piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 33

  Lady Agata nie cieszyła się zbyt długo wizytą u przyjaciółki. Obie panie rozsiadły się na tarasie, gdzie złociste promienie delikatnie przeświecały przez liście rozłożystego kasztana. Jako Szkotki z jasną karnacją oraz skłonnością do piegów bardzo dbały o swoją cerę i unikały letniego słoneczka. Ledwie zdążyły wypić popołudniową herbatkę i podgryźć kilka ciasteczek, wymieniając smakowite miejscowe ploteczki, gdy rozdzwonił się telefon. Lady Agata przez chwilę go ignorowała, ale w końcu nie wytrzymała i wcisnęła słuchawkę.
- Witam miłą sąsiadkę – rozległ się w niej głos lorda Charlesa, obrzydliwego nudziarza i moralizatora, którego unikała niczym ognia.
- Jeśli to nic ważnego proszę zostawić wiadomość, jestem w trakcie spotkania biznesowego. - Mrugnęła do przyjaciółki.
- Oczywiście, że problem jest bardzo poważny – Mężczyzna niestety nie dał się zbyć. – Podobno w pani domu mieszka jakiś dziki obcokrajowiec, który ciężko poturbował mojego syna i jego dwóch kolegów. Pragnę wyjaśnić tę nieprzyjemną dla nas obojga sprawę.
- Skoro pan musi... – westchnęła ciężko kobieta. Niestety jej przewidywania się sprawdziły. Rozpuszczeni, mazgajowaci paniczykowie zamiast honorowo załatwić sprawę, oczywiście poskarżyli się tatusiom.
- Przyjdziemy wieczorem. Nie chcę, żeby między nami doszło do jakiegoś nieporozumienia. Od lat nasze rodziny żyją w zgodzie i mam nadzieję, że tak pozostanie...- Za tymi uprzejmymi słowami kryła się zawoalowana groźba. Upierdliwy arystokrata był bardzo ustosunkowany i rzeczywiście mógł narobić jej kłopotów.
- W takim razie spotkamy się o dziewiętnastej. Proszę zabrać ze sobą uczestników tej bójki. – Uśmiechnęła się do siebie, bo coś właśnie przyszło jej do głowy.
- Do zobaczenia. – Lord Charles nie miał zamiaru pozwolić, by jakiś pospolity smarkacz pomiatał jego jedynakiem. Wyobraził go sobie jako wielkiego, umięśnionego draba z gęstą brodą, bardziej przypominającego niedźwiedzia niż człowieka. Uważał, że Brytyjczycy to naród wybrany, by cywilizować takich barbarzyńców.
***
   Kobieta nie miała wyjścia i musiała wcześniej wrócić do domu, by przygotować wszystko na przybycie sąsiadów. Nie chodziło tu o dom, który zawsze błyszczał niczym klejnot w koronie królowej. Dobrze opłacana i traktowana służba utrzymywała go na najwyższym poziomie. Trzeba było wtłoczyć do upartej głowy Jarka kilka podstawowych zasad postępowania z takimi zarozumiałymi osobnikami jak lord Charles. Oczywiście nigdzie nie mogła go znaleźć, zniknął też Henry i to właśnie naprowadziło ją na trop. Zastała obu zaginionych całujących się ogniście w ciemnej wnęce na końcu korytarza. Wielka palma zasłaniała ich bardzo skutecznie przed oczami ciekawskich. Przez chwilę przyglądała im się z rozbawieniem zastanawiając się, jak szybko może liczyć na wesele. Nie było jednak czasu do stracenia, godzina spotkania zbliżała się wielkimi krokami.
- Yhm...yhm... ! - Spróbowała zwrócić na siebie uwagę, ale niczego nie wskórała. Chłopcy byli tak zajęci sobą, że zapomnieli o całym świecie. Podeszła więc bliżej, stając dosłownie pół metra przed obściskującą się parą. – Nie chciałabym przeszkadzać w robieniu mojego wnuka, ale mamy sytuację kryzysową...- zaczęła ostrożnie. Jak przewidziała gwałtownie od siebie odskoczyli i wytrzeszczyli na nią oczy. Policzki mieli czerwone niczym pomidory, a oczy nadal błyszczące i niezbyt przytomne.
- Och...- Jarek zawstydzony do granic możliwości ukrył płonącą twarz w dłoniach. Nie miał pojęcia co mu odbiło i jak mógł się tak zapomnieć. Chwilę wcześniej gotów był oddać się temu mężczyźnie tu i teraz. Matka Henrego wzbudzała w nim nieodmiennie trwogę. Na uwagę o dzieciach omal nie zapadł się pod ziemię. Na szczęścia kobieta wyglądała na bardziej rozbawioną niż rozgniewaną.
- Mamo! – Henry natomiast spojrzał na rodzicielkę groźnie. Wykazała się wyjątkowym brakiem taktu.
- No co, mamo! Dokończycie innym razem! – Rzuciła beztrosko. – Jeśli tylko obiecacie mi wnuka, zostawię wam dom do wyłącznej dyspozycji. Mogę wyjechać nawet na miesiąc do Afryki. Ale najpierw musimy coś załatwić! – Wskazała na drzwi do salonu. Chłopcy wymienili spojrzenia, najwyraźniej dochodząc do identycznego wniosku. Z upartą kobietą nie warto było dyskutować, zgodnie powlekli się za nią, nie odzywając się już ani słowem. Ich dłonie bezwiednie się odszukały, nawzajem dodając sobie otuchy.
***
   Dwie godziny później wszystko już było dopięte na ostatni guzik. Jarek zmuszony ponownie do włożenia tradycyjnej spódniczki, siedział sztywno na kanapie zaciskając kurczowo kolana i rzucając uśmiechniętemu Henremu wrogie spojrzenia.  Drań specjalnie zajął miejsce w fotelu naprzeciwko, pilnie wypatrując momentów, kiedy nieprzyzwyczajony do kiltu chłopak zapominał o swoim stroju i mógł się pogapić na zgrabne uda. Przyłapany na podglądaniu już dwa razy dostał od niego poduszką. Nie przeszkodziło mu to bynajmniej zerkać dalej. Jarek pełen skruchy za poranną bójkę, poinstruowany przez lady Agatę nie śmiał zmienić miejsca, ale przysiągł sobie, że po zakończeniu całej awantury udusi wstrętnego zboczeńca. Tym bardziej, że od tych gorących spojrzeń czuł jakieś dziwne ściskanie w dołku, a pewna część ciała zaczynała budzić się do życia, co jeszcze bardziej go zdenerwowało.
- Drogie dziecko, tylko spokojnie. Nie zapomnij, co ci mówiłam. – Lady Agata z przyjemnością patrzyła na chłopaka. Wyglądał jak młodziutki książę ze starych legend o anielskiej twarzy i smukłej, powabnej figurze, pięknie podkreślonej przez szkocki strój. Dała mu do ręki miejscową gazetę, z widocznym z daleka artykułem o schronisku dla zwierząt. Zamierzała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. – Siedź prosto, oczy spuszczone, mina smutnego jelonka Bambi. Od czasu do czasu zatrzepotaj rzęsami i postaraj się zapanować nad swoim temperamentem. Najlepiej wcale się nie odzywaj. – Pouczała go kobieta, poprawiając mu włosy, tak, że opadały złocistą burzą loków na lewe ramię. – Idealnie. Postaraj się nie wypaść z roli skrzywdzonej niewinności.
- Faktycznie cukiereczek z niego, musi tylko jeszcze przestać warczeć! - Henry zmrużył oczy, bo właśnie kraciasta spódniczka pojechała do góry i na świat wyjrzało gładkie udo.
- Masz go wspierać, a nie prowokować! – Pogroziła mu matka.
- Proszę się nie martwić, dam sobie radę – Jarek uśmiechnął się słodziutko, niczym młoda mniszka na swojej pierwszej przepustce i znienacka walnął Henrego ostatnią poduszką, która mu została prosto w nos. Nie spodziewający się ataku mężczyzna gwałtownie odchylił się do tyłu i poleciał na podłogę razem z krzesłem z głośnym łomotem.
- Tego właśnie powinieneś unikać. – Lady Agata poruszyła kilkakrotnie ciemnymi brwiami w zabawnym geście. – Trzeba przyznać, że masz naprawdę niezłego cela i pewną rękę. Musisz zagrać ze mną w golfa.
- Mamo! Coś ci się pomyliło, to ja jestem twoim jedynym synem! – Jęknął Henry, zbierając z posadzki swoje potłuczone szczątki. – Powinnaś mnie pożałować i podmuchać siniaki!
- Jak ładnie poprosisz, Jarek później na pewno chętnie to zrobi.  – Kobieta machnęła na niego lekceważąco ręką. – Czyż nie wygląda na anioła? 

- Prędzej piekło zamarznie! – Wyburczał pod nosem jasnowłosy anioł, drapiąc się intensywnie po nogach, bo stuprocentowa wełna gryzła go niemiłosiernie, powodując intensywne swędzenie.
***
   Nie musieli długo czekać, punktualnie o dziewiętnastej do salonu wszedł lokaj oznajmiając gości. Przybyli większą grupą niż się spodziewali gospodarze. Każdy z trzech poszkodowanych w bójce chłopaków był w asyście ojca. Przewodził im oczywiście sir Charles, z wyjątkowo nadętą i uroczystą, nawet jak na niego, miną. Wyraźnie było widać, że czuł na swoich barkach ciężar powierzonej mu misji.
- Droga pani, my jako ojcowie pozwoliliśmy sobie na tę wizytę w trosce o nasze dzieci. Podobno przebywający w pani domu dziki młodzieniec z dalekiego kraju napadł na naszych potomków, omal nie robiąc z nich kalek. – Ciągnął z powagą i godnością sędziego Sądu Najwyższego.
- Nie sądziłam, że trzeba aż takiej pompy do wyjaśnienia dziecinnej sprzeczki. – Kobieta zadarła dumnie głowę i zmierzyła mężczyzn tak chłodnym wzrokiem, że zadrżeli. Nawet sir Charles przerwał na chwilę swój wywód, najwyraźniej ćwiczony wielokrotnie przed lustrem. – Proszę się nie krępować, niech pan kontynuuje...
- Może opowiem całe zajście, żeby pani zrozumiała nasze oburzenie. Chłopcy spokojnie sobie rozmawiali nieopodal północnej bramy do pani posiadłości. Ten barbarzyńca wyszedł im naprzeciw, najpierw zaczął naśmiewać się z piegów mojego syna, a kiedy ten zwrócił mu grzecznie uwagę, rzucił się do ataku niczym siedem furii. Biedny Filip od czasu tej bójki trzymał się za brzuch i jęczał, musiałem z nim jechać do szpitala na ostry dyżur. – W tym momencie rudzielec stęknął przejmująco. - Edward omal nie stracił oka. - Wskazał na ciemnowłosego, otyłego chłopaka, który rzeczywiście miał spore limo na prawym policzku. – A Clod kuleje i musi siedzieć na poduszce, dotkliwe potłukł sobie kość ogonową.
- Rzeczywiście, same kaleki. – Stwierdzenie lady Agaty wyrażało bardziej drwinę niż współczucie.
- Nie może pani pozwolić, by po okolicznych drogach grasował jakiś osiłek i bił kogo popadnie. - Zakończył swoje przemówienie, a pozostali mężczyźni mu przytaknęli. Z namaszczeniem złożył dłonie na wydatnym brzuchu.
- Hm... Cóż mogę dodać? Oto potężny bandyta Jarek, który jedną ręką załatwił trzech rosłych chłopaków. – Odsunęła się na bok, by wszyscy mogli zobaczyć niebezpiecznego potwora.
- Witam panów. – Chłopak skinął wszystkim grzecznie głową, stając skromnie u boku swojej gospodyni. Ze spuszczonymi wstydliwie oczami i zarumienionymi policzkami wyglądał jak nieletnia dziewica ze starych romansów, która właśnie opuściła pensję dla dobrze urodzonych panienek. Skubał z niewinną miną koniec swojego kucyka, jakby nie śmiejąc spojrzeć na takich wytwornych dżentelmenów.
- Czy on wam wygląda na gladiatora?! To prawie dziecko w dodatku sierota, z całej rodziny pozostał mu tylko starszy brat! – Potoczyła groźnym wzrokiem po zaskoczonych mężczyznach. Butni na początku angielscy młodzieńcy, którzy nie spodziewali się takiego obrotu sprawy schowali się przezornie za plecami ojców.
   Tymczasem Henry, tak jak kazała mu matka wspierał Jarka ze wszystkich sił. Oczywiście zrobił to po swojemu. Stanął za jego plecami, wywracając oczami podczas nudnego wywodu sąsiada. Gdyby zaszła taka potrzeba miał zamiar rzeczywiście zainterweniować. Bardziej jednak zainteresowała go smukła szyja chłopaka, na której chętnie zostawiłby kilka swoich śladów. Zaczął rysować zawiłe wzorki na jego plecach, a potem uśmiechnął się pod nosem i zawijasy przeszły w napisy. Był jednak święcie przekonany, że ofiara żartu nie zdoła tego odczytać.
,, Masz seksowną dupcię. Chciałbym, żebyś mnie objął tymi zgrabnymi nogami. Mogę wpić się w tą kuszącą szyję? Jeśli złapię cię za pośladek zaczniesz piszczeć?” – Skrobał pracowicie tym podobne głupstwa, doskonale się przy tym bawiąc. Dobrze wiedział, że matka załatwi sprawę bijatyki po mistrzowsku i nie było sensu się wtrącać.
- To ma być ten wściekły barbarzyńca, z ogromnymi barami i rękami jak łopaty?! – Zapytał ojciec blondyna i położył ciężko dłoń na ramieniu syna. – Czy wy coś piliście w tych krzakach?
- Ależ papo, wiesz, że przysięgałem nie robić tego do dwudziestki! Nie ufasz własnemu dziecku? – Oburzył się chłopak, wymieniając przerażone spojrzenie z kolegami.
- Może nie powinien? Wydaje mi się, że niektórzy tutaj mają bujną wyobraźnię. - Zwróciła się do niego lady Agata. – Ja znam zupełnie inną wersję porannych wydarzeń, nawet mam na to dowody. – Wyciągnęła swoją komórkę i podała sir Charlesowi. Na zdjęciach wyraźnie było widać trzech chłopaków znęcających się nad małym kociakiem, rudzielca podwijającego rękawy i szykującego się do bójki, a potem całą rozjuszoną gromadę biegnącą za uciekającym Jarkiem, tulącym do siebie zwierzątko. Oczywiście zapobiegliwa kobieta usunęła te, najbardziej kompromitujące jej przyszłego zięcia.
Mężczyzna poczerwieniał, jakby miał wybuchnąć i bez słowa podał telefon pozostałym. Po chwili atmosfera w salonie diametralnie się zmieniła. Każdy z nadopiekuńczych tatusiów, wcześniej święcie przekonanych o ogromnej krzywdzie, jaka spotkała ich potomków, teraz trzymał swojego syna w krzepkim uścisku sapiąc gniewnie i ciskając oczami gromy.
- Yhm... yhm – odchrząknął sir Charles. - Przepraszamy drogą sąsiadkę za zamieszanie, już my się rozprawimy z tymi obwiesiami.  Oczywiście zrekompensujemy chłopcu i szanownej pani wszelkie nieprzyjemności. – Ukłonił się uroczyście. Widać było, że z trudem panuje nad swoim gniewem i najchętniej sprałby swojego jedynaka na oczach wszystkich.
- Oczywiście milordzie sprawa zostanie między nami. Moje schronisko pilnie potrzebuje nowych wybiegów. – Lady Agata skinęła mu głową z tryumfalnym uśmieszkiem. Wszystko poszło idealnie po jej myśli. Sąsiedzi szybko się pożegnali, poganiając przed sobą swoich synów, szybko opuścili salon. Dawno nie czuli się tacy upokorzeni, chłopakom szykowało się lanie stulecia.
   Jarek przez cały czas awantury stał nieruchomo, na przemian blednąc i czerwieniejąc. Nawet nie próbował włączyć się do dyskusji, choć pierwotnie taki miał zamiar, mimo upomnień lady Agaty. Chciał wygarnąć tym nadzianym bubkom, co o nich myśli. Henremu udało się jednak skutecznie temu zapobiec, pisząc zboczone bzdury na jego plecach. Chłopak odczytał każdziuteńkie słowo i wydawało mu się, że palą go nie tylko uszy, ale i cała skóra. Pod koniec całej awantury przypominał już imbryczek z wrzącą wodą, gorąca para uchodziła mu wszelkimi porami. Kiedy tylko za gośćmi zamknęły się drzwi, odwrócił się i rzucił na Henrego, który poleciał do tyłu na fotel, a rozjuszony Jarek wylądował mu na kolanach.
- Ty zakało arystokracji, ja tu załatwiałem ważną sprawę , a ty myślisz jedynie jak mi się dobrać do spodni! – Już miał złapać drania za szyję i udusić, kiedy jego dłonie napotkały przeszkodę, w postaci zaprzyjaźnionej pary rąk. Palce ściśle się ze sobą splotły, nie pozwalając na żadne manewry. – Myślisz, że będę piszczeć jak dziewczyna, kiedy raczysz złapać mnie za tyłek?! – Warczał mocno wkurzony. 
Tymczasem Henry przybrał niewinny wyraz twarzy, postanawiając iść w zaparte.
- Coś ci się pomyliło, ja ci tylko masowałem plecy, widząc jaki jesteś zdenerwowany.
- Czyli to tylko moja bujna wyobraźnia? – Jarka o mało szlag nie trafił na taką bezczelność. Zapomniał zupełnie o lady Agacie, która z rozbawieniem przysłuchiwała się sprzeczce.
- Sam powiedziałeś. – Mruknął mężczyzna. – Wiesz, czasami jak się czegoś bardzo pragnie, to miewa się takie halucynacje.
- Więc według twojej zboczonej teorii, marzę, żebyś pomacał mój tyłek? – Zielone oczy zamieniły się w dwie błyskawice.
- No cóż, nie chwaląc się całkiem przystojny ze mnie facet, do tego dobrze sytuowany i do wzięcia. Masz niezły gust skarbie. – Henry nie umiał sobie odmówić drażnienia się z tym słodziakiem. Gdyby nie matka, schrupałby go w całości. Uśmiechnął się promiennie i objął mocniej chłopaka, aby nie spadł.
- Nie ma jak skromność co? – Z Jarka uszła cała złość na widok dołeczków malujących się na twarzy bezczelnego łobuza, usiłującego mu zrobić wodę z mózgu.
- Postarajcie się nie zepsuć tego fotela dzieci, to antyk i jest sporo wart – wtrąciła się niespodziewanie lady Agata. – Nie będę wam przeszkadzać we flirtowaniu. - Ruszyła do drzwi.
- My nie flirtujemy! – Rozległ się za nią zgodny chór.
- No to w bzykaniu. Chyba tak to się teraz nazywa? Pewnie ma coś wspólnego z kopulującymi pszczółkami - dodała beztrosko.
- Mamo! Nie zapominaj, że jesteś damą! – Jęknął załamany Henry. Rodzina to jednak paskudny wynalazek, zwłaszcza jeśli była ostrodzioba i przesadnie domyślna.
- Damy są przereklamowane kochanie, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Nie bądź taki staroświecki! – Oczywiście musiała mieć ostanie słowo.
***
    Róża i Zbyszek bawili się całkiem dobrze na wycieczce do ZOO. Dzieciaki nastraszone przez doktora były bardzo grzeczne. Biegały od klatki do klatki, a buzie ani na chwilę się im nie zamykały. Zadawały miliony pytań na które dorośli nie zawsze umieli odpowiedzieć. Wszędzie chodziły razem, trzymając się za ręce, niczym dwaj wyjątkowo zgodni, kochający się bracia. Wiele osób brało Różę i Zbyszka za przykładne małżeństwo, spędzające wolny czas w parku i przystawało, gratulując dobrze wychowanego potomstwa. Kwitowali takie uwagi uśmiechami, dobrze wiedząc co potrafią te dwa małe urwisy.
   W końcu zmęczeni chłopcy poprosili o lody. Kevin pomógł przyjacielowi rozłożyć na kolanach papierową serwetkę, aby nie pobrudził sobie ulubionych spodenek. Usiedli na ławeczce, obok nich stanęła kobieta z maluchem w ich wieku, wpatrującym się szeroko otwartymi oczkami w Bartka. Widać ujęły go rzadko tutaj spotykanie jasne włosy i błękitne oczy, a dźwięk obcego, szeleszczącego języka zaciekawił.
- Ale gołąbeczki. - Zachwyciła się chłopcami korpulentna Szkotka. Jej synek ciągle kłócił się z kuzynostwem, często dochodziło do bójek. Widok tak zgodnych i kochających się dzieci był balsamem na jej skołatane nerwy.
- Niezupełnie – odezwała się Róża - każde z nich ma małego diabełka za skórą. 
Nagle milczący dotąd maluch, prawdopodobnie pod wpływem bliskości matki, nabrał odwagi i podszedł do Bartka.
- Jestem Dylan. Chcesz chipsa?- 
- Dziękuję – uśmiechnął się do nieznajomego i poczęstował się przekąską, tamten aż poczerwieniał z zadowolenia i usiadł obok. Był z siebie bardzo dumny. Udało mu się zwrócić na siebie uwagę ślicznego chłopca.
- Ożenię się z twoim bratem! - Oświadczył stanowczo, patrząc na Kevina.
- Ale ja już mam narzeczonego- zaprotestował nieśmiało Bartek. – Popatrz,  mamy nawet obrączki! – Podsunął mu pod sam nos swoją i przyjaciela rękę.
- Nie można brać ślubu z rodzeństwem! – Wyjaśnił mu z zarozumiałą miną Dylan. – Zresztą będę lepszym mężem od tego rozczochranego! – Wskazał na kręte włosy rywala. - Mamy w domu kucyki, pozwolę ci pojeździć na najładniejszym. – Próbował skusić blondynka, którego wysoki głosik skojarzył mu się z dyndającymi na wietrze dzwoneczkami.
- On nie jest moim bratem, tylko sąsiadem. – Próbował wyjaśnić nieporozumienie.
- A ja mam loda i zaraz ci go włożę do nosa! - Zdenerwował się jak zwykle łatwopalny Kevin i spełnił swoją groźbę, zanim ktokolwiek zdążył zainterweniować. Przeraźliwy ryk Dylana słychać było na całe ZOO.
- Gołąbeczki co? – Zbyszek wziął pod pachą rwącego się do bitki chłopca. Mały łobuziak koniecznie chciał dokończyć dzieła zniszczenia i ostatecznie pognębić rywala, który okazał się zwyczajną beksą, chowającą się za spódnicą mamy. Róża zrobiła to samo z Bratkiem, ze zdumieniem w niebieskich oczach przyglądającemu się całej awanturze. Pożegnali się ze zmartwioną Szkotką, której marzenia o dziecku idealnym legły właśnie w gruzach, i ruszyli do wyjścia z parku. Na dzisiaj mieli naprawdę dość wrażeń.

                                     Bartek czyli Bachorus Paskudus Śliczny

                                  Kevin czyli Bachorus Paskudus Wielki


środa, 9 lipca 2014

Rozdział 32

   Jarek zaniósł kocią kupkę nieszczęścia do domu. Dopiero tutaj, po dokładnym obejrzeniu widać było jak bardzo jest wychudzona. Wielkości dłoni, miała zmierzwione, kremowe futerko i piękne błękitne oczy, które od razu chwyciły chłopaka za serce. Postawiona na dywanie w sypialni zrobiła jedynie kilka kroków na chwiejących się łapkach, po czym klapła na pupę.
Doszedł do wniosku, że najpierw trzeba odpucować, a potem nakarmić maleństwo. Okazało się to jednak niełatwym zadaniem. Od pokojówki wyłudził szampon dla kotów i miskę mleka. Zaniósł swoje zawiniątko do łazienki.
Milusia, bo tak nazwał koteczkę, miała niezły charakterek. Włożona do wanny dała popis swoich umiejętności. Darła pyszczek ile sił w płucach, sycząc i wymachują pazurkami, na tego głupiego wielkoluda, który nie wiadomo czemu natarł ją jakimś pachnącym paskudztwem.
- Pchf...fffuuu....
- Ale z ciebie diabełek! – Jarek bez skutku próbował wyciągnąć z wanny czystego już kociaka, który umykał ślizgając się w płytkiej wodzie.
- To jakaś wojna? – Odezwał się za jego plecami Henry, którego do pokoju zwabiły odgłosy awantury.
- Pomóż, zamiast bez sensu kłapać paszczą. – Na jego przedramionach widać było długie, czerwone zadrapania.
- Pchhhh...- Było to już ostatnie prychnięcie, bo mężczyzna rzucił na miotającego się po wannie, przestraszonego kotka ręcznik. Wyciągnął go i przełożył do drugiego, ciepłego i suchego.
- Będzie z niej ślicznotka – Jarek odebrał od niego Milusię, której wystawał jedynie łepek z nastawionymi bojowo uszkami. Przecież nie wiadomo, co temu dwunogowi jeszcze przyjdzie do głowy. Musiała mieć się na baczności.
- Lepiej jej pilnuj. Kot matki Bazyli, to prawdziwy rozbójnik. Jest tutaj niepodzielnym władcą, słuchają go nawet moje psy. – Wyciągnął rękę i dotknął łokcia chłopaka. – Powinieneś to zdezynfekować. Nie wiadomo, gdzie się włóczyła ta mała złośnica.
- Muszę ją najpierw nakarmić. – Położył zawiniętego kociaka na dywanie i postawił przed jego pyszczkiem miskę mleka. Pisnął, ale nawet nie próbował się napić. – Och, co teraz? – Chłopak popatrzył bezradnie na maleństwo.
- Jest za słaby. Zaczekaj chwilę – Henry wyszedł, by po chwili wrócić ze strzykawką. Usiadł na podłodze i wziął na kolana kotka. Nabrał odrobinę mleka i włożył mu delikatnie końcówkę do mordki. Powoli, kropla po kropli wpuszczał biały płyn. Kotek po chwili wahania wystawił różowy języczek i zaczął ssać.
- Skąd tak znasz się na zwierzakach? – Zapytał zaciekawiony. Nie mógł się na niego napatrzyć. Ze zwichrzonymi, ciemnymi włosami, trzymający Milusię niczym coś bardzo cennego, wydał mu się wyjątkowo pociągający. Czy z taką samą czułością obchodziłby się także z nim? Głaskałby pod włos, a on mruczałby z zachwytu? Wariuję?
- Matka ma schronisko, działa też w tych wszystkich organizacjach na rzecz ,,braci mniejszych”. – Uśmiechnął się na widok rozmarzonej twarzy chłopaka. Czyżby zmienił zdanie co do ich związku? Może trzeba to jakoś delikatnie sprawdzić? Wszystkie sposoby, które przychodziły mu na myśl w jego wyobraźni, nieodmiennie kończyły się ciosem w nos. - Chyba ma dość. – Owinął ponownie ręcznikiem na wpół śpiącego kociaka i ułożył na fotelu przed kominkiem.
- Och... – zmieszał się Jarek i pochylił głowę, by ukryć w gąszczu włosów zarumienione policzki. Miał nadzieję, że nie został przejrzany, w końcu postanowił przecież zachować dystans. Ostatnio miał taką huśtawkę nastrojów jakby był w ciąży i sam nie wiedział czego tak naprawdę chce. – Teraz wygląda jak koci aniołek. – Zmienił sprytnie temat.
- Za to ty jak weteran wojenny. – Henry przyniósł z łazienki apteczkę. Wziął go za ramię i posadził na kanapie.
- Wiesz, może je lepiej sobie umyję. – Schował za siebie ręce i odsunął się na drugi koniec mebla, wydymając po dziecinnemu usta. Patrzył chmurnie na wodę utlenioną i gazik w jego dłoni.
- Zaraz, zraz...Ktoś tu się nie boi rozkwaszać nosów, za to trzęsie portkami przed zwykłym opatrunkiem? –  Mężczyzna zbliżył się na odległość kilkunastu centymetrów. Jego ładnie zarysowane usta znalazły się niezmiernie blisko. Czy były równie miękkie jak wyglądały? Chłopak zarumienił się jeszcze bardziej. Najwyraźniej tracił zdrowy rozsądek.
- Naruszasz moją przestrzeń osobistą! – Fuknął, starając się wyglądać na rozgniewanego. Nie chciał by Henry zorientował się, co się z nim dzieje. Ponadto nie znosił widoku krwi, nie miał zamiaru zrobić z siebie widowiska i zemdleć niczym jakaś lady.
- Zrobię to bardzo... bardzo... delikatnie...- zamruczał miękko mężczyzna, patrząc mu głęboko w oczy. Ton jego głosu sugerował zupełnie coś zupełnie innego niż zwykłą pomoc w opatrunku.
- Ale... – zaprotestował słabo, okazało się, że był wrażliwszy na syreni śpiew tego lordzika niż mógłby się spodziewać. Zwyczajnie nie umiał od niego odwrócić wzroku.
- Niczym aksamit... – Henry z premedytacją sunął nasączonym gazikiem po przedramieniu, dezynfekując przy okazji zadrapania. Jarek wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, niczym zahipnotyzowana przez węża ofiara.
- Idź sobie, sam to zrobię! – Ocknął się dosłownie w ostatniej chwili. – Nie jestem aż takim niezdarą.
Henremu nie pozostało nic innego jak spełnić jego życzenie. Mocno rozczarowany wstał z kanapy i ruszył do drzwi. Kiedy się tylko za nimi znalazł westchnął z głębi serca. Najwyraźniej znowu zaliczył pomyłkę, wyobraźnia splatała mu figla, a jasnowłosy anioł miał go w nosie.
   Tymczasem Jarkowi dopiero kiedy wyszedł, przyszło do głowy jak nieuprzejmie się zachował. Nie tylko nie podziękował za pomoc, ale jeszcze warcząc niczym zły pies wygonił mężczyznę z pokoju. Zerwał się na równe nogi i wybiegł na korytarz.
- Zaczekaj, zapomniałem ci coś powiedzieć. – Podszedł do Henrego, który odwrócił się ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Tak..?
- Dziękuję za pomoc... – Położył mu dłonie na ramionach, wspiął się na palce i delikatnie cmoknął w usta. Dziwnym trafem ręce, jakby nabrały własnej woli, same owinęły się wokół szyi mężczyzny. Jeden całus wydał mu się nagle marną zapłatą za pomoc. Skąpstwo było przecież brzydką wadą, więc zdobył się na następny, następny i następny... Każdy kolejny  całus był coraz głębszy i dłuższy, aż do utraty tchu.
***
   Róża ze Zbyszkiem dopiero w porze obiadu odzyskali nieco zdrowego rozsądku. Na widok pogromu, który zrobili w łazience zrzedły im miny. Nie mieli innego wyjścia jak odkupić gospodyni zniszczone kosmetyki. Pracowicie spisali nazwy, zastanawiając się skąd wezmą na to pieniądze. Oczywiście Gospoś chciał wziąć cały problem na siebie, twierdząc, że zachował się jak barbarzyńca. Kobieta oczywiście nie miała zamiaru mu na to pozwolić, w końcu sama go sprowokowała, co zaowocowało bardzo namiętnymi chwilami spędzonymi w łóżku.
   Podczas posiłku, kiedy wszyscy siedzieli za stołem, świeżo upieczeni kochankowie z minami winowajców stwierdzili, że zajmą się dziećmi.
- Zabierzemy je do ZOO. Mamy kilka załatwień w mieście. – Zwróciła się do Seana Róża. – Będziecie mogli spędzić miłe chwile sam na sam.
- Właściwie, to powinni za karę zostać w pokoju. – Doktor nie był pewien, czy powinien puścić małe urwisy na wycieczkę. Wydawało to mu się niezbyt wychowawcze, ale jedno spojrzenie na Darka, ubranego w obcisłe, krótkie spodenki wywiało z jego głowy wszelkie wątpliwości. – No dobrze, ale wystarczy małe przewinienie i macie ich odstawić do aresztu.
- Hurra! – Pisnął Bartek zachwycony tym pomysłem. Uwielbiał zwierzęta, a w ZOO był tylko raz. Mama musiała go stamtąd wynieść pod pachą, bo za nic nie chciał wyjść.
- Mają tam jakieś potwory? – Zapytał niepoprawny jak zwykle Kevin, któremu Nessi nadal nie wychodziła z głowy. Z ekscytacji podskakiwał na krześle, a czarne loczki podskakiwały wraz z nim.
- Pewnie, że tak. Jest na nie nawet specjalna klatka. – Zbyszek mrugnął do Róży.
- Naprawdę...! – Oczy chłopca stały się okrągłe jak piłeczki.
- Też o tym słyszałam. Napis na niej to – Bahorus Paskudus, dobrze wszystkim znany gatunek. Każde dziecko, które źle się zachowuje jest tam zamykane i karmione wyłącznie zielonymi jabłkami, aż wyrosną mu listki.
- Zmyślacie! – Kevin podniósł hardo główkę.
- A może oni mówią prawdę? Jesteśmy w tej... no... Szkocji. Mogą mieć inne zwyczaje. Lepiej zostańmy w domu. – Zaczął zastanawiać się Bartek, chowając się na wszelki wypadek za kolegą.
- No coś ty. Najwyżej nas zamknął i mamuś Darek przybędzie na pomoc. Na mnie napiszą Bahorus Paskudus Wielki , a na tobie Bahorus Paskudus Śliczny. – Zachichotał beztrosko.
- Skoro się nie boicie, to chodźmy. – Zbyszek wstał od stołu, przy którym reszta biesiadników siedziała kręcąc się niespokojnie i zasłaniając twarze czym popadnie. Wszyscy oczywiście na czele z lady Agatą, dusili się ze śmiechu. Żaden z nich nie wygrałby konkursu na pedagoga roku.
***
   Dla Krzysztofa w końcu nadszedł wielki dzień, to dzisiaj, podczas przewozu do więzienia dla wyjątkowo groźnych przestępców, miał zostać uwolniony przez swoich kompanów. Akcja była zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach.
Mężczyzna nie czuł się najlepiej. Obserwował drogę przez zakratowane szyby, a ona dziwnie rozmazywała się przed jego oczami. Drzewa chwilami robiły się fioletowe, nie mógł skupić na nich wzroku. W uszach przez cały czas mu szumiało, kiedy wsłuchał się w te głosy zorientował się, że brzmią jak chór, który w kółko powtarza jedno imię – Darek... Darek... Co chwilę potrząsał głową by pozbyć się tego natrętnego brzęczenia. Policjanci z brygady antyterrorystycznej przyglądali się temu podejrzliwie, nie mając pojęcia co sie z nim dzieje.
   Kiedy tylko wyjechali za miasto nieoznakowaną nysą, drogę zajechały im samochody z zaciemnionymi szybami. Dwa obstawiły policyjnego seata, który wiózł obstawę. Z trzeciego wyskoczyło czterech zamaskowanych mężczyzn strzelając w opony karetki więziennej. Świetnie wyszkoleni i uzbrojeni w najnowocześniejszą broń gangsterzy szybko uporali się ze stróżami prawa. Po pięciu minutach jedynym śladem po nich była nysa, pełna uwięzionych w niej, oszołomionych gazem policjantów. Krzysztofowi też się nieco oberwało, ale nie zamierzał się tym przejmować. Wreszcie był wolny i mógł zająć się swoim cukiereczkiem, który zapewne bardzo za nim tęsknił. Rozparł się na tylnym siedzeniu samochodu z dziwnym grymasem na twarzy. Oczy miał lekko wytrzeszczone, a ręce kurczowo zaciśnięte na obiciu, niczym szpony drapieżnego ptaka. Co chwilę szczerzył zęby i mamrotał do siebie półgłosem.
- Już niedługo się zobaczymy skarbie. Mam dla ciebie przygotowanych tyle niespodzianek. Będziemy się dobrze bawić. Zobaczysz...
- Dobrze się czujesz? – Zapytał jeden z bandytów, ale Krzysztof nie zareagował, jakby nie słyszał. Natrętne głosy w głowie mężczyzny, skutecznie zagłuszały wszystko dookoła.
- Chyba porządnie oberwał tym gazem, zachowuje się jakby coś mu zaszkodziło. Trzeba będzie zawołać jakiegoś konowała. – Dodał drugi. – Szef nas wykastruje, jak nie dowieziemy go w jednym kawałku.
 Po dwóch godzinach jazdy minęli tablicę z napisem Pytlowice. Już tydzień temu wynajęli tutaj mały domek na okres wakacji. Stał na uboczu tuż za miastem, co było bardzo korzystne dla ich planów.
- Patrz, mamy wszystko przygotowane! – Pomogli wysiąść zataczającemu się Krzysztofowi. Zapukali do drzwi, a w nich pojawiła się uśmiechnięta dziewczyna z wózkiem inwalidzkim.
- To żona dla kaleki. Ma na imię Lena, dostaliśmy ją od przyjaciół ze wschodu, a szef osobiście ją przeszkolił.
- Świetnie się spisaliście. – Mężczyzna, który po dwugodzinnej drzemce poczuł się o wiele lepiej, z zadowoleniem usiadł w przygotowanym fotelu. – Teraz znikajcie, zanim ktoś z miejscowych plotkarzy was zauważy.
***
   Darek i Sean chętnie skorzystali z wolnego popołudnia. Dzień był wyjątkowo piękny i pogodny. Postanowili pójść na spacer wokół jeziora. Ostatnio rzadko mieli okazje być sami, tylko we dwoje. Ścieżka wiła się wśród zielonych krzewów i drzew. Słoneczko przyjemnie świeciło poprzez liście, delikatnie gładząc ich twarze złocistymi promieniami. Szli, trzymając  się za ręce i co chwilę, patrząc sobie głęboko w oczy. Niestety nie było szans na porządnego całusa, co chwilę mijali ich rozgadani turyści uzbrojeni w aparaty fotograficzne, prawdopodobnie entuzjaści polowania na Nessi. Biedny potwór najwyraźniej nie miał łatwego życia.
- A ty dziwiłeś się dzieciakom! – Uśmiechnął się Darek i przeciągnął leniwie, wtulając w bok narzeczonego.
- Fakt, niektórzy dorośli są gorsi. - Popatrzył wymownie w stronę korpulentnej Szkotki, która na każde zmarszczenie się fali, rzucała się z piskiem w stronę jeziora i robiła dziesiątki fotek.
- Zobacz, wodne rowerki! – Darek z entuzjazmem wysforował się do przodu, kręcąc kuperkiem odzianym w kuse spodenki. – Nigdy takimi nie pływałem! – Prawdę mówiąc niewiele w swoim życiu miał okazji do beztroskiej zabawy. Zazwyczaj jego dni wypełniała szkoła, praca, opieka nad schorowaną matką i młodszym bratem.
- A dostanę całusa? – Sean nigdy nie przepuszczał żadnej okazji, by się trochę poprzytulać. – Będę wtedy pedałował dwa razy szybciej.
- Aleś ty wyrachowany. Nic za darmo! – Prychnął na niego chłopak.
- Jak długo chcesz jeździć tym czymś? Jedna buziakozłotówka za każde pięć minut. – Oświadczył stanowczo, zatrzymując się przy pomoście do którego przycumowane były rowerki.
- Jesteś pewny, że wybrałeś dobry zawód? Powinieneś zostać biznesmenem! - Podszedł do mężczyzny i rumieniąc się, pocałował go czule w usta. Nieco speszony gapiącym się na niego właścicielem przystani, natychmiast się odsunął.
- Chodź moja rybko. - Sean wsiadł na chybotliwy wehikuł w kolorowe cętki i pomógł  usadowić się Darkowi. Zanim chłopak się spostrzegł odbili od brzegu.
- Co ci się tak nagle zaczęło śpieszyć? – Wyciągnął przed siebie opalone na złocisty brąz długie nogi. Natychmiast przykuły uwagę doktora.
- Na twoim miejscu byłbym grzeczniejszy. – Zerknął na niego pożądliwie. – Teraz jesteś zdany na moją łaskę i niełaskę.
- Nie przesadzaj, potrafię pływać. – Pokazał mu język. – Z czego tak się cieszysz? – zapytał, widząc zadowoloną minę mężczyzny.
- Minął kwadrans i zarobiłem już trzy całusy. – Spędzili na jeziorze jakąś godzinę, popołudniowe słońce zaczęło jednak mocno przypiekać i zawrócili do przystani. Sean zapłacił za rowerki, a Darek kucnął na pomoście, chcąc umyć sobie ręce. Nie był to jednak dobry pomysł, mokre deski były bardzo śliskie.
- Ożesz ...! – Zdążył jedynie kwiknąć i wpadł do wody. Doktor chcąc go ratować pochylił się gwałtownie i poleciał za nim, lądując obok z głośnym chlupotem. Niestety nie trafili do krystalicznie czystej toni, którą podziwiali z wehikułu. Brzeg jeziora był mulisty, porośnięty dużą ilością oślizgłej, niezbyt ładnie pachnącej roślinności. Kiedy się wynurzyli, mogli wziąć udział w filmie pt. ,, Koszmary z bagien”.
- Mój ty brzydalu - zachichotał doktor, próbując oczyścić twarz chłopaka swoją dłonią.
- Spadaj... – mruknął Darek, wybierając ohydne wodorosty ze swoich włosów.
Upaprani, niczym nieboskie stworzenia dotarli do zamku, wzbudzając po drodze niemałą sensacje. Turyści, zamiast wpatrywać się swoim zwyczajem w jezioro, gapili się na nich bezwstydnie, cykając zdjęcie za zdjęciem. Objęci wpół, nawzajem dodawali sobie otuchy, powarkując na co bezczelniejszych fotografów. 
   Lady Agata, ubrana w elegancką sukienkę, wychodziła właśnie na popołudniową herbatką z przyjaciółką. Stanęła w cieniu tuż za progiem w oczekiwaniu na kierowcę, który miał zawieźć ją na miejsce. Na widok wyłaniających się zza zakrętu postaci ze zdumieniem przetarła oczy.
- Czyżby to sama Nessi zawitała w moje progi? A może to jakiś nowy rodzaj dwugłowego potwora?