sobota, 24 maja 2014

Rozdział 27

   Był piękny, letni dzień. O tej godzinie panował jeszcze przyjemny chłód. Henry i Jarek popijali na tarasie za domem poranną kawę. Obaj lubili ten ciemny, aromatyczny napój i często się nim wspólnie delektowali. Dzieci już o świcie pojechały z rodzicami Bartka na wycieczkę w góry. Jedynie Zbyszek jak zwykle krzątał się po domu. Natomiast narzeczeni nie wystawili nadal nosa z sypialni. Na myśl o tym, co tam pewnie robili chłopak oblał się rumieńcem. Wieczorny pocałunek nadal tkwił mocno w jego głowie, która bezlitośnie odtwarzała go raz po raz, wprawiając w zakłopotanie i powodując dziwne palpitacje serca.
- Och... - Spodeczek zadrżał w jego dłoni i oblał sobie brzuch kawą, na szczęście nie była zbyt gorąca .
- Co ci się tak dzisiaj łapki trzęsą Księżniczko? – Henry obserwował go już od dłuższego czasu, zastanawiając się, kiedy zdobędzie następnego buziaka. Nie umiał się niestety powstrzymać od żartów, choć wiedział jak gwałtownie zazwyczaj chłopak na nie reaguje.
- Mam alergię na angielską arystokrację! – prychną Jarek, zadowolony, że znalazł pretekst do ucieczki. Ten zimnokrwisty cwaniak nie był taki głupi na jakiego wyglądał. Bał się, że znowu zostanie wciągnięty w jakąś grę, w której się pogubi. Może i jego brat miał odmienną orientację, ale on na pewno nie, był o tym święcie przekonany.
- Aha, więc te rumieńce są z mojego powodu? Cieszę się, że o mnie myślisz. – Zagapił się na nachmurzoną twarz, która w tej chwili wydała mu się najpiękniejsza na świecie. Miał ogromną ochotę złapać ją w swoje dłonie i ucałować. Ciężki warkocz lśnił w słońcu niczym złoto. Jego Skarb był taki niewinny i słodki. Nadal miał problem z zaakceptowaniem, że delikatna uroda chłopaka nie idzie w parze z charakterem.
- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz i zginiesz! – Wrzasnął jasnowłosy anioł, jednym susem przypadł do mężczyzny i przystawił mu do gardła łyżeczkę do lodów. Zielone oczy iskrzyły się ze złości. – Jakim cudem ja ci przypominam Roszpunkę?!
-  To te wspaniałe loki Piękny – wyszeptał z wyjątkowo niemądrym wyrazem twarzy. Otoczył go kuszący zapach smukłego ciała, a te dwa szmaragdowe jeziora wciągały go coraz głębiej, w niebezpieczną, pełną gwałtownych emocji toń.
- Giń bezmózga cholero! Precz z arystokracją, niech żyje Rewolucja! – załapał głupkowato szczerzącego się  idiotę za szyję. Nienawidził, jak ktoś go mylił z dziewczyną, ten facet prosił się o śmierć.
- Mam prawo do ostatniego życzenia! – Cała sytuacja podobała mu się coraz bardziej, bo chłopak zupełnie się zapominając usiadł mu okrakiem na kolanach. Dla tej chwili warto było umrzeć, zwłaszcza, jeżeli uda mu się jeszcze co nieco utargować.
- Mogę prosić o buziaka dla skazańca? – Popatrzył na niego niewinnie ciemnymi oczami, na ich dnie widać było jednak przekorne iskierki, których nie udało mu się ukryć. – Taki uroczy, a taki brutalny. – Może i był beznadziejnie zakochany, ale o swoje interesy umiał zadbać.
- Ty chyba jesteś samobójcą?! – Natarł na bezczelnego łobuza zbyt gwałtownie, fotel przechylił się i runęli do tyłu. Henry jako dżentelmen nie mógł pozwolić, żeby jego Skarb doznał uszczerbku na zdrowiu, chwycił więc mocno za zgrabny tyłek. Palce dosłownie same zacisnęły się na sprężystych półkulach, a potem zaczęły je delikatnie gładzić. Musiał przecież dokładnie sprawdzić, czy nic mu się nie stało. To, że chłopak wylądował na nim, a nie na plecach jakoś umknęło jego uwadze, ale miał do tego ważny powód.
- Mhmm... – Jarek miał wyjątkowego pecha. Przewracając się trafił idealnie swoimi ustami w męskie usta, których, kiedy tylko wstał z łóżka, przysiągł się wystrzegać, ponieważ prześladowały go nawet w snach. Nie wiadomo dlaczego nie mógł się od nich oderwać. W pierwszej chwili chciał tylko przekonać samego siebie, że wcale nie są takie dobre jak zapamiętał. Należały do faceta, więc dotykanie ich nie powinno się różnić niczym od dotykania powiedzmy poduszki. Wskazane byłoby, aby wzbudzały nawet pewien niesmak. Ale... No właśnie...Smakowały wyśmienicie aromatyczną moccą. Ciepłe, ulegle rozchylone kusiły wilgotnym wnętrzem. Ostrożnie pogładził je czubkiem języka, zbadał aksamitną fakturę, objął na próbę swoimi wargami. Spojrzał w ciemne oczy Henrego i przepadł z kretesem. Pełne słodkich obietnic czekoladowe wiry zahipnotyzowały go swoją mocą. Gorące dłonie na pośladkach sprawiły, że zaczął drżeć na całym ciele. Obudziły do życia coś, co nie miało prawa się obudzić pod wpływem żadnego mężczyzny.
- Och... – jęknął oszołomiony Henry, będący całkowicie w mocy swojego Skarbu. Po raz pierwszy był kimś w ten sposób zauroczony, różnica pomiędzy zwykłym pożądaniem, z którym nieraz miał do czynienia, a tym co czuł w tej chwili była ogromna. Starał się powstrzymać, aby nie wystraszyć chłopaka. Wiedział, że nadal nie pogodził się ze swoją orientacją. Z prawdziwie oślim uporem negował wszelkie sygnały, które do niego docierały. Pozwolił mu zdobyć swoje usta, tak jak tego pragnął.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Telefon dzwoni niczym alarm – usłyszeli nad sobą głos Zbyszka. – Dostaniecie reumatyzmu, od tego tarzania się po wilgotnych deskach.
- Co...? – Jarek wielkim trudem wracał do rzeczywistości. Zamrugał kilkakrotnie oczami  i dopiero teraz zorientował się, co właśnie wyprawiał. Leżał na tym podstępnym Angliku, pożerając jego ohydne wargi, a on macał jego tyłek z wielkim entuzjazmem. – Dolałeś coś do tej kawy? – Zerwał się na równe nogi poganiany chichotem Gosposia.
- A mój urok osobisty to się już nie liczy? – odezwał się po chwili Henry, nieco urażony jego podejrzeniami. Obciągnął jak mógł najniżej koszulkę, aby wyglądać nieco przyzwoiciej. – Kto tam się dobija? – warknął nieprzyjaźnie na Zbyszka.
- Lady Agata. Chyba nie jest w najlepszym humorze, sądząc po piskach jakie z siebie wydaje z szybkością karabinu. – Mężczyzna podał mu telefon i natychmiast się ulotnił. Miał przy tym wyjątkowo speszoną minę i mocno nieczyste sumienie.
   Attinkton z niechęcią wziął do ręki słuchawkę, wpatrując się w nią jakby to była co najmniej głowa indyjskiej kobry. Matka lubiła się awanturować, ale nigdy nie robiła tego bez powodu. Zazwyczaj, ze sprytem rasowego dyplomaty starannie wyćwiczonym przez wiele lat, starał się jej nie dawać pretekstu do ingerowania w swoje życie 
- Mój drogi, mam nadzieję, że plotka która do mnie dotarła to jakieś nieporozumienie – zaczęła kobieta wzburzonym głosem.
- Dzień dobry. Miło usłyszeć twój głos. Nawet się ze mną nie przywitałaś, choć zawsze twierdzisz, że za mną tęsknisz – odezwał się z wyrzutem.
- Przecież wiesz, że kocham swoje dzieci – odezwała się lekko speszona.
- Masz tylko jedno dziecko mamo. Skąd ta liczba mnoga? – Henry wielokrotnie wypróbowaną metodą odwracał uwagę od sedna sprawy. Nie miał pojęcia o co się zdenerwowała, ale lepiej by było, gdyby ochłonęła, ponieważ pod wpływem gniewu przychodziły jej do głowy naprawdę niemądre pomysły. - No właśnie – mruknęła z przekąsem. – Żadnego wyboru. Zawsze chciałam mieć więcej, niestety nieboszczyk nie miał zbyt bujnego temperamentu. Wolał włóczyć  się z psami po lesie, niż odwiedzać moją sypialnię.
- Błagam cię, oszczędź mi szczegółów! – jęknął zakłopotany kierunkiem ich rozmowy, której przysłuchiwał się Jarek. – Przecież ty możesz jeszcze mieć dzieci – dodał by załagodzić sprawę.
- Aaa...! Niewdzięczniku! Chcesz się mnie pozbyć wydając za jakiegoś podrzędnego lorda?! – Rzuciła chłodno do słuchawki.
- Jakim cudem doszłaś do takiego wniosku? – Zapytał nieco oszołomiony. Lady Agata była mistrzynią w graniu na emocjach i mimo, że ją doskonale znał, nieraz dawał się nabrać. Nikt tak jak ona nie umiał manipulować innymi, o czym szybko przekonał się zarząd Eletronic System po śmierci jego ojca. Sztab biznesowych rekinów drżał przed tą drobną kobietą, niewinnie trzepocącą przed nimi rzęsami, która na pierwszy rzut oka wyglądała, jakby ledwo sobie radziła z rachunkami. Na drugi jednak okazała się prawdziwym drapieżnikiem, umiejętnie zamaskowanym zwiewnymi, jedwabnymi sukienkami i tipsami w kwiatowe wzorki, do których miała prawdziwą słabość.
- A więc mój najukochańszy jedynaku... – zaczęła aksamitnym głosem, pod wpływem którego zjeżyły mu się włosy na głowie. – Natychmiast tutaj wracaj! Podobno siedziałeś w więzieniu! Jak cię tu nie zobaczę w przeciągu trzech dni sama przyjadę do Pytlowic! Niech cię wtedy Bóg ma w swojej opiece, o ile nie będzie się bał ze mną zadzierać! – Ryknęła do słuchawki niczym rozwścieczona lwica, a biedny Henry aż podskoczył, chwytając się za uszy.
- Ale skąd ty...? –  chciał zapytać, ale usłyszał jedynie przeciągły sygnał, oznaczający zakończenie rozmowy. Popatrzył ponuro na Jarka, który przyglądał mu się ze szczerym rozbawieniem.
- Krótko cię trzyma co? – Podał mu przyniesione przez Zbyszka ciasteczka. – Osłodź sobie życie Milordzie i zacznij się pakować. – Prawdę mówiąc zrobiło mu się nagle smutno. Mężczyzna pomógł mu zapomnieć o jego strapieniach, nieprzyjemny pobyt u paskudnej ciotki dzięki niemu szybko odszedł w zapomnienie. Usiadł z powrotem na krześle z markotną miną. Nie będzie miał się z kim kłócić ani robić wypadów do Krakowa, oprócz niego nikogo przecież tutaj nie znał. Kto mu podniesie od rana ciśnienie gapiąc się bezczelnie na tyłek? Kto zawładnie jego ustami w pełnym pasji pocałunku? – O cholera! Może to było jednak zaraźliwe? Zaczerwienił się gwałtownie, kiedy zauważył w jakim kierunku zmierzają jego myśli.
- Nie martw się Piękny – Henry podszedł do niego i uklęknął obok krzesła, kładąc mu dłonie na kolanach. – Mam zamiar tu wrócić i kontynuować studia w Polsce, podobno ten uniwersytet w Krakowie ma niezłą renomę. Zamieszkam z wami i codziennie będę kradł ci pocałunki, aż mi oddasz swoje serce.
- Jesteś pewny, że to o serce ci chodzi, nie o co innego? – zapytał, zmieszany intensywnością jego spojrzenia oraz niespodziewaną deklaracją, Jarek.
- Nie pogardzę żadnym seksownym kawałeczkiem twojego ciała – zamruczał wymownie. Po takiej uwadze oczywiście został pociągnięty za ucho przez rozzłoszczonego na nowo chłopaka, który następnie go odepchnął i poderwał się na nogi. – Dokąd? A gdzie czułe pożegnanie?
- Idę zobaczyć w Google po ile są gilotyny. Podobno były bardzo pomocne w pozbyciu się zblazowanej arystokracji! – Prychnął wyniośle i oddalił się wolnym krokiem, żeby ten łobuz przypadkiem nie pomyslał, że się go boi. Musiał zachować choć odrobinę godności.
                                                      ***

   Kilka godzin później cała rodzina zebrała się na obiedzie. Henry oczywiście oznajmił wszystkim nowinę, że musi wrócić do domu, ponieważ jakaś papla doniosła na niego matce. Nie miał tylko pojęcia, kto miał tak długi język, wodził więc wzrokiem od jednego do drugiego.
- Nie mam z tym nic wspólnego – wymamrotał Darek, który napychał się wprost nieprzyzwoicie kaczką w pomarańczach, w przerwach karmiąc Seana. Doktor oczywiście bezczelnie wykorzystywał uprzywilejowaną rolę jedynego kaleki w rodzinie.
- Nawet w przedszkolu trzeba jeść samemu – Kevin przyglądał się temu sceptycznie. Dorośli naprawdę byli dziwni. Tata zawsze zachęcał go do samodzielności, pomagając tylko wtedy, gdy było to konieczne. Tymczasem teraz sam zachowywał się jak mały dzidziuś i najwyraźniej był z tego bardzo zadowolony.
- Zrozumiesz jak będziesz starszy. – Uśmiechnął się na widok zmarszczonego czółka synka, któremu najwyraźniej nadal się coś nie zgadzało. 
Przytulony do jego boku narzeczony, karmiący go najlepszymi kąskami był tym, co szarookie tygrysy lubią najbardziej. Niestety wcześniej nie dał się namówić na wspólny prysznic, tłumacząc się z rumieńcem jego chorobą, co dla mężczyzny było zwyczajnie głupim wykrętem. Miał jedynie złamaną rękę, inne części ciała były baaardzo zdrowe, o czym niejednokrotnie w czasie wspólnej nocy się przekonał.
- Przestań go podpuszczać – Darek popatrzył na niego z dezaprobatą. – Powinieneś się czasem zastanowić co mówisz.
- To jeszcze dziecko, chociaż strasznie szybko rośnie – wzruszył ramionami. – A co do Lady Agaty. Czy to nie Zbyszek był wczoraj cały dzień w domu? – Popatrzył na gosposia, który natychmiast ukrył się za flakonem z kwiatami i z wielkim entuzjazmem zaczął kroić mięso.
- Zas... koczyła... mnie...- wymamrotał pomiędzy jednym kęsem a drugim.
- Nie musiałeś się jej spowiadać ze wszystkiego! – Henry popatrzył na niego z urazą.
- Nie gniewaj się. Rozmawiałem właśnie z Różą o najnowszej nalewce z głogu, kiedy zadzwonił telefon. – Nie miał zamiaru sie przyznawać, że gapił się jej w dekolt i zapomniał o bożym świecie. Miała na sobie niesamowicie cienki staniczek, widać jej w nim było sutki. – Twoja matka się niespodziewanie odezwała i zapytała, gdzie jesteś. Odruchowo powiedziałem – w więzieniu. Bardzo cię przepraszam. To było naprawdę niechcący.
- Eh ty... Będę musiał pojechać ją jakoś ugłaskać, bo nie da mi spokoju – westchnął zrezygnowany. Nie chciał wyjeżdżać i opuszczać swojego Anioła. Uschnie z tęsknoty, nie mówiąc już o tym, że jakaś sprytna dziewucha jeszcze się koło niego zakręci, a ten głuptas chcąc udowodnić swoją męskość da się złapać na lep.
- Mam pomysł! – odezwał się nagle Sean. – Może zrobimy sobie wakacje i pojedziemy wszyscy do Szkocji? Mam niewielką posiadłość w pobliżu Zamku Attinktonów.
- Właściwie dlaczego nie, ubłagam burmistrza o bezpłatny urlop. Powiem, że chcę przeczekać najgorszy okres z dala od Pytlowic – zaproponował Darek. Pomysł wydał my się bardzo kuszący, ogromnie obawiał się reakcji biurowych plotkarek. Wiedział, że gdyby teraz wrócił zjadłyby go żywcem.
- Mogę zabrać Różę? Pomoże mi w domu. – Dodał rozsądnie Zbyszek, już sobie wyobrażając długie, wieczorne spacery nad jeziorem. Nie miał zamiaru nigdzie bez niej jechać.
- Oczywiście – Sean nie miał nic przeciwko, stary, angielski dwór był naprawdę spory, wszyscy bez trudu się w nim pomieszczą.
- I Bartka też! – Stwierdził stanowczo Kevin. – Tam może nie być dzieci i z kim się pobawię! Mogę nawet znowu zacząć luty... lunatykować w nocy i ktoś będzie musiał ze mną spać! – Doskonale wiedział, że dorośli tego nie lubią i wolą swoje towarzystwo.
- Czyli jedziemy wszyscy, o ile rodzice Bartka się zgodzą. – Darek był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Lubił mieć całą rodzinę w pobliżu, tak długo był zupełnie sam, że cieszył się każdą spędzoną wspólnie chwilą.
- Ja mogę zostać popilnować domu – odezwał się cicho Jarek, który był nieco przerażony perspektywą przebywania na terenie Henrego. Skoro mężczyzna u niego w domu pozwalał sobie na buziakowe ekscesy, to jak bardzo będzie śmiały u siebie. Na myśl o namiętnych pocałunkach w ciemnym korytarzu ugięły się pod nim nogi i nieco spanikował.
- Zgłupiałeś doszczętnie?! – zdenerwowany brat pociągnął go za warkocz. – Puściłem cię na parę godzin do Krakowa i wylądowałeś w pierdlu! Jak będzie trzeba do wsadzę cię do klatki i nadam z bagażami!
- Mama oszaleje z radości! Dawno nie gościliśmy nikogo z rodziny – ucieszył się Attinkton. Będzie miał okazję pokazać Skarbowi swój zamek, oprowadzić po włościach, przekonać, że idealnie nadaje się na męża. Męża? Ta myśl nawet jego zaskoczyła.
- Trzeba będzie się uzbroić, spotkanie z Lady Agatą to nie byle co – zachichotał Sean. – Jarek, twoja teściowa jest wiedźmą! W księżycowe noce gotuje zupę z pijawek.
- Myślisz, że jak mu złamiemy drugą rękę, to nabierze manier? – Odezwał się do brata Darek.
- Nie uderzycie kaleki co? – Sean przezornie cofnął się z krzesłem.
-  Jestem facetem! Nie próbuj mnie swatać ze swoim kuzynem! – warknął Jarek. - A jak on ma rację? – zapytał ostrożnie po chwili. Przez głowę przemknęła mu groźna kobieta pokroju Margaret Thatcher.
- Jesteś okropnie niezdecydowany. Jakbyś jednak zmienił zdanie, to na pewno sobie poradzimy. Zresztą zawsze z możesz zastąpić tego lorda innym, podobno jest ich tam mnóstwo i wszyscy napaleni! – Zaczął się już otwarcie śmiać z osłupiałej miny chłopaka.

piątek, 9 maja 2014

Rozdział 26

   Mimo obecności czterech ochroniarzy Krzysztofowi udało się wyrwać. Z bojowym okrzykiem i pianą na ustach ruszył się w kierunku trzymającej się za ręce pary. Niebieskie oczy były przekrwione, zęby miał wyszczerzone niczym oszalałe z wściekłości zwierzę. Złapał ciężkie drewniane krzesło i zrobił nim zamach, celując w doktora. Seanowi udało się odepchnąć narzeczonego, niestety sam już nie zdążył się odsunąć. W ostatniej chwili zasłonił głowę ramieniem, poczuł silne uderzenie i usłyszał chrzęst pękającej kości.
- O cholera – zdołał jedynie jęknąć i upadł na podłogę. Ból dosłownie go sparaliżował.
- Już po tobie! – Rosiczka spojrzał na leżącego mężczyznę. Jego twarz była dziwnie wykrzywiona, oczy pobłyskiwały czerwono, a pod zmierzwionymi włosami wyraźnie zobaczył dwie wypukłości. Demon! Tak, to na pewno był demon, przybył z dna piekieł zabrać jego Anioła. – Zabiję...nie boję się ciebie...-wymamrotał już mniej pewnie. Nie miał pojęcia jaką bronią mogła władać taka nieziemska istota.
- Spieprzaj wariacie! – Zdrową ręką udało się doktorowi trafić przeciwnika w żołądek. Pierwszy raz go widział, ale od razu się zorientował, że coś z nim było nie w porządku.
- W imię Allacha, Chrystusa, Buddy giń! – ryknął Krzysztof, przywołując z pamięci wszystkich znanych mu bogów. Usiadł na udach mężczyzny, uderzył swoją głową w głowę Seana, powodując jego chwilowe zamroczenie. – Wracaj do otchłani! – Nie docenił jednak przeciwnika, który szybko się ocknął, sięgnął ze złośliwym uśmiechem w dół, łapiąc go za przyrodzenie i ścisnął bezlitośnie. – Aaa...! – zawył przeciągle, ból był nie do zniesienia, czyli taki jaki lubił. Sam szatan przybył by go wziąć na oczach wszystkich. – Och...! 
Ku zdumieniu Seana podniecił się na tyle, że stało się to natychmiast wyczuwalne. Doktor z obrzydzeniem zabrał rękę, niewątpliwe miał do czynienia z szaleńcem.
Wokoło migały flesze aparatów, krzyczeli przeciskający się do wejścia spanikowani ludzie, skutecznie zagradzając drogę do walczących mężczyzn ochronie. Jakaś kobieta trzymała się za serce, korpulentny mężczyzna przedzierał się przez tłum tratując wszystko wokół siebie, wymalowana dziewczyna, najwyraźniej młoda dziennikarka piszczała coś do dyktafonu wysokim głosem. Jednym słowem panował kompletny chaos.
- To mają być profesjonaliści?! – Darek na widok bezbronnego narzeczonego, zapomniał o swoim strachu i rzucił się mu na pomoc. W mgnieniu oka zrozumiał, że grozi mu poważne niebezpieczeństwo ze strony gangstera. Nie mógł pozwolić, by spotkało go to, co jego kolegów z pracy, prędzej zadusiłby tego śmiecia własnymi rękami. Kopnął zamierzającego się do ponownego ataku Krzysztofa prosto w nos. – To tylko mały ułamek tego, co ci się należy!
Mężczyzna poznał go natychmiast i jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Jednak błędne, niezupełnie przytomne spojrzenie sprawiało, że wyglądał groteskowo niczym u klaun. Nawet się nie zasłonił przed ciosem, mimo, że miał okazję. Przyjął go jak należną sobie karę. Cały zadrżał z przyjemności.
- Kocham tylko ciebie, wiesz – wymamrotał, choć krew zalała mu usta. – Zbłądziłem, ale teraz wiem, że ci na mnie zależy. Nie bądź zazdrosny. Szatan nie może się z tobą równać.
   Policjantom wreszcie udało się dotrzeć do bijących się mężczyzn, niestety przepadli przez długie nogi doktora i cała gromada, łącznie z wyjącym Krzysztofem zwaliła się na niego niczym lawina, przygniatając do podłogi. Znalazł się oko w oko z gangsterem. Jego wykrzywiona obłędem twarz na pewno będzie się mu śniła po nocach. Bandyta najwyraźniej zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością, inaczej nie wywijałby takiego numeru na sali rozpraw.
- Zabiję cię... nie pozwolę się wykorzystać... należę do mojego Anioła... – warczał zapamiętale Rosiczka, próbując ugryźć przeciwnika, ponieważ nie mógł się ruszyć, skutecznie unieruchomiony przez spory ciężar. Krakowscy przedstawiciele prawa nie należeli do chucherek. Dla niego tymczasem liczyło się tylko tu i teraz. Ten piekielny drań z pokiereszowaną gębą chciał mu zabrać Darka, chciał ich ze sobą skłócić, skalać jego ciało, by chłopak nim gardził. W głowie kręciło mu się od nadmiaru emocji. Wściekłość niczym szkarłatna rzeka zalała jego mózg, odsuwając na bok wszelkie inne myśli, poza żądzą mordu. Miał jeszcze szansę pozbyć się wroga, wystarczyło zmiażdżyć mu krtań lub rozszarpać, któreś z większych naczyń. Językiem wyczuł pulsującą tętnicę, kierowany instynktem przysunął się jeszcze bliżej, na szczęście doktor w porę przekręcił głowę w bok. Szczęki kłapnęły dosłownie milimetry od jego gardła.
   Po kilku minutach sytuacja została opanowana. Miotający się na wszystkie strony gangster został skuty kajdankami i odprowadzony z powrotem do aresztu, gdzie zaaplikowano mu silne środki uspokajające. Wszystkich z sali szczęśliwie ewakuowano. Zachwyceni obrotem sprawy paparazzi zrobili mnóstwo świetnych zdjęć, licząc na sporą premię. Natomiast do bladego, postękującego Seana wezwano karetkę. Razem z Darkiem wylądował na ostrym dyżurze, gdzie poskładano mu złamaną rękę i włożono do gipsu. Chłopak nie odstępował go na krok, choć sam ledwo trzymał się na nogach, podczas awantury on także zarobił kilka porządnych siniaków. Zadzwonił po Zbyszka, bo nie sądził, żeby był w stanie poprowadzić samochód. Gospoś zjawił się dość szybko i zapakował obu inwalidów na tylne siedzenie. Oczywiście nie przestawał przy tym zrzędzić.
- Jesteście gorsi niż dzieciaki. Nawet maluchy mają więcej rozsądku! – Wyciągnął z bagażnika koce i podał szczękającemu zębami Darkowi, który dopiero teraz odreagowywał szok. Wydarzenia wracały do niego raz po raz w krótkich migawkach. O mało nie stracił dzisiaj Seana, mało brakowało, a ten psychol Rosiczka by go zabił. Jak tylko o tym pomyślał, robiło mu się słabo. Zbladł niczym duch, ręce mu się trzęsły coraz bardziej. Nie potrafił się opanować.
- Chodź do mnie, ogrzeję cię. – Mężczyzna wyciągnął do niego rękę. Kleiły mu się oczy, opatrujący go chirurg nie pożałował środka przeciwbólowego. Nie mógł jednak pozwolić, żeby ten mały głuptas się zamartwiał.
- Nie chcę cię uszkodzić – szepnął patrząc na niego niepewnie. Miał straszne wyrzuty sumienia, że wplątał go w tą całą kryminalną aferę. – Mój bohater – cmoknął czule szorstki policzek i wtulił się w zdrowe ramię. – Chcesz kawałek mojego kocyka? – Okrył ich obu pledem.
- Pewnie, poczęstuj się – podał mu opakowanie z tabletkami – dają niezłego kopa.
- Chyba tak zrobię. – Posłusznie połknął jedną drażetkę i popił wyciągniętą za schowka wodą. – Obiłem sobie tyłek. Powinni w tym sądzie założyć porządne drewniane panele, zamiast tego głupiego marmuru.
- Jutro ci go wymasuję, na zewnątrz i od środka – zamruczał niezbyt przytomnie Sean, ale jego uśmiech wymownie świadczył o tym, że doskonale wie co mówi, być może nawet właśnie to sobie wyobraża.
- Wiesz Trollu, jesteś jedynym facetem jakiego znam, który świntuszy nawet przez sen, w dodatku ranny i ledwo żywy. -  Darek powoli się uspokajał. Silnik samochodu cicho mruczał, prowadzony sprawną ręką Zbyszka.
- Bo jestem twoim jedynym facetem. – Sean przygarnął do siebie narzeczonego, musiał go mieć blisko, jak najbliżej. Po tym co się stało najchętniej nie wypuszczałby go z ramion. Zanurzył twarz w jasnych włosach. Uspokojony słodkim zapachem skóry, po chwili już smacznie posapywał, dmuchając chłopakowi w kark.
***
   Następnego dnia zostali obudzeni przez zniecierpliwionego Kevina, który nie mógł się doczekać zobaczenia z rodzicami. Zbyszek od rana tłumaczył mu, że są chorzy i powinni odpoczywać, co odniosło skutek przeciwny do zamierzonego. Chłopczyk wiedział jak nieprzyjemnie było leżeć w łóżku z gorączką. Postanowił ich odwiedzić z herbatką, której świeżo zaparzony dzbanek zwinął po prostu ze stołu. Pobiegł z nim do sypialni, postawił na stoliku i wskoczył na materac, zdzierając energicznie kołdrę.
- Tatusiu, dlaczego śpicie w ubraniu? – zainteresował się natychmiast. Poprzedniego dnia Zbyszek, Henry i Jarek ledwo dotaszczyli obu, uśpionych solidna dawka leków mężczyzn, na piętro. Zasapani zdjęli im jedynie marynarki, krawaty i buty.
- To taka nowa moda – Sean ziewnął szeroko i przytulił synka, łaskocząc go po szyjce.
- Głupia, moja piżamka na pewno ładniejsza – uśmiechnął się chłopczyk. – Dlaczego masz twardą rękę? – postukał paluszkiem w gips. – Boli? – popatrzył na ojca przestraszony.
- Tylko troszeczkę. A to jest usztywnienie, żebym nie ruszał ręką, dopóki się nie zrośnie – Pogłaskał malucha po rozczochranej główce.
- Brzydki. – Przyjrzał się szarej masie. – Napij się, a ja coś na nim namaluję. – Zwinnie zeskoczył na podłogę i po chwili wrócił z kubkiem herbaty z cytryną oraz paczką kredek.
- Proszę o zielony samochodzik i słoneczko. – Poważnym głosem złożył zamówienie. Z czułym uśmiechem patrzył jak synek trudzi się nad rysunkiem. Kochał tego malucha najbardziej na świecie, zajmował razem z Darkiem najważniejsze miejsce w jego sercu.
- Rany, dopiero siódma, a wy już na nogach – jęknął chłopak i wypełznął spod poduszki. – Co robicie? – Na widok pochylonych do siebie dwóch ciemnych głów zrobiło mu się od razu jakoś cieplej i weselej.
- Mamusia! – Maluch bez namysłu skoczył mu na szyję. – Pomożesz mi? Tatuś musi ładnie wyglądać.
- Nie wiem czy powinien. Jeszcze mi go jakiś innych chłopak ukradnie. – Popatrzył spod długich rzęs na narzeczonego.
- Nie martw się, pożyczymy od Róży Pleśniaka i poszczujemy na złodzieja.
- Mogę też coś narysować? – Pożyczył kilka kredek. Po chwili na gipsie obok samochodzika spacerował troll z wielkim, czerwonym sercem pod pachą.
- To twoje? – zapytał Sean i cmoknął narzeczonego w policzek.
- Domyśl się. –Darek zarumienił się i pokazał mu język.
- Pani w przedszkolu powiedziała, że tak nie wolno robić. To nie kur... nie kultr... no nie ładnie! – wybrnął z opresji maluch.
- To dlatego, że tata mnie denerwuje. Idę pod prysznic. – Przeciągnął się i wstał z łóżka. – Ty biegnij do kuchni na śniadanie, tylko nie zjedz tam wszystkiego, bo jesteśmy bardzo głodni – zażartował. Zabrał z szuflady ręcznik i udał się do łazienki. Dopiero kiedy się wykąpał zauważył, że nie wziął niczego do ubrania. Owinął się w pasie i chyłkiem zaglądnął do sypialni. Sean leżał z zamkniętymi oczami. Skradając się podszedł do szafy w poszukiwaniu spodni i bielizny. Pochylił się do przodu i...
- Fajna dupcia – usłyszał za sobą aprobujący pomruk. Bezczelna łapa chwyciła za brzeg ręcznika i energicznie pociągnęła.
- Oż ty! – Pisnął nagi Darek,  odwrócił się i zasłonił swoje klejnoty rękami.
- Odmawiasz choremu odrobiny pociechy? Nie masz serca! – Odparł mężczyzna obdarzając go spojrzeniem wilka, który właśnie wypatrzył wyjątkowo kuszący kąsek.
- Źle się czujesz? - Opacznie zrozumiał go Darek. Odkąd się obudził martwił się o narzeczonego. W końcu był chirurgiem, a teraz nie będzie mógł operować. – Może pojedziemy do lekarza? – Wyrzuty sumienia przytłoczyły go swoim ciężarem. – Przynieść ci coś do jedzenia? Na co miałbyś ochotę?
Sean doskonale widział co się dzieje, nie chciał, by Darek smucił się z powodu awantury w sądzie. Nie mógł przecież przewidzieć, że Krzysztof wpadnie w taki szał. Cieszył się, że mają tę sprawę już za sobą. Musiał tylko jakoś wyciągnąć swoje kochanie z dołka. Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek.
- Oczywiście, że na Darka w śmietanie, może być z odrobiną czekolady – objął zgrabną sylwetkę chłopaka zachwyconym spojrzeniem. – Poza tym skoro jestem takim kaleką, ktoś musi mnie umyć. Proszę o dużo piany i miękką gąbkę – wyszczerzył się do zarumienionego głuptasa.
- Wstydził byś się – złapał leżące w szufladzie bokserki i szybko na siebie nałożył. – Myślisz tylko o jednym.
- Wcale nie o jednym, myślałem raczej o kilku razach. – Uwielbiał się z nim droczyć. To oburzone spojrzenie, wydęte usta i czerwone policzki wydały mu się nad wyraz seksowne. – Mógłbyś jeszcze tupnąć nogą i pokręcić tyłeczkiem?
- I tak się z tobą nie dogadam zboczeńcu, lepiej napuszczę wody do wanny – Chłopak umknął z sypialni, bo zrobiło się w niej strasznie gorąco. Nie był aż takim desperatem, by molestować chorego, choć musiał przyznać, że miał na to coraz większą ochotę. Paskudny troll doskonale wiedział jak nim manipulować. Już widział oczami wyobraźni jego muskularne, śniade ciało pogrążone w białej pianie.
***
   Tymczasem w Pytlowicach od rana wrzało niczym w ulu. W prasie pojawiły się malownicze zdjęcia z rozprawy. Karczemna bijatyka w sali rozpraw nie zdarza się zbyt często, przestępcy na ogół w obecności sędziego udają niewinne owieczki pojmane przez złe wilki w niebieskich mundurach. Bardziej niż awantura, zainteresowały jednak mieszkańców zdjęcia narzeczonej doktora. A właściwie narzeczonego, jak mówiły podpisy pod nimi. Zresztą żadna szanująca się kobieta nie założyłaby na rozprawę garnituru i krawata. Domysłom oczywiście nie było końca. Języki miejscowych plotkarek poszły w ruch. Kwasowa z Antosiową, siedziały właśnie na werandzie i przeglądały skrupulatnie wszystkie gazety.
- A jak mówiłam, że z tą dziewuchą jest coś nie tak, to nikt mi nie wierzył – odezwała się z satysfakcją Jola. – Raz miała cycki, raz była płaska jak deska.
- Masz rację, a jak zadzierała nosa. Nikomu nie chciała nic powiedzieć o pracy u doktora, nie dała się namówić na wypad do kawiarni. – Przytaknęła sąsiadce i poprawiła na głowie chustkę.
- Evans na pewno od początku wiedział, na pewno na randkach nie trzymali się za rękę. Podobno sierżant nakrył ich na robieniu tego w krzakach. Wstydu nie mają! – Stwierdziła oburzona Kwasowa.
- A pewnie, a jaki to przykład dla młodzieży. Potem co druga dziewczyna z brzuchem do ołtarza idzie, bo skoro prominenci tak robią, to pewnie wolno. Skaranie boskie!
- Ciekawe tylko, dlaczego udawał kobietę. Musimy kupić wieczorne wydanie, może coś napiszą – rozpięła kilka guziczków nowej bluzeczki, w dekolcie widać było kremową koronkę nowego francuskiego stanika. Z daleka dobiegł ją warkot dużego samochodu, z każdą chwilą przybierał na sile. – A co to za poczwara zakłóca spokój na mojej ulicy? - Wstała i podeszła do bramki, w samą porę by zobaczyć parkującego przed jej domem znajomego tira. Oczywiście wyskoczyła z niego wykolczykowana gothka i rzuciła się w jej kierunku z szerokim uśmiechem na bladej twarzy.
- Ratunku, to ta zwariowana Emilka z rodziny Adamsów! – Przestraszona Jola rzuciła się do ucieczki, ale było już za późno. Kobieta dopadła ją w kilku skokach, złapała w pasie i bez wysiłku zarzuciła sobie na ramię niczym worek.
- Bądź grzeczną dziewczynką, zabieram cię na wycieczkę. – Klepnęła wesoło wypięty tyłek.
- Aaa...! To porwanie! Policja! – darła się na całe gardło Kwasowa, kopiąc nogami.
- Ja na twoim miejscu bym tego nie robiła, chyba że znowu chcesz pokazać Pytlowianom swoje majty. – Stwierdziła spokojnie brunetka i wrzuciła swoją ofiarę do kabiny samochodu, zatrzaskując za nią drzwi. Wsiadła z drugiej strony i włączyła silnik. – No mała, w Kazimierzu są dzisiaj pokazy lotnicze, skoczymy sobie z wieży spadochronowej. Razem, czule objęte, spojrzymy śmierci w oczy.
- Nieeee....! – zawyła Jola, a Antosiowa mogła zobaczyć jej przerażoną twarz rozpłaszczoną na szybie. Samochód zawył, zadymił i już po chwili po tirze nie zostało ani śladu.
- Baw się dobrze – mruknęła pod nosem kobieta, dobrze wiedząc, że jej życzenie nie dotrze do adresatki. Uznała, że przyjaciółka spędza zbyt wiele czasu w domu i trochę ruchu na świeżym powietrzu dobrze jej zrobi. Wybrała sobie trochę dziwną towarzyszkę, ale przecież człowiek w życiu potrzebuje odmiany. Z tą filozoficzną myślą wróciła do pielenia swojego przydomowego ogródka.