponieważ ranki, mimo lata w pełni, były tutaj dość chłodne. Tatuś zawsze go uczył, że o bliskich trzeba dbać.
- Ciekawe, czy się zgodzi? – Ubrał się szybciutko i podążył za kolegą, który doskonale znał drogę. Podobno wiele razy bywał tutaj z ojcem. Sam na pewno by się zgubił w tym ogromnym zamku. Wkrótce dotarli do pokoju Attinktona, który spał jak zabity, ze zdjęciem Jarka w ręce.
- Chyba się zakochał! – Zachichotał Kevin, szturchając mężczyznę. Niestety nie osiągnął żadnego skutku, rozległo się jedynie głośne chrapanie.
- I co teraz zrobimy? – Bartek usiadł na łóżku.
- Jak to co, pożyczymy sobie i zostawimy karteczkę – wyjaśnił beztrosko.
- Nie pogniewa się? Mama mówiła, że nie wolno brać cudzych rzeczy bez pytania.
- No co ty, zanim się obudzi wrócimy. Nawet nie zauważy. - Wziął ostrożnie do ręki aparat fotograficzny i powiesił go sobie na szyi. Napisał przy tym kilka słów na papierowej serwetce, którą położył na szafeczce w widocznym miejscu. Przyszło mu to z wielkim trudem, bo od niedawana posiadł tę trudną sztukę.
- No nie wiem – Bartek podreptał za nim z niezdecydowaną miną. W małym plecaczku niósł latarkę, soczek, dużą paczkę ciastek oraz mały kocyk. Pomyślał, że do śniadania daleko, a prowiant na pewno się przyda. Pusty brzuszek już zaczynał wydawać ciche pomruki.
- Chodź, jezioro jest blisko. Po drugiej stronie ulicy – Wziął kolegę za rękę, która okazała się bardzo zimna. – Ale z ciebie sopelek. – Chuchnął w nią kilka razy, ogrzewając oddechem.
   Nie zauważone przez nikogo dzieci po kryjomu wymknęły się z domu. Szybko dotarły do jeziora, nad którym dopiero zaczęło wschodzić słońce. Nad spokojną wodą toczącą leniwie swoje fale, snuła się gęsta mgła, utrudniająca widoczność. Chłopcy przystanęli za pniem dużego drzewa, dochodząc do słusznego wniosku, że Nessi na ich widok może uciec. Usiedli na wilgotnej jeszcze trawie, wpatrując się intensywnie w ciemną taflę. Niczego ciekawego jednak nie zobaczyli, oprócz kilku ptaków, które właśnie wyszły coś przekąsić.
- Jestem głodny - poskarżył się cichutko Bartek, przytulając się do boku przyjaciela.
- Więc pokaż, co tam masz - złapał za plecak - ja wziąłem drożdżówki. - Wyjął z torby, którą miał przewieszoną na ramieniu spory pakunek.
- Śniadanko! – Pisnął zadowolony Bartek i rozłożył kocyk. Dzieci zajęte pałaszowaniem słodyczy, zupełnie zapomniały po co tutaj przyszły. Czas mijał, a oni nawet nie zauważyli jego upływu zajęci przekomarzaniem się ze sobą. Potwór, nawet jeśli gdzieś był, trzymał się z daleka, nie chcąc przeszkadzać maluchom w zabawie.
***
    Tymczasem około ósmej, wszyscy zgromadzili się na śniadaniu w jadalni na parterze. Zaniepokojony Darek, zaskoczony nieobecnością dzieci natychmiast podniósł się z krzesła. W sercu poczuł jakiś niepokój.
- Prawdę mówiąc nie zajrzałem do nich. – Wyrzuty sumienia złapały go za gardło. Znał pomysłowość maluchów, ale miał jeszcze małą nadzieję, że zwyczajnie były zmęczone i nadal smacznie spały.
- Ja też – Sean, który większość nocy przegapił się na narzeczonego, nad ranem zapadł w wyjątkowo mocny sen. – Idziemy!
- Nie martwcie się, na pewno są w zamku! – Lady Agata skinęła na lokaja, który właśnie usługiwał do stołu. – Niech cała służba, zajmie się szukaniem chłopców.
    Minęła godzina gorączkowych poszukiwań, niestety nie natrafiono na żadne ślady malców. Zniknęły ich ubranka i plecaczki, najwyraźniej, gdzieś się wybrali. Nikt ich jednak nie widział, ani odźwierny pilnujący bramy, ani wstająca przecież o świcie kucharka. Zewsząd było słychać coraz bardziej nerwowe nawoływania, nic jednak nie wskórali. Przepadli jak przysłowiowy kamień w wodę.
Wszyscy ponownie zebrali się, ale tym razem w salonie. Patrzyli po sobie przerażeni, dyskutując, co należy teraz zrobić. Większość była za włączeniem do akcji policji. Teren posiadłości był ogromny, nie mieli szans sami dokładnie go przeszukać. Dopiero, kiedy Darek był już na granicy histerii, a Sean zaczął rwać włosy z głowy, Henry o czymś sobie przypomniał. Wyciągnął z kieszeni serwetkę, którą tam po wstaniu z łóżka odruchowo włożył, z zamiarem wyrzucenia do kosza. Widniejącej na niej wiadomości nie przeczytał, bo litery były ogromnie koślawe i ciężkie do odszyfrowania. Mężczyzna teraz dopiero zaskoczył, że mogły to być dziecięce bazgroły.
- Mam tu coś. – Rozłożył na stole karteczkę. – Znalazłem to na nocnej szafce.
- Dawaj niekumaty człowieku! Lepiej późno niż wcale! - Jarek pierwszy rzucił się do odszyfrowania tekstu. Nie było to wcale łatwe, ale po chwili się udało.

,, Porzyczamy aparat, jak zrobimy zdjencie Nessi, podzielimy sie nagrodom”

- O boże, oni poszli nad jezioro! – Darek złapał się za serce. Zrobiło mu się słabo ze strachu.
- Spokojnie skarbie, to mądre dzieciaki! Bawią się gdzieś i tyle. – Sean łagodnie przytulił trzęsącego się niczym osika narzeczonego. Sam nie miał takiej pewności, ale starał się nie siać paniki. - Zatłukę smarkaczy! – Naciągnął na siebie bluzę i ruszył do drzwi. - Jak znajdę gówniarzy z przyjemnością wygarbuję im skóry! - Nie musiał jednak wiele się natrudzić, bo niespodziewanie w progu pojawiły się dwie, nieco zdyszane zguby. Z potarganymi włosami, zarumienionymi policzkami i w rozpiętych kurteczkach wyglądały jak wcielenie niewinności.
- Już po śniadaniu? – Mina Kevina natychmiast się wydłużyła. Ciastka nie zaspokoiły jego głodu, a długi spacer wręcz zaostrzył apatyt małego łakomczucha.
- Coś się stało? – Zapytał zaniepokojony Bartek, widząc niezmiernie poważne twarze dorosłych.
- A jak myślicie? – W głosie doktora pojawiła się furia, ale napięte do granic wytrzymałości mięśnie zaczęły się rozluźniać.  – Siadać i milczeć!
- Tylko spokojnie! – zaoponowała lady Agata.
- Żadne spokojnie! – Ryknął mężczyzna. – Szukamy was cały ranek gówniarze. Macie pojęcie, co wszyscy tutaj obecni czuli, na myśl, że może utonęliście w jeziorze?! Nie wolno się wam samym oddalać z domu i dobrze o tym wiecie!
- Ale my chcieliśmy tylko zobaczyć Nessi – pisnął cichutko wystraszony Bartek i schował się za przyjacielem. Nigdy nie widział doktora tak rozgniewanego.
- Mogliście poprosić kogoś z dorosłych, aby z wami poszedł. – Darek dopiero co doszedł do siebie. Gdyby któremuś z chłopców coś się stało nie umiałby dalej żyć. Po twarzy popłynęły mu łzy ulgi. – Co zrobiłbyś, jakby Bartek wpadł do wody? Nie umiesz pływać!
- Mamusiu, strasznie przepraszam. – Pod Kevinem na widok jego miny ugięły się nogi. Był naprawdę złym dzieckiem, doprowadził do łez najukochańszą osobę na świecie. Wzmianka o koledze spowodowała, że zrobił się blady niczym chusta.
- Dostaniecie dzisiaj lanie swojego życia! – Sean usiadł i skinął na syna, który podszedł do niego z miną skazańca. Nie próbował jednak protestować, wiedział, że sobie zasłużył. Na wypiętą, małą pupę spadło kilka solidnych klapsów. Chłopczyk zacisnął jednak dzielnie zęby, nie wydał ani  jednego okrzyku, chcąc pokazać przyjacielowi, że to nic takiego.
- Następny! – Mężczyzna skinął na spoconego ze strachu blondynka, który zaczął się cofać do tyłu. Nie był tak dzielny jak Kevin, nigdy nie dostał prawdziwego lania.
- Ja... ja... – zaczął się nieporadnie jąkać.
- Zastąpię go! – Mały Evans wypiął dumnie pierś i zasłonił sobą swojego małego księcia. – Mogę dostać nawet podwójne! – Spojrzał odważnie na ojca, w końcu był Lancelotem.
- Wedle życzenia – Sean doskonale wiedział, że cierpienie kochanej osoby odczuwa się podwójnie. Bartek stał jak skamieniały, kiedy kolega brał za niego klapsy. Doktor nie był bynajmniej sadystą, razy które wymierzał nie były zbyt silne. Chciał tylko dać dzieciom porządną nauczkę. Musiały nauczyć się odpowiedzialności za to co robią, zrozumieć, że każdy czyn ma swoje konsekwencje. – Teraz pójdziecie do swojego pokoju i zostaniecie tam za karę do kolacji. - Kiedy wyszli w salonie zapadła cisza, nikt nie odważył się odezwać. Z jednej strony wszyscy żałowali maluchów, z drugiej to co przeżyli przez ten czas, kiedy ich szukali, zostawiło na ich duszach niezatarte piętno. Odczuwali niezmierną ulgę, że wszystko dobrze się skończyło.
- Chyba zasłużyliśmy na solidne drinki. – Przerwała milczenie lady Agata i skinęła na lokaja. – Musimy ustalić jakieś dyżury. Te dwa urwisy nie mogą ani na moment zostać same.
***
    Tymczasem w pokoju chłopców słychać było pochlipywanie. Bartek nie mógł sobie darować, że okazał się takim tchórzem. Zawsze z nich dwóch był grzeczniejszy, nawet mama go za to chwaliła, a dzisiaj niepotrzebnie dał się namówić na ten spacer. Powinien zatrzymać narwanego kolegę, a nie dołączać się do niego. Doskonale wiedział, że źle postępują.
- Przepraszam. Bardzo cię boli? – zapytał cichutko, spoglądając na leżącego na brzuchu Kevina. Serduszko, aż mu się ściskało na widok jego cierpienia. – Dam ci swoją podusię.
- Strasznie, ale wytrzymam. – Miał zamiar być dzielny do końca. Zresztą podziw przyjaciela był niczym balsam na jego siniaki, które wcale tak bardzo mu nie dokuczały. Zerknął na niego spod długich rzęs, czy wywarł odpowiednie wrażenie.
- Dam ci buzi. – Usiadł zmartwiony obok postękującego chłopca. – Tak robią w bajkach, kiedy rycerz zabije smoka, albo pokona złą wiedźmę. Wtedy księżniczka daje mu nagrodę.
- Ale tutaj. – Wskazał na swoje usta, jako nieodrodny syn swojego ojca szybko się uczył. Taka okazja na pewno prędko się nie trafi.
- Masz zamknąć oczy i nie podglądać! – Zarumienił się i cmoknął różowe wargi. Wrażenie było całkiem przyjemne. Ciepłe i miękkie, ładnie pachniały gumą do żucia.
- Tylko raz? – Kevin poczuł się nieco rozczarowany.
- Drugi dostaniesz, kiedy cię spierze Henry. Na pewno to zrobi, jak się dowie, że jego ulubiony aparat wpadł ci do jeziora. – Pokazał mu język i uciekł na drugą stronę łóżka.
- Rany! Całkiem wyleciało mi z głowy! – Zupełnie zapominając o tym, że przecież był ciężko ranny zeskoczył na podłogę i pognał do szafy. – Jakby przyszedł, to mnie tu nie ma! - Zamknął za sobą drzwi.
- Skłamałeś, że cię boli! Już nigdy nie dostaniesz buzi! – Krzyknął za nim oburzony blondynek. Dopiero teraz się zorientował, że sobie z niego zażartował by wyłudzić całusa.
- Nieprawda, prawie umarłem! – Rozległ się stłumiony deskami protest.
- Akurat! Jak będziesz takim łobuzem, to ożenię się z Wojtkiem! – Zadarł dumnie nos.
***
   Jarek miał dość tych domowych awantur, potrzebował odrobiny spokoju. Ledwo otworzył oczy, a zwariowana rodzinka zaczęła swoje popisy. Tym razem to maluchy dały z siebie wszystko, udało im się przyprawić wszystkich o stan przedzawałowy. Dobrze, że ich wyprawa skończyła się szczęśliwie. 
Postanowił przejść się do miasteczka, które podobno było niecały kilometr od posiadłości lady Agaty. Miał nadzieję, że pozna jakieś miejscowe panny i ciekawska kobieta, przestanie się w niego wpatrywać z taką intensywnością, a jej synalek zrozumie, że się co do niego pomylił. Sam nie wiedział dlaczego tak mu zależy, aby pokazać, że ma odmienną orientację od brata. Nigdy tak naprawdę nie miał dziewczyny i nie bardzo wiedział czego można spodziewać się po związku. Za to z upodobaniem oglądał romanse, oczywiście po kryjomu przed Darkiem, który zabiłby go śmiechem, nazywając sentymentalną lalunią. Uznał więc, że warto było spróbować zaprzyjaźnić się z miłą Szkotką. Zawsze podobały mu się rude włosy. Co prawdą przy Henrym czuł się jakoś dziwnie, ale to przecież nie musiało znaczyć, że jest gejem. Może zwyczajnie go denerwował swoimi wielkopańskimi manierami, stąd te dreszcze i rumieńce, kiedy tylko się do niego zbliżył. Poza tym podobno nastolatka potrafił podniecić nawet kamień na drodze, jeśli tylko miał odpowiedni kształt. Postanowił sobie solennie przestać się przejmować lady i jej upartym synem. Z marsową miną otwarł bramkę na tyłach posesji. Kiedy wyszedł zza zakrętu zobaczył trzech miejscowych chłopaków, sądząc po markowych ciuchach nieźle nadzianych, znęcających się nad małym, wychudzonym kociakiem. Jeden z nich trzymał przeraźliwie miauczącego malucha za ogon przez chusteczkę i patrzył na niego z wyrazem obrzydzenia na piegowatej twarzy.
- Najlepiej wrzucę go do jeziora, takie brzydactwo nie powinno straszyć ludzi – Skrzywił wąskie usta i poprawił elegancki blezer z naszywką jakiejś prywatnej szkoły.
- Śmierdzi! – Skrzywił się chudy blondyn, mający jednak nieźle zarysowane mięśnie, z pewnością nie od ciężkiej pracy. Zatkał sobie nos. – Jak możesz brać do ręki to paskudztwo?
- Można by z niego zrobić przynętę na ryby, tylko trzeba pociąć. Krew zwabi drapieżniki. – Tęgi brunet wyciągnął z kieszeni scyzoryk.
- Te, nakrapiany idioto, zostaw kota w spokoju! – Warknął Jarek, który niczym duch zemsty pojawił się przed zaskoczonymi chłopakami. – Czego się gapisz? Mózg też masz w plamy?!
- Chcesz w pysk?! – Rudzielec rzucił zwierzątko w krzaki, gdzie znieruchomiało i natychmiast przystąpił do ataku. – To obcy, trzeba go nauczyć moresu! – Podwinął rękawy koszuli, to samo zrobili jego koledzy. Pewni łatwego zwycięstwa otoczyli niższego od nich chłopaka.
- Trzech na jednego? Co za palanty! – Schylił się, niby poprawiając sznurówkę i nabrał do garści piasku.
- Takimi jak ty, śmieciu, wycieramy sobie buty! - Nadął się blondyn.
- Jeszcze zobaczymy, kto będzie żarł glebę! – Sypnął im w oczy pyłem i walną pięścią w twarz bruneta, jednocześnie prawie trafiając z półobrotu w brzuch piegusa. Chudzielec, najwyraźniej przerażony całą akcją i potrącony przez padającego kolegę, sam klapnął na tyłek. Zanim zdążyli się pozbierać Jarek złapał kociaka i włożył go ostrożnie za koszulę. Nie był aż tak naiwny, żeby sobie wyobrażać zwycięstwo nad trzema rozjuszonymi łobuzami. W kilku skokach dopadł bramki w ogrodzeniu i natychmiast ją za sobą zatrzasnął. Poczekał aż pogoń się zbliży, odwrócił się i pokazał wściekłym chłopakom język. Potem dumnym krokiem ruszył ścieżką do domu.
- Miau...- Słysząc cichy pisk, delikatnie się uśmiechnął.
- Masz twardy żywot. - Pogłaskał kociaka po łebku. – W domu dostaniesz mleko i jakiś ciepły kącik do spania. – Zdjął sweter i zrobił z niego przytulne gniazdko, a następnie włożył do niego wiercącego się malca. Widać było jedynie jego wielkie, przerażone oczka.
- Dopadniemy cię!
- Już nie żyjesz!
- Mój ojciec wsadzi cię do paki! – Rozległy się za jego plecami wrzaski poturbowanych chłopaków. Jarek zupełnie się nimi nie przejął, na ich osiedlu tego rodzaju bijatyki były na porządku dziennym i nikt nie robił z nich wielkiej sprawy. Miał nadzieję, że te mamisynki nie narobią mu jakiś kłopotów.

   Żaden z uczestników awantury nie zauważył ukrytej za pniem drzewa kobiety. Podczas całej szamotaniny pstryknęła komórką kilka pamiątkowych zdjęć. Na jej twarz wpłynął pełen satysfakcji uśmiech. Właśnie zyskała pewność w bardzo ważnej sprawie. Jej życie nabrało intensywnych barw.

13 komentarzy:

  1. Anonimowy11:33 PM

    Mam nadzieję, że ta kobieta za drzewem to Lady Agata, bo nie chciałabym żadnej innej kobiety, która robiłaby zdjęcia Jarkowi.... Jeżeli to ona to super- taka teściowa to... "skarb"? Jarek chyba w najbliższej przyszłości nie podzieli mojego zdania. xD
    Akcja z maluchami była przesłodka, jestem ciekawa jak Henry zareaguje kiedy sie dowie o swoim ulubionym aparacie, aż strach się bać. Ale może Jarek jakoś go "uspokoi" trochę? :D
    Uratowanie kotka przez Jarka było wspaniałe, prawdziwy bohater z niego. Jednakże mam wrażenie, że później to go kopnie w dupę, że się tak wyrażę. Nie sądzę, żeby tamci trzej hultaje tak łatwo mu to odpuścili...
    Weny życzę,
    Mir

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj maluchy, maluchy ale z nimi zawsze jest wesoło. A i słodkie były te całusy. Podoba mi się ten akapit z Różą i im się należy chwila szczęścia bo ciągnie ich do siebie bardzo i to od dłuższego czasu.
    Uratowanie kotka urocze i też mam nadzieje że to była Lady Agata, no bo kto inny? Łobuzy może i nie odpuszczą ale dzięki temu Henry będzie miał pole do popisu.
    Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział.
    Dużo dużo weny i chęci:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy3:12 PM

    Co tu za nadzieja, nawet nie wiecie o co chodzi tej osobie za tym drzewem..:/

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy8:01 PM

    Jak zwykle wspaniały rozdział, maluchy są the best i te ich pocałunki, ciekawe co to będzie, gdy będą starsi ;)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy8:22 PM

    Więcej *Q*

    OdpowiedzUsuń
  6. Yaoistka^^8:28 PM

    Super rozdział!! ^^ Jeju Jarek i słodki mały kociaczek! :3 A ta kobieta to musi być Lady Agatha ^^

    A ja się już łobuziaków nie umiem doczekać, aż będą więksi. Wtedy to będą jajca. ^^

    Weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Róża ze Zbyszkiem żądzą! Ta parka jest świetna, lokaj jest generalnie całkiem uroczy.
    Jarek jest naprawdę odważny. To jak ratował kotka było naprawdę cudowne. Mam nadzieje, że ten kotek zostanie u niego, albo lepiej wróci do Polski z nimi.
    Dzieciaki bardzo nieodpowiedzialnie się zachowały. Mogło im się coś stać. Oczywiście to mogłobyć bardzo romantyczne, jednak cholernie niebezpieczne.
    Mam nadzieję, że ta kobieta za drzewami, to była lady Agatha i upewniła się że Jarek nie jest słabeuszem i umie się przeciwstawić przeciwnościom losu.
    Dobry rozdział

    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy12:34 AM

    Bomba nota ; D mam nadzieje że ta kobieta to Lady Agata i da popalić Jarkowi, wiem że to wogule i w szczególe , ale kiedy następna nota????

    OdpowiedzUsuń
  9. Anonimowy12:57 PM

    Kiedy next??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowy8:25 PM

      Tez już się nie mogę doczekać. <3

      Usuń
  10. Anonimowy7:08 PM

    Witam,
    jak dobrze, ze dzieciakom nic się nie stało, zastanawiające jak udało im się wymknąć z posiadłości..., czyżby to całe zdarzenie obserwowała matka Henrego..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  11. Anonimowy8:43 PM

    Wow. Rozdział zaczął się naprawdę gorąco. Już powoli zaczynałam tracić nadzieję, że między Różą i Zbyszkiem do czegoś dojdzie. Gospoś jest uroczo staroświecki, więc trochę się spodziewałam, że zaczeka przynajmniej do zaręczyn z konsumpcją związku.
    Chłopcy jak zwykle dokazują i są najzabawniejszym punktem opowiadania. Nie mogli oczywiście przegapić szansy na sfotografowanie słynnego potwora. Już wyobrażam sobie co im zrobi Henry za zabranie aparatu bez pytania... Swoją drogą, z Kevina jest naprawdę super dzieciak. Nawet lanie przyjął za narzeczonego.
    Jak rozumiem, za drzewem ukrywała się lady Agata? Hmm... Ciekawe, czy bardziej będzie zachwycona zachowaniem Jarka, czy przerażona jego brakiem manier...
    Chłopak mi zaimponował. Samemu postawił się trzem chłopakom i uratował biednego kociaka. Jestem tym bardziej zachwycona, że sama mam czworonożnego domownika, a u babci dokarmiam kilka kotów. Brawo za taką postawę.
    Pozdrawiam,
    Ariana

    OdpowiedzUsuń
  12. Anonimowy5:35 AM

    Hejeczka,
    wspaniały rozdział, czyżby za tym drzewem chowała się Lady Agatha, och maluszki nam narozrabiały, ciekawe jak Henry zareaguje na wieści jak się dowie, że jego aparat przepadł... a Kevin tak wdał się w tatusia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń