wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 21

   Gorące podziękowania dla Mikiego, za zrobienie tych pierścionków, jak je powiększycie, zobaczycie inicjały chłopców i oczka w kolorze ich oczu.

   Antosiowa robiła co mogła, ale na niewiele to się zdało. Jedyne co uzyskały to obietnicę właściciela forum Złote Lilie, że rozpatrzy sprawę. Nie udało im się niestety przekonać go do wycofania anonsu i zdjęć. Wpis oraz zdjęcia bielizny, cieszyły się ogromną popularnością. Kwasowa musiała niestety udowodnić, że była ich wlaścicielką, przecież ktoś zazdrosny mógł się pod nią podszywać. Doszła do wniosku, że szkoda zachodu, w końcu tym wariatkom znudzi się dzwonienie, tym bardziej, że odłączyła telefon. Niestety nie wzięła pod uwagę swojego uroku osobistego i uporu niektórych pań.
   Antosiowa była na ogół dobrą przyjaciółką, miała jednak jedna wadę, ogromnie lubiła plotkować. Po powrocie do domu spotkała dwie sąsiadki, wystarczyła chwila nieuwagi i wprawnie wyciągnęły z niej wszystkie smakowite kąski. Po godzinie całe miasteczko wiedziało już o problemach Kwasowej z wielbicielkami.
   Nieświadoma zamieszania Jola zrobiła listę sprawunków, wzięła siatkę i poszła na zakupy do pobliskiego supermarketu, zahaczając przy okazji o targ. Ludzie na ulicy dziwnie się na nią patrzyli, niektórzy tylko się oglądali, inni pukali w czoło. Z początku trochę się tym denerwowała, ale potem wzruszyła ramionami i zajęła się doprowadzeniem do szału sprzedawczyń na straganach z warzywami. Jeśli chodzi o ukryte wady i niedoskonałości towaru miała oko zawodowego detektywa, nic jej nie umknęło.
- To jabłuszko ze dwa razy spadło z drzewa, jutro nie będzie się do niczego nadawać – kręciła nosem nad koszykiem z owocami.
- Co też pani mówi, wyglądają jak malowane! – oburzyła się straganiarka.
- Może i wyglądają, ale dziwnie ciężkie na wadze. Trzeba było sadu wodą nie zalewać, nasiąkły nią niczym gąbka to i szybko się zepsują. – Zmierzyła ją wzrokiem Kwasowa i poszła do następnego stoiska.
- Ale wiedźma, ma w tych ślepiach chyba rentgena. – Pokazała za nią język kobieta.
- Może i jędza, ale lepsza od niejednego inspektora sprawdzającego żywność – zachichotała stojąca obok staruszka. – Pani tu pewnie nowa. Chciwość nie popłaca, a jak nasza Jola jakiś sklep omija, to całe Pytlowice zrobią to samo.
   Kwasowa po godzinie ruszyła w powrotną drogę, przed swoim domem zobaczyła małe zbiegowisko. Podeszła bliżej i zauważyła stojące obok bramki prowadzącej do ogrodu dwie, nieznajome kobiety, zawzięcie się o coś kłócące. Wymalowana, tleniona blondyna w niemożliwie wąskiej kiecce piszczała coś do wysokiej brunetki w czarnych dżinsach i sportowej koszulce, na której ramionach widać było fantazyjne tatuaże. Całości dopełniały liczne kolczyki, w uszach, nosie, pępku, a nawet brwi oraz ponury, wampiryczny makijaż.
- Wracaj do domu ty barbarzynko! Zarysowałaś błotnik mojej landryneczki! – darła się drobniejsza, wskazując na zaparkowane w pobliżu wściekło różowe monstrum.
- Spadaj truchtem, tylko uważaj, żeby spódnicy nie spruć – postawna, umięśniona Gothka patrzyła na nią z pogardą. – Na widok tej karykatury samochodu można zwymiotować.
- Wezwę policję, za sam wygląd cię aresztują! Żadna normalna kobieta nie jeździ takim straszydłem! – wysoki głos zjeżył włosy na rękach wszystkich kibiców z przyjemnością przyglądającym się awanturze. Dokładnie po drugiej stronie ulicy, stał ogromny tir, utrzymany w czarno - czerwonych barwach, wyglądał jak iście piekielna maszyna.
- Nie byłabym tego taka pewna na twoim miejscu. Z tym tapirem na łepetynie i pazurami niczym szpony, wezmą cię za panienkę lekkich obyczajów. Może nawet sierżant będzie chciał ci zrobić rewizję osobistą. Nie wiadomo co ukrywasz w tym czerwonym staniku – wyszczerzyła do niej zęby w drapieżnym uśmiechu.
- Marnujesz tu czas czarownico, Pani Seksowne Majteczki na pewno na ciebie nie spojrzy. Ona szuka kobiety z klasą, a nie wielbicielki krwawych horrorów! – Wydęła czerwone usta, sprawiające wrażenie zrobionych z plastiku.
- Musiałaby na głowę upaść, żeby się zadawać z taką przeterminowaną lalą. W jeden dzień zanudzisz ją tym szczebiotem na śmierć. – Nie dawała za wygraną brunetka.
   Mieszkańcy Pytlowic coraz lepiej się bawili, teraz zyskali nawet pewność, że to panienki ze sławnego portalu. Takiego przedstawienia dawno tu nie było, od miłosnych igraszek doktora w krzakach malin, nie wydarzyło się nic ekscytującego. Pyskata Jola niejednemu zalazła za skórę, nie mieli więc żadnych wyrzutów sumienia z powodu podsłuchiwania i komentowania ulicznej awantury. Niektórzy nawet swoimi uwagami podpuszczali zacietrzewione kobiety, mając nadzieję na bijatykę.
- Te blondi, dawaj, nie będzie ci tu jakaś wampirzyca dziewczyny zabierać!
- Chyba nie dasz się tej miastowej barbi?! Za kudły ją!
- Obcasem przez plecy, a potem na złom! Więcej na niej metalu niż na moim traktorze!
- Pociągnij za kieckę, jeden ruch i sama trzaśnie!
   Przysłuchująca się temu zza drzewa Kwasowa w końcu nie wytrzymała. Przed domem damy prostacka afera rodem z remizy? Nie miała zamiaru tak tego zostawić, należało przerwać karczemne popisy i zatuszować szybko sprawę. Swoją drogą czym ona zawiniła panu na górze, że zamiast jakiś eleganckich, wykształconych pań, przysłał tu wrzaskliwe babiszony?
- Koniec teatru! – Warknęła do sąsiadów. – A wy do mnie na mrożoną kawę, może trochę ostudzi wasze głowy – zwróciła się stanowczym tonem do kobiet, które właśnie zaczęły się popychać. – W moim domu należy wykazać się dobrymi manierami, inaczej poszczuję was kotem – stwierdziła wyniośle i ruszyła przodem zamiatając tyłkiem, co natychmiast zakończyło spór.
- Myślisz, że ma na sobie te francuskie majtki? – zapytała szeptem blondyna.
- Możemy sprawdzić – mrugnęła do niej Gothka.
***
   Kevin z Bartkiem zjedli po solidnej porcji bitej śmietany z owocami i czekoladą, nakarmili kaczki w parku i doszli do wniosku, że pierścionki na pewno są już gotowe. Pobiegli do sklepu trzymając się za ręce, a śledzący ich z daleka Zbyszek ledwo mógł za nimi nadążyć.
- To dla was – sprzedawczyni z uśmiechem podała im niebieskie, aksamitne pudełeczko.

- Najfajniejsze na świecie – blondynek był zachwycony i taki szczęśliwy, że mógłby zacząć latać. – Powinieneś mi założyć.
- A co, nie umiesz sobie sam ubrać? – odparł Kevin, nieco zaskoczony jego rozumowaniem, wolał jednak nie dyskutować z przyjacielem. Dopiero się przecież pogodzili i lepiej było nie wywoływać wilka z lasu. Delikatnie wsunął na paluszek Bartka pierścionek. – Rzeczywiście naprawdę ładnie wygląda, a cyrkonia ma kolor twoich oczu.
- Zobacz, w twoim pierścionku jest granatowa, też pasuje. – Nie mógł ustać na miejscu, energia wprost go rozpierała. – Teraz jesteśmy narzeczonymi prawda? – Wyszli przed sklep żegnani westchnieniami sprzedawczyni. Jej uparty mąż nadal twierdził, że takie romantyczne gesty istnieją tylko w głupich, babskich romansidłach. Biedne dzieciaki naoglądały się bajek i w głowach im się poprzewracało. Ona miała jednak na ten temat inne zdanie.
Chłopcy szli kawałek w milczeniu. Opuścili kwadratowy rynek charakterystyczny dla małych miasteczek. Kevin najwyraźniej coś sobie kalkulował. Zmarszczył czółko, a oczka zaczęły mu podejrzanie lśnić.
- No nie wiem, w bajkach zawsze dają sobie buzi – zaoponował sprytnie. – Wtedy dopiero wszystko jest ważne.
- Tak przy wszystkich? Zgłupiałeś? – pisnął zawstydzony blondynek.
- A tutaj może być? – Pociągnął go w pobliskie krzaki, gdzie stała rozłożysta lipa, pachnąc cudownie rozgrzanym w słońcu miodem. Chłopczyk oparł się plecami o pień, nie bardzo wiedząc co ma robić. Mrugając długimi rzęsami wyglądał słodziej niż najlepszy batonik. Kevin ujął brodę zmieszanego przyjaciela i cmoknął go uroczyście w różowe usteczka. – Teraz ze sobą chodzimy, więc masz się nie bawić z Wojtkiem.
- Ale... – próbował słabo zaprotestować czerwony niczym burak Bartek. Został jednak wzięty stanowczo za rękę i znowu szli ulicami Pytlowic, zmierzając w kierunku domu. Nie miał jednak odwagi powiedzieć nic więcej, czuł, że jego policzki zaraz spłoną, a każdy przechodzień wie, co przed chwilą zrobili.
- Całowanie jest fajne – stwierdził poważnie Kevin. Był z siebie dumny, zachował się dzisiaj jak prawdziwy mężczyzna. Poza tym uśmiechnięta promiennie buzia idącego obok chłopca sprawiała, że jego serduszko biło gwałtownie, chcąc chyba zrobić kilka fikołków z rozpierającej go radości.
   Zbyszek przyglądał się temu wszystkiemu z daleka, nie chcą płoszyć chłopców. Czuwał nad nimi niczym kwoka nad pisklętami, nie wtrącając się jednak w ich sprawy. Ciekaw był miny Seana, kiedy się dowie, że zaradny synek już postarał się o zięcia.
***
   Jarek dojechał do Krakowa czerwony jak pomidor, nie miał pojęcia dlaczego jego hormony zgłupiały akurat pod wpływem nieznośnego lordziątka. Postanowił sobie, że po powrocie  spyta o to brata, w końcu był od niego starszy i bardziej doświadczony. Ledwie bus się zatrzymał obok Galerii Krakowskiej wyskoczył z niego niczym wystrzelony z łuku.
- Powoli, jeszcze coś sobie złamiesz i Sean wyrwie mi flaki – Henry chwycił go za ramię.
- Spokojna twoja głowa, nie potrzebuję niańki – Ruszył prosto do parku, mając nadzieję, że spacer po świeżym powietrzu zlikwiduje jego problem. – Kupisz dla nas porcję? – Wskazał na budkę na końcu alejki. Usiadł na ławce zaciskając z zażenowaniem uda, lody powinny odrobinę pomóc, niestety o zimnym prysznicu mógł jedynie pomarzyć. Henry tylko się uśmiechnął i poszedł spełnić prośbę. Dzięki temu chłopak miał okazję podziwiać, jego niezłe tyły w dopasowanych, białych dżinsach. – Noż kurde! – pisnął, bo jego spodnie zrobiły się jeszcze ciaśniejsze.
- Hej słodziutki, jesteś tu zupełnie sam? – odezwał się za nim czyjś zachrypnięty głos. Zawalisty, umięśniony dres zatrzymał się obok ławki.
- Milusi Kocurek chyba się zgubił. Chodź, postawimy ci piwo – zaproponował towarzyszący mu żylasty dryblas.
- Spadajcie! – warknął rozeźlony chłopak. Nie znosił, kiedy traktowano go jak łatwą zdobycz z powodu dziewczyńskiego wyglądu. – Rozwalcie jakieś auto, zdemolujcie parę kiosków, namalujcie coś na murze. Miłej zabawy!
- Zadziorne maleństwo, lubię takie - zarechotał mięśniak.
- Bierzemy! – przytaknął mu ochoczo chudzielec i szarpnął Jarka, stawiając go na nogi.
- Gdzie z tymi grabiami! – wrzasnął i walnął napastnika prosto w nos, wypróbowanym wielokrotnie sposobem. Jak zwykle najpierw zaatakował, potem dopiero zaczął myśleć. Z tymi dwoma nie miał żadnych szans, szybko zrobią z niego marmoladę, wyglądali na nieźle zaprawionych w bojach weteranów ulicy.
- Przepraszam panów, jestem Henry, a to mój przyjaciel – rozległ się kulturalny głos lordziątka. – Ma mi pokazać Kraków, więc żegnamy – zasłonił sobą chłopaka i położył na ławce lody.
- Zjeżdżaj palancie Starówkę zwiedzać! – Dres łypnął na niego groźnie i zamachnął się pięścią, chcąc go nastraszyć. Niestety ten moment wybrał sobie Jarek by wyjrzeć zza pleców mężczyzny i dorzucić swoje trzy grosze. Dostał przez przypadek pod oko, poleciał do tyłu i zarył pupą w trawie.
- Zostań tam piękny, załatwię to w dwie minuty – Henry ugiął nogi w kolanach i zacisnął dłonie. Każdy szanujący się angielski arystokrata od dziecka ćwiczył boks i on nie był tu wyjątkiem. Nie lubił bijatyk, ale w obronie jasnowłosego księcia gotów był poświęcić swoje boskie ciało. Westchnął, po czym zaatakował z szybkością błyskawicy. Już po chwili napastnicy leżeli na chodniku jęcząc i plując zębami. Mężczyzna odwrócił się do Jarka, usadził na ławce niczym szlachetnie urodzoną damę i przyłożył mu do policzka loda. – Bardzo boli? – zapytał, dotykając go troskliwie opuszkami palców.
- Ttrochę... – zdołał jedynie wykrztusić chłopak, bo niebieskie oczy i ładnie wykrojone, męskie usta znalazły się stanowczo zbyt blisko jego twarzy. Serce gwałtownie mu przyspieszyło. Może miał uczulenie na pomylonych Anglików? To by tłumaczyło te wszystkie dziwne objawy.
- Ręce za głowę i powoli wstajemy! – Wezwany przez ochronę parku patrol policji otoczył pojedynkowiczów. – Tylko grzecznie! – Przedstawiciele prawa zaczęli zakuwać wszystkich uczestników bójki w kajdanki. – Ledwo południe, a wy już na bani i to w środku tygodnia?! Wstydźcie się!
- Ten durny cudzoziemiec zaczął! – Próbował negocjować dres.
- Ty Batman nawet się nie odzywaj. To już trzecia twoja bójka w tym miesiącu! – pogroził mu sierżant, wpychając go do radiowozu. – Wszyscy do środka bez ociągania! Jest nawet Pajęczak, świetnie, może dostaniecie jedną celę.
- My też? – jęknął Jarek, w myślach już widząc brata, który wpada we wściekłość i pierze go na kwaśne jabłko.
- Jak się matka dowie, to już po mnie – mruknął Henry, lokując się obok i odgradzając chłopaka od miejscowego elementu.
- Cisza tam menelstwo! Na komisariacie sobie pogadacie! – wrzasnął na nich sierżant. Skaranie boskie z tą młodzieżą, nienawidził wakacji. Wszędzie pełno zadziornych smarkaczy skorych do bitki i awantur. Najchętniej odesłał by ich wszystkich na ciężkie roboty do kamieniołomów, tam nauczyliby się jakie paskudne bywa życie. Przynajmniej robiliby coś pożytecznego zamiast marnować czas na włóczenie się po jego mieście.

***
   Darek ocknął się ze snu, kiedy zegar w korytarzu wybił dziewiętnastą. Przeklęta, zachrypnięta kukułka przeraźliwie darła dziób, aż zazgrzytało mu w mózgu, a szare komórki skręciły się w spiralki. Przeciągnął się leniwie i usiadł na łóżku, by od razu z jękiem poderwać się na nogi.
- Eh... Sean ty cholerny, niewyżyty trollu! – Tyłek zapiekł go porządnie, mszcząc się za cały dzień miłosnych igraszek. Oczywiście zapomniał już, że to on sprowokował do nich doktora. Kochali się tyle razy, że stracił rachubę. Jego penis powstawał wciąż od nowa, niezmordowany i zachwycony pełnymi namiętności potyczkami. W końcu kompletnie wyczerpany zasnął jak kamień. Skutki tego szaleństwa odczuł dopiero teraz, ubrał luźne krótkie spodenki oraz jakąś koszulką z nadrukiem i kuśtykając, niczym żołnierz po wyjątkowo zażartej bitwie, powlókł się do kuchni. Zastał tam Seana napychającego się bigosem, jakby co najmniej tydzień nie miał niczego w ustach.
- Chcesz miseczkę? – Doktor z rozbawieniem patrzył na zmaltretowanego narzeczonego. Nigdy by nie pomyślał, że ten łagodny chłopak obdarzony został takim temperamentem. Pierwszy raz trafił na równego sobie zawodnika. Wstał i nałożył mu bigosu. – Siadaj, bo ci w nogi pójdzie - zażartował.
- Dość się już wyleżałem, postoję – Darek za żadne skarby nie miał się zamiaru przyznać, że piekielnie go boli, nieprzyzwyczajony do takich szaleństw, tyłek.
- Może na kolanka? – Sean podszedł do niego i objął w pasie, całując czule pachnący piżmem kark. Chłopak zamruczał i wtulił się w jego klatkę plecami.
- Jak jeszcze raz wymyślę jakiś celibat lub coś równie głupiego zamknij mnie w piwnicy!
- Głuptas, nie masz pojęcia jak słodko jęczałeś moje imię. Taki namiętny kochanek to skarb. – Pieszczotliwie przesuwał usta po jego szyi, niespodziewanie zacisnął jedną rękę na pośladku.
- Aaaa... Niech to szlag... – zapiszczał Darek, czując falę kłującego bólu.
- Myślę kochanie, że teraz pobawimy się w doktora. Wypniesz do mnie ten seksowny tyłek, a ja posmaruję zmaltretowaną szparkę – szeptał mu na ucho niskim głosem.
- Co takiego?! Chcesz mi włożyć palce do środka?! Mowy nie ma! – Darek zaczerwienił się gwałtownie, wyślizgnął zręcznie z jego ramion, otworzył drzwi do ogrodu i pomknął przed siebie niczym rączy jeleń, nie zważając na dolegliwości.
- Nie wygłupiaj się, przecież już go widziałem i to z bardzo bliska – krzyknął za nim Sean, mały drań był niesamowicie szybki. Będzie musiał popracować nad kondycją, jeśli chce dotrzymać mu kroku.
- To co innego! Odczep się trollu! – Chłopak skręcił w gęste krzaki, mając nadzieję, że potężny mężczyzna nie zdoła się przez nie przedrzeć.

poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 20

Dziękuję serdecznie za wszystkie życzenia zdrowia. Doktorzy okropnie mnie nastraszyli, ale okazało się, że to fałszywy alarm z czego bardzo się cieszę. Właśnie mnie wypuścili i nie marnowałam tam jak widać czasu, więc wrzucam co udało mi się w tych ekstremalnych warunkach napisać.

    Kwasowa została obudzona wczesnym rankiem przez nieustannie dzwoniący telefon. Narzuciła na siebie szlafrok, wzięła pod pachę prychającego, bardzo niezadowolonego z takiej pobudki kota, po czym podreptała do kuchni. Od kiedy tej wiosny stuknęła jej czterdziestka doszła do wniosku, że nie należy się spieszyć. Zrobiła sobie kawę ze śmietanką i dopiero wtedy odebrała piekielną maszynę.Ten staromodny aparat z drewnianą rączką od razu wpadł jej w oko, kupiła go na jakiejś aukcji i była nim zachwycona.
- Tu Jolanta Kwas, z kim mam przyjemność? - rzuciła wyniośle do słuchawki. 
- Anna z portalu Złote Lilie, przeczytałam twoje ogłoszenie. Możemy się spotkać nawet w ten weekend i celebrować swoją miłość aż zastanie nas różanolica Jutrzenka – rozległ sie afektowny, cieniutki głosik.
- Nie znam żadnych Złotych Lilii! Pomyłka! – trzasnęła słuchawką zniecierpliwiona Kwasowa. Na tym świecie było tyle wariatek, że nie sposób ich zliczyć, pewnie któraś  pokręciła numery. W brzuchu zaburczało jej z głodu, rozgrzała patelnię zarumieniła boczek i wbiła na niego dwa jajka. Niestety nieszczęsny aparat zaczął brzęczeć na nowo.
- Tu rezydencja Kwasów. – Tym razem naprawdę się zdenerwowała, zbyt mocno przysmażyła jajecznicę, a ponieważ lubiła lekko ściętą wrzuciła ją razem z garnkiem do zlewu.
- Jestem twoją słodką Lilijką, weź mnie w ramiona, będziemy się bzykać dzień i noc – rozległ się chrapliwy, kobiecy głos. – Zjem twoje jedwabne majteczki, śniły mi się tej nocy.
- Obrzydliwe! – krzyknęła i odłożyła słuchawkę. Nie był to jednak wcale koniec jej udręki. Telefon terkotał co chwilę prawie do samego południa, aż czerwona z wściekłości kobieta wyszarpnęła ze ściany kabel. – Zaraz mnie tu trafi! – krzyknęła, a biedny kot nieprzyzwyczajony do takich wrzasków umknął na szafę. Podeszła do lustra i przyczesała kasztanowe włosy. - Spokojnie Jolanto, jesteś damą, a one nie przeklinają  – rzuciła do swojego odbicia, starając się opanować. Mama zawsze ją uczyła, że każda kobieta była potencjalną księżniczką, musiała tylko trafić na swojego księcia. Co prawda brodaty i zawalisty nieboszczyk Kwas nie bardzo go przypominał, ale miała bujną wyobraźnię i doskonale potrafiła zobaczyć siebie w tej roli. Szkoda tylko, że biedny kapitan dał się zjeść rekinom, taka śmierć wydała się jej nad wyraz nieelegancka, te hektolitry krwi i unoszące się w oceanie flaki śniły się jej przez długie miesiące po nocach.
Nigdy nie słyszała o Złotych Liliach, wiedziała co to portal, ale komputerem nie umiała się zbyt dobrze posługiwać. Wybiegła do ogródka i pomachała do Antosiowej, która akurat pieliła grządki.
- Zostaw te chwasty i chodź do mnie na godzinę. Dzieje się coś naprawdę dziwnego. – Przyjaciółka może i wyglądała jak prosta, wiejska gospodyni, ale na nowoczesnych wynalazkach znała się znakomicie, sama siebie określając Królową Cyber Przestrzeni.
***
   W wilii Evansów od rana panowała napięta atmosfera, niewyspany Darek raz po raz pokazywał swoje pazurki. Całą noc obracał się z boku na bok, a gorące ciało obok nie dawało mu zmrużyć oka. Odbył dwukrotnie, długą i owocną sesję prysznicową, w tym jedną o trzeciej w nocy i był na siebie naprawdę wściekły. Przez wiele godzin liczył barany, wzorki na tapecie, kwiatki na firance i wydawało mu się, że właśnie osiągnął względną równowagę ducha. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na nagiego do pasa Seana myjącego zęby, a wszystko zaczęło się od nowa. Siedział właśnie w jadalni nad talerzem z kanapkami, ale tak naprawdę pragnął mieć w ustach coś zupełnie innego. Miał ochotę kogoś ugryźć, przeżuć, posmakować słonej skóry, zassać się na twardym opalonym brzuchu i...
- Cholera jasna!
- Ciężka noc co? Myślałem, że w takim podeszłym wieku, to wystarczy raz w tygodniu – wyszczerzył do niego zęby Jarek i natychmiast dostał za to w plecy gazetą.
- Twoja siostra jest bardzo upartym stworzeniem – Sean wziął ze stołu słoik powideł i następną bułeczkę, korzystając z okazji otarł się kilkakrotnie o coraz bardziej czerwonego Darka. Koszulę miał rozpiętą na całej długości, doskonale było widać opaloną, lśniącą skórę opinającą się na potężnych mięśniach.
- Czy ty przy stole nie mógłbyś wyglądać jak należy? – warknął do niego narzeczony z trudem odrywając wzrok od smakowicie wyglądających sutków.
- Mogłeś powiedzieć, to bym ci podała, nie musiałeś się na mnie kłaść.
- Do tej poru lubiłaś jak się na tobie kładę… - Zamilkł w tym momencie, bo zgrzytający zębami chłopak zatkał mu usta parówką.
- Zachowuj się przyzwoicie degeneracie jeden, tutaj są dzieci!
- Ja już sobie idę – pisnął Kevin, porywając ze stołu jabłko. Nie chciał przeszkadzać kłócącym się dorosłym, poza tym sprawa pierścionka zaprzątała wszystkie jego myśli.
- My też wychodzimy, Jarek obiecał pokazać mi Kraków – Henry uśmiechnął się do zaskoczonego chłopaka, stawiając go przed faktem dokonanym. Dobrze wiedział, że gdyby spytał wcześniej pyskaty słodziak odesłałby go do wszystkich diabłów.
- Chcecie samochód? – zapytał Sean. – Mogę wam pożyczyć fiata.
- Nie ma takiej potrzeby – zaprotestował Jarek, któremu w głowie natychmiast zalągł się plan zemsty na bezczelnym lordzie. – Wystarczy odrobina gotówki na drobne wydatki – zrobił szczenięce oczka. – Wiesz jak trudno jest w mieście zaparkować.
- Nie rozpuszczaj smarkacza – zaprotestował Darek, widząc jak mężczyzna sięga do portfela.
- Daj spokój, pieniądze służą do wydawania, niech się trochę zabawią – wcisnął do ręki chłopaka plik banknotów. – Szalejcie w granicach rozsądku. Zajmij się nim Henry, dzieciak wygląda na lubiącego wpadać w kłopoty.
- Z wielką przyjemnością – skinął mu poważnie kuzyn, obserwując jak złociste loki Jarka zaczynają się mienić, pod wpływem gładzącego je promienia słońca, który zakradł się przez okno.
Narzeczeni zostali więc sami, Darek skończył właśnie jeść, wstał i oczywiście od razu wpadł na Seana, który wyrósł przed nim niczym zaczarowana fasola. Zarył nosem w twardej piersi, a jego przeklęte, zdradliwe ciało natychmiast przeszedł podniecający dreszczyk, odskoczył gwałtownie do tyłu mrucząc pod nosem niecenzuralne wyrazy.
- Spokojnie kochanie, jestem zupełnie niewinny – rozbawiony zmaganiami Darka podniósł ręce do góry. – To był przypadek. – Spojrzał na niego z wyrazem świętej niewinności.
- Akurat, robisz to specjalnie trollu jeden!
- Ależ skąd, celibat to celibat, nie śmiałbym protestować. – Doktor był ogromnie ciekawy, jak długo ten słodki głuptas wytrwa w niemądrym postanowieniu. Testowanie jego wytrzymałości niezmiernie go bawiło. Zmysłowy i obdarzony sporym temperamentem cierpiał z własnej winy. Liczył, że jeszcze tego dnia wpadnie w jego ramiona i ładnie poprosi o upojną noc. Nie mógł się doczekać tej chwili.
***
   Pół godziny później Jarek z Henrym stali już na przystanku autobusowym, który niestety zrobiony był z przeźroczystego plastiku i nie osłaniał w najmniejszym stopniu przed narastającym upałem. Robiło się coraz goręcej, słoneczko prażyło niemiłosiernie, na błękitnym niebie nie było widać ani jednej chmurki. Rosnąca na skraju drogi niewielka brzoza nie dawała zbyt wiele cienia. Zanim wypełniony po brzegi pojazd przyjechał, byli już nieźle zgrzani.
- Jesteś pewny, że się tam zmieścimy? – Anglik popatrzył powątpiewająco w zatłoczone wnętrze. - Może zadzwońmy po taksówkę.
- Nie bądź taki delikates, normalna miejska komunikacja. – Uśmiechnął się z zadowoleniem chłopak widząc, lekko zaszokowane spojrzenie rozpieszczonego panicza. Plan działał bez zarzutu, miał zamiar urządzić mu taką wycieczkę, że już nigdy nie odważy się robić mu numerów. Nie mógł odmówić drobnej przysługi Seanowi do którego domu zwyczajnie się wprosił, ale wobec angielskiego drania nie miał żadnych zobowiązań.
- Skoro tak twierdzisz. Mam wrażenie, że przeniosłem się o Indii – jęknął Henry ładując się za nim przedpotopowego wehikułu. Właśnie drzwi się zamknęły, pojazdem szarpnęło i część spoconych, niezbyt mile pachnących pasażerów wyhamowała na jego plecach. – Jesteś pewien, że dojedziemy żywi? – Starał się zachować stoicką cierpliwość. Zasłonił sobą chłopaka, który z kolei został rozpłaszczony na drzwiach, o dziwo widać był, że humor mu dopisuje. Powoli zaczynał rozumieć, dlaczego nie protestował. Znalazł przewrotny sposób na ukaranie go za bezczelność. – Moje żebra! – Jakaś korpulentna staruszka zaczęła z siłą tarana przeciskać się do wyjścia, rozdawała kuksańce na lewo i prawo, widać miała w tym niezłą wprawę.
- Nie bądź mazgajem – Jarek mimo ścisku bawił się coraz lepiej. Cierpiętnicza mina lordziątka wynagradzała mu wszystkie niedogodności. Niestety już po chwili dobry humor go opuścił, kierowca na następnym przystanku wpuścił falę ludzi przez sąsiednie drzwi. Henry został pchnięty na niego, miał jednak na tyle przyzwoitości by stawić opór i oprzeć ręce po obu stronach jego głowy.
- Całkiem miłe lądowanie – usta mężczyzny znalazły się kilka centymetrów od warg chłopaka.
- Jak mnie dotkniesz pożałujesz zboczeńcu! – syknął mu do ucha.
- Jestem dżentelmenem. Twoje włosy pięknie pachną, zupełnie jak łąka w letni dzień. – Wtulił policzek i nos w miękkie loki.
- Przestań mnie wąchać! – Mimowolnie poczerwieniał. Zaczął odczuwać coraz większy niepokój i gorąco, które dziwnym trafem spłynęło w dół w pewne wrażliwe miejsce. Dobrze, że miał na sobie długą, luźną koszulkę. Mężczyzna broń boże nie mógł się o tym dowiedzieć, to na pewno te hormony o których niedawno czytał w Internecie. Podobno przeciętny nastolatek podniecał się byle czym  kilkanaście razy w ciągu doby.
- Staram się piękny, ale nie mogę się ruszyć. – Wtulone w niego smukłe ciało idealnie się wpasowało w jego sylwetkę. Delikatne rumieńce i lekko speszony wzrok chłopaka świadczył, że wcale nie jest mu taki obojętny. Postanowił sprawdzić swoją teorię, bo zadziorny Polak coraz bardziej mu się podobał. Skorzystał z następnego zakrętu, kiedy upakowany niczym sardynki tłum nieco się przemieścił, wcisnął niby przypadkowo kolano między uda Jarka, natychmiast wyczuwając obiecującą wypukłość.
- Aaa…! – pisnęła jego zaskoczona ofiara, alarmując cały autobus.
- Siadaj i weź tego biednego aniołka na kolana! – Energiczna, siwowłosa kobieta zrobiła im miejsce.
- Jak mógłbym zająć miejsce damie. – Oburzył się Henry, ludzie w tym kraju byli naprawdę dziwni.
- Siadaj i nie dyskutuj – został wepchnięty na fotel, a Jarek usadzony na jego udach. Siedział tam cichuteńko, bojąc się podnieść wzrok, żeby ktoś nie wyczytał z niego prawdy.
***
    Po śniadaniu Kevin udał się do swojego pokoju, aby przygotować się do wyprawy. Z bardzo poważną miną wziął swoją skarbonkę, zaniósł ją na taras i postawił na przygotowanym wcześniej kocu, po czym udał się do kuchni i zaczął grzebać w szufladach.
- Czego szukasz urwisie? – huknął za nim gospoś, widząc okropny bałagan jaki za sobą pozostawiał.
- Młotka.
- Ubijesz sobie palec.
- Będę uważał, muszę rozbić krówkę.
- Może ci pomogę – zaproponował Zbyszek, obawiając się skutków tej zabawy. – Jeśli potrzebujesz pieniążków na słodycze mogę ci pożyczyć.
- Nie – oświadczył stanowczo maluch biorąc od niego narzędzie. – Mężczyzna za pewne rzeczy powinien zapłacić sam!
- Yhy… yhy… - Gospoś na takie oświadczenie zakrztusił się jedzoną właśnie śliwką. Był ogromnie ciekawy, co też planuje mały mądrala.
   Godzinę później Kevin z Bartkiem po uzyskaniu zgody rodziców udali się na spacer do rynku, który znajdował się niedaleko od ich domu. Robiący zakupy Zbyszek miał z daleka nad nimi czuwać. Szli trzymając się za ręce jak prawdziwi narzeczeni. Kevin zadarł dumnie główkę do góry, a ciemne koczki stały mu na wszystkie strony. Bartek miał na buzi szczęśliwy uśmiech i zarumienione z emocji policzki. W jedynym w miasteczku sklepiku jubilerskim zaczęli bacznie oglądać wystawę oraz gabloty.
- Czym mogę służyć? – zapytała ekspedientka po raz pierwszy mająca takich małych klientów. -  Szukacie prezentu dla mamy lub siostry?
- Nie proszę pani, chcemy dwie, srebrne obrączki. Jedną dla mnie, drugą dla przyjaciela. W środku mają być gra… grawerowane.
- Z cyrkoniami – dodał nieśmiało Bartek. – Moja siostra ma taki pierścionek.
- A jaki napis panowie sobie życzą? – kobieta usiłowała zachować powagę. Klient to klient, choćby jego głowa nie wystawała ponad ladę. Poza tym doskonale znała chłopców i ich rodziny.
- Proszę – Kevin z dumą wyciągną z kieszonki krótkich spodenek gotowy projekt.
- Ale śliczny! – zachwycony Bartek cmoknął go policzek. – Naprawdę sam go zrobiłeś?
- Prawdziwy mężczyzna musi umieć wszystko! – wypiął drobną pierś.
- Jesteś najlepszy! – blondynek uniósł do góry kciuk. – Wojtek nigdy nie wymyśliłby czegoś takiego.
- Prawda? – Rozpromienił się niczym słoneczko Kevin.
- Idźcie na lody, za godzinę obrączki będą gotowe. – Sprzedawczyni nieomal się rozpłynęła, jej mąż nigdy nie zdobył się na podobny prezent. Skoro nawet dzieci potrafią wymyślić taki romantyczny gest, już ona dopilnuje, aby jej następne urodziny miały odpowiednią oprawę.
***
   Darek snuł się po pustym domu niczym pokutujący duch. Miał dzisiaj wolny dzień i nie bardzo wiedział co z nim zrobić. Wszyscy się rozpierzchli i zostawili go samego na pastwę rozszalałej wyobraźni, doszedł więc do wniosku, że uspokajająca kąpiel w bąbelkach dobrze mu zrobi. Napuścił wody do wanny z hydromasażem, nalał wonnych olejków i rozebrał się do naga. Zapomniał jednak wziąć czystą bieliznę, z niechęcią popatrzył na stojącego ponownie w pełnej gotowości penisa, ostrożnie okręcił się dookoła bioder ręcznikiem i ruszył do sypialni. Ledwie wszedł do środka, kiedy niespodziewanie został przyciśnięty do ściany przez potężne ciało.
- Jak się ma mój cukiereczek? – Sean popatrzył na niego uważnie.
- Podobno miałeś pracować. Puszczaj draniu, zawarliśmy umowę. – Zadrżał pod wpływem bijącego od niego ciepła. Jego siła woli słabła z sekundy na sekundę, a na policzkach pojawiły się rumieńce. – Muszę się wykąpać.
- Może ci pomoc?
- Tak.. to znaczy nie… Oh… chyba ten celibat nie jest dla mnie…
- Strasznie to zagmatwane. Mógłbyś dokładniej wytłumaczyć? – Sean z przyjemnością się z nim droczył, widząc jak gwałtownie reaguje na każdy, najdelikatniejszy nawet dotyk.
- Chyba potrzebujesz demonstracji! – Zdesperowany Darek z płonącymi pożądaniem oczami przekręcił ich ciała i pchnął go gwałtownie na łóżko. Usiadł mu na udach odrzucając do tyłu ręcznik.
- Aaa…! – Z jego ust wyrwał się głośny skowyt, kiedy szorstki materiał spodni otarł się o jego penisa. Miał wrażenie, że świat wokół niego poczerwieniał.
- Powiedz to, inaczej nie kiwnę nawet palcem – mężczyzna celowo przeciągał strunę.
- No dobra, moje ciało robi ze mną co chce. Weź mnie jak chcesz inaczej zaraz zwariuję – wpił się w usta narzeczonego, wsuwając do nich natychmiast język i rozrywając na jego piersi koszulę niecierpliwymi rękami.

środa, 12 marca 2014

piątek, 7 marca 2014

Rozdział 19

   Kolacja w willi Evansów odbywała się chyba po raz pierwszy w zupełnym milczeniu. Zwłaszcza Kevin, Darek i Sean wyglądali, jakby nic poza własnymi talerzami ich nie interesowało. Maluch mamrotał coś pod nosem niczym nawiedzony artysta, co chwilę targając czarne loczki i robią na głowie coraz większy bałagan. Mazał przy tym długopisem po papierowej serwetce z bardzo skupion minką, wysuwając koniuszek języka.
Doktor z narzeczonym co chwilę spoglądali na siebie, a potem od razu spuszczali oczy, o dziwo obaj mieli przy tym zarumienione policzki i nieco speszony wzrok. Wyglądali jak dwaj spiskowcy, którzy mają sporo do ukrycia. Jarek patrzył na nich przez cały posiłek, płonąc z ciekawości. Lubił wszystko o wszystkich wiedzieć i teraz nie mógł znaleźć sobie wygodnego miejsca na krześle.
- A tobie co się stało? Mrówki cię oblazły, czy kilka piegów więcej wyskoczyło na nosie? – zapytał uprzejmie Henry, wycierając sobie usta lnianą serwetką. Podniósł do góry czarne, wydepilowane brwi i poruszył nimi w kpiącym geście.
- Odczep się od mojej idealnej osoby Wasza Wysokość! Na twoim miejscu nie jadłbym tej trzeciej muffinki, już i tak poszło ci w boczki. – Wydął kształtne usta.
- Chyba sobie żartujesz, gdzie? – Nie wytrzymał mężczyzna i zerknął dyskretnie na swój zupełnie płaski, ładnie umięśniony brzuch. Siła sugestii była jednak potężną bronią i biedna ofiara żartu zobaczyła dokładnie to, co chciał jej wmówić niepoprawny chłopak. Czyżby przytył? Zbyszek gotował tak dobrze, że ostatnio sobie pofolgował. Zdegustowany odłożył ciastka na talerz, w myślach obliczając, o ile minut będzie musiał wydłużyć trening.
- To była naprawdę męska decyzja! – pochwalił go z szerokim uśmiechem Jarek, po czym zabrał mu sprzed nosa talerz i włożył sobie wszystkie pozostałe muffinki do buzi, zamieniając się w chomika. – Pyszszne... – wymamrotał z pełnymi ustami.
- Zrobiłeś to specjalnie... – Henry dopiero teraz się opamiętał.
- Jasne, takie zdobyczne smakują najlepiej. – Zmrużył z rozkoszy zielone oczy, a mężczyzna nie mógł oderwać zachwyconego wzroku od jego twarzy, zastanawiając się, czy tak samo by wyglądała, kiedy pieściłby każdy centymetr tego opalonego, smukłego ciała.
- Idę na górę – odezwał się nagle Kevin. – Mam jeszcze tyle do roboty. Chyba nie będę dzisiaj spał – westchnął maluch z poważną miną zapracowanego biznesmena i pobiegł do swojego pokoju.
- A temu co się stało? Szkoła jeszcze przecież się nie zaczęła. – Odezwał się zaskoczony Jarek.
- Ma sercowe kłopoty i to przez ciebie. – Pociągnął brata za ucho Darek.
- Kobieta nie powinna być taka brutalna! – pisnął chłopak i pokazał mu język.
- Czasem musi! – odezwała się od progu Róża. Ubrana w ciemnoczerwoną, wydekoltowaną sukienkę, wyglądała jak Carmen z opery Bizzeta, brakowało jej tylko szkarłatnego kwiatu w zębach. Rozpuściła swój warkocz i długie brązowe włosy zakryły jej plecy jedwabista falą. – Witam wszystkich! Tych sławnych – skinęła głową narzeczonym – tych mniej sławnych też.
- Miej litość i milcz jędzo! – Chłopak rzucił jej krzywe spojrzenie.
- Powinnaś zachować swoje rewelacje dla siebie – przytaknął mu Sean.
- Wcale nie, my też chcemy wiedzieć, co w trawie piszczy - zaprotestował Jarek, natychmiast poparty przez Zbyszka i Henrego. Trzy pary oczu patrzyły w zadowoloną kobietę niczym w bóstwo.
- Zostaliście przegłosowani – uśmiechnęła się do narzeczonych. – Mogę się jednak streszczać. Właściwe to słyszałam kilka bardzo smakowitych plotek. Po południu kawiarnia i bar dosłownie pękały w szwach. Spotkałam chyba z pół Pytlowic. Było nawet parę takich osób o których myślałam, że dawno nie żyją.
- Jak zwykle przesadzasz – Darek wzniósł oczy do sufitu.
- Wcale nie. Chcecie usłyszeć tematy dnia?
- Jasne! – pisnął podekscytowany tercet.
- Bar okupował będący już po służbie sierżant Odrobina, mocno osłabiony upałem i wlewanym w siebie w dużych ilościach piwem. Mamrotał coś o zmarnowanych malinach. Podobno wszystkie obleciały, bo ktoś tak bzykał się w krzakach aż ziemia drżała. W dodatku robił to przy akompaniamencie klaksonu, który porykiwał niczym zarzynany osioł. Wszyscy w miasteczku wiedzą, kto ma taki samochód.
- Droga siostrzyczko, czy masz na tyłku siniak z literami BMW pośrodku? – zaszczebiotał słodko Jarek.
- Siedź cicho, bo pokaże im zdjęcia, jakie mama zrobiła ci na roczek – warknął zmieszany chłopak, posyłając mu mordercze spojrzenie.
- Dalej było jeszcze lepiej. Podobno w Urzędzie Miasta zaczęło straszyć. Z łazienki na pierwszym piętrze dochodziły dziwne zawodzenia i jęki. Sean, ty zostałeś wezwany w trybie pilnym. Co się tam właściwie działo? Alina i Danusia zapytane przez koleżanki zrobiły się czerwone jak buraki i uciekły – zwróciła się do doktora, który usiłował się schować za plecami narzeczonego.
- A skąd ja mam wiedzieć? Może ktoś poimprezował dzień wcześniej i rzygał w kibelku – wzruszył ramionami, usiłując zachować kamienną twarz.
- Ty jesteś najsławniejszy – uśmiechnęła się do niego Róża. – Twój fetysz był szeroko omawiany, Szwedzi wyjechali ponoć zachwyceni, przysięgając, że to najlepsze zebranie biznesowe na jakie zostali zaproszeni. Dzisiaj odbył się prawdziwy szturm na sklepy z bielizną. Wykupiono wszystkie błękitne, koronkowe staniki. Mogę się założyć, że jutro każda mieszkanka Pytlowic będzie go miała na sobie.
- Kuzynie, kocham cię – oświadczył niespodziewanie Henry. Z całych sił próbował zachować się jak na dżentelmena przystało, nie tak jak pozostała dwójka, bijąca głowami o blat stołu i kwicząca niczym prosiaki. Napił się chłodnego soku ze szklanki i... – Pff... – Nie wytrzymał, parsknął śmiechem na widok miny Seana. Poplamił przy tym swoje najlepsze, białe spodnie.
   Darek szybko zrozumiał, że towarzystwo paskudnych łobuzów bawi się ich kosztem coraz lepiej i nie mając zamiaru przestać. Policzki zrobiły się już tak czerwone, jakby zaraz miały wybuchnąć. Trzeba było jakoś przepłoszyć dowcipnisiów. Zaczął podnosić się z krzesła.
- A ty gdzie uciekasz? – Jarek złapał go za spodnie i z rozbawieniem zauważył, że miał rację. W okolicy kości ogonowej widoczne były trzy, dobrze znane fanom motoryzacji literki.
- Idę po album do sypialni. Pamiętasz swoją słodką fotkę na misiu?
- Nieee...! Już mnie tu nie ma! – Chłopak poderwał się na równe nogi i w popłochu pognał po schodach na górę.
- Na co czekasz? – Sean zwrócił się do kuzyna. – Wczoraj dzwoniła twoja matka i pytała, czy znalazłbym dla niej jakiś pokoik, bo chętnie zwiedzi ten dziki kraj.
- Idę uprać spodnie – Henry podniósł się z godnością i z nadętą mina wymaszerował z jadalni.
   Darek z tryumfującą miną rozejrzał się po pokoju. Została jedynie parka czulących się do siebie dorosłych. Najwyższy czas było rozprawić się także z nimi. Wziął się pod boki i zmierzył ich przeciągłym spojrzeniem.
- Czy ty wiesz, do jakiego kina wykupił bilety Zbyszek? – zwrócił się do kobiety. – Są tam takie fajne czerwone kanapy, w sam raz do bzy... – W tym momencie spłoszony gospoś podbiegł i zatkał mu ręką usta. Jego wzrok mówił, że zginie w strasznych mękach, jeśli piśnie choć słówko więcej.
- Powinniśmy już iść – zwrócił się do Róży.
- Jakie kanapy, o czym on mówi?
- Bredzi, żeby cię zdenerwować – wzruszył ramionami w udawanej beztrosce i wziął ją za rękę. – Postarajcie się trenować nieco ciszej, w tym domu są nieletni. – Umknął zanim zdążyli mu odpowiedzieć, ciągnąc ją za sobą.
- Nareszcie sami – odetchnął z ulgą Sean. – Dostanę buziaka? – Przysunął się do narzeczonego i zarobił ostrzegawcze warknięcie. – Myślałem, że zapomniałeś.
- Nie i nie zamierzam, najadłem się dziś tyle wstydu, że mi wystarczy na całe życie. – Zadarł do góry nos i wyszedł z jadalni. Ty razem miał zamiar dotrzymać słowa, choćby nagi narzeczony zaczął tańczyć na rurze. Musiał koniecznie udowodnić sam sobie, że miał silną wolę i jakiś pytlowicki troll nie będzie go wodził za nos.
***
   Jarek wziął prysznic i postanowił dokończyć tajną akcję o pseudonimie ,, Lilie i Kwas”. Rozczesał mokre jeszcze włosy, ponieważ było strasznie gorąco założył kusą piżamę składającą się z krótkich spodenek i podkoszulka na ramiączkach i ruszył do sypialni Jego Wysokości. Była dopiero dwudziesta, więc miał nadzieję, że mężczyzna jeszcze nie śpi. Wszedł do środka i natychmiast spłonął rumieńcem. Henry w samych bokserkach kręcił się po pokoju.
- Och... – wyrwało się nieopatrznie chłopakowi. Nieznośny Anglik był nadspodziewanie dobrze zbudowany, co w konserwatywnym ubraniu, które zwykle nosił na codzień, niezbyt rzucało się w oczy. Widać było gołym okiem pokrewieństwo z atletycznym doktorem. Nie miał aż tak imponujących mięśni, ale i tak w porównaniu z nim wyglądał mizernie jak zapałka. – Dużo ćwiczysz?
- Lubię sport, zwłaszcza jeździectwo i kajakarstwo. W domu sporo trenuję – mężczyzna odwrócił się do niego przodem. Na widok smukłych nóg oraz jasnych loków, sięgających aż do zgrabnych pośladków przygryzł dolną wargę i zaczął naciągać jeansy. – Nie spodziewałem się gościa o tej porze.
- Chciałem, żebyś wkleił zdjęcia Kwasowej, nie znam się na tym. Trzeba też napisać jakąś fajną ofertę i zareklamować babsztyla. – Rozsiadł się na łóżku i włączył laptopa.
- W takim razie zrobimy tak, ja zajmę się oprawą graficzną, a ty pisz ten anons. – Mężczyzna zajął miejsce obok niego, podał mu kartkę i długopis.
- No dobra, ale żaden ze mnie Sienkiewicz. – Jarek położył się na brzuchu wypinając pupę do góry. – Rzuć jakąś gumkę, bo ten kołtun mnie wykończy.- Przerzucił długie loki przez prawe ramię.
- Pozwól, że pomogę – Henrego niesamowicie korciło, by zanurzyć ręce w tym naturalnym, jedwabistym złocie. Nachylił się nad leżącym chłopakiem i związał mu włosy swoja apaszką, odsłaniając smakowicie wyglądający kark. Wyglądał strasznie kusząco i pachniał jeszcze lepiej. Zanim zdążył pomyśleć, jego ciało zareagowało samo. Z szybkością atakującego sokoła wpił się w miękka skórę spragnionymi ustami.
- Ty zagraniczny zboku! – wrzasnął Jarek, machnął po omacku pięścią do tyłu i trafił drania prosto w nos. Usłyszał jęk i huk. Odwrócił się i usiadł, mając zamiar ponowić swój cios.
- Zabiłeś mnie! Boże jak boli, chyba złamałeś mi nos ty dzikusie! – biadolił, leżący na podłodze Henry.
- Jak będziesz mniej przystojny, wyjdzie ci to tylko na dobre – odparł z filozoficznym spokojem chłopak. – Co ci idioto przyszło do tej lordowskiej głowy? Znajdź kogoś swojego pokroju, ja nie jestem gejem!
- Na pewno nie jesteś? – łypnął na niego jednym błękitnym okiem, bo drugie oraz nos zaczynało nabierać modnego fioletowego koloru.
- Przyłożyć ci drugi raz, żebyś zrozumiał?
- Nie trzeba, lepiej przynieś woreczek z lodem. Pewnie wyglądam jak ułomna panda – wyjęczał dramatycznie. – Uszkodziłeś bezcenną twarz 27 lorda Attinkton. Masz pojęcie jaka to zbrodnia?
- Nie, ale ty mi na pewno dokładnie wytłumaczysz – pokazał mu język i pobiegł po woreczek z lodem. Wrócił po chwili niosąc w drugiej ręce także maść na siniaki. Mężczyzna leżał na łóżku podparty stertą poduszek z miną godną umierającego.
- Co tak długo, ja tu konam w mękach?!
- Nie przesadzaj, weź tą łapę, bo nic nie widzę. – Jarek usiadł obok niego. Na widok rosnącego szybko siniaka pod okiem oraz opuchniętego nosa poczuł wyrzuty sumienia. Delikatnie posmarował zranione miejsce i przyłożył na nie lód. – Biedactwo, chyba rzeczywiście za bardzo cię uszkodziłem. – Pochylił się, pieszczotliwym gestem odgarnął mu włosy z czoła, a potem pocałował miejsce między ciemnymi brwiami. – Przepraszam – powiedział, zaglądając mu  nieśmiało w zdrowe oko.
- Coś słabe te przeprosiny – uśmiechnął się do niego Henry zafascynowany, głęboką, szmaragdową barwą jego tęczówek.
- Znowu zaczynasz? – naburmuszył się od razu chłopak.
- Przynieś mi lepiej laptop, wkleję te zdjęcia zanim podbijesz mi drugie oko.
- Bardzo śmieszne – podał mu komputer, a sam zajął się pisaniem.

,, Niezależna wdowa w kwiecie wieku, pozna miłą, pełną temperamentu panią lubiącą eksperymenty, z którą mogłaby spędzać czas. Jestem amatorką dalekich podróży, szybkiej jazdy i romantycznych kolacji w świetle księżyca. Spędźmy razem kilka szalonych dni i nocy. Sprawdźmy, czy będziemy do siebie pasować. Jeśli masz to COŚ, jestem gotowa paść w twoje ramiona”

- Myślisz, że tak może być? - Zapytał po chwili.
- Bardzo dobrze, brzmi jak zaproszenie bez specjalnych zobowiązań. Ja też skończyłem. Powinieneś przy mnie czuwać w nocy, mogę potrzebować świeżego lodu albo drugiego buziaka – wyszczerzył zęby.
- Ciebie nic nie zreformuje co?
- Przyznaj, że niezłe ze mnie ciacho. W dodatku dobrze sytuowane, utytułowane i do wzięcia.
- Coś sugerujesz Wasza Wysokość?
- Ja? – spojrzał na niego niewinnie Henry. - Skąd ci to przyszło do głowy! Układam sobie na głos anons, może też się zapiszę na jakiś portal randkowy.
***
   Kevin całą noc wiercił się na łóżku, budząc się co chwilę i sprawdzając na zegarku, czy to już właściwa pora. Zmęczony czuwaniem zasnął nad ranem kamiennym snem, tuląc do siebie kudłatą małpkę, którą kiedyś dostał od Bartka na urodziny. Na szczęście nastawił sobie budzik na siódmą rano, o ósmej przyjaciel jadł zawsze śniadanie, a on jeszcze musiał parę rzeczy przygotować. Umył się szybko, ubrał w ulubione dżinsy i koszulkę z motylem. Wpadł do kuchni i zjadł najszybsze śniadanie w swoim życiu. Zaspany Zbyszek patrzył ze zdumnieniem jak pochłania swoje kanapki w rekordowym tempie. Udało mu się zdążyć na czas. O wyznaczonej godzinie stanął pod otwartym oknem jadalni Bartka. Pogoda nie dopisała, zaczął padać drobny deszczyk. Włączył muzykę i wyjął bezprzewodowy mikrofon, który pożyczył mu ich ogrodnik, mający swoją kapelę. Sam przerobił znaną piosenkę i trochą się bał jak przyjaciel na nią zareaguje.

Ja pod twoim oknem, trzy godziny moknę
Z nieba na mnie pada deszcz
Buty przemoknięte i ubranie zmięte
Czy ty Bartku o tym wiesz?

Nie ruszę się na krok, choć przyjdzie wieczorny mrok
pójdę, gdy mi wybaczysz i miło na mnie popatrzysz
Chcę być przy tobie zawsze i wszędzie
Kiedy znów mym przyjacielem będziesz?

Kevin jak na sześciolatka miał bardzo mocny i donośny głos, w tej chwili dodatkowo wzmocniony mikrofonem. Mimo najlepszych chęci fałszował niemiłosiernie, niczym marcowy kot. Mama Bartka robiąca właśnie kakałko, nie wiedziała czy ma śmiać się czy płakać. Włosy stanęły jej dęba, a na ramionach wyszła gęsia skórka. Tymczasem jej synek siedział z zawziętą miną przy stole, ale widać było, że zaczyna się wahać. Kiedy do jadalni wpadł bukiecik fiołków poderwał się z krzesła, potem jednak z powrotem na nim usiadł i pociągnął nosem.
- No zaproś go w końcu na ciastka. Chyba cały dzień płaczu pod poduszką wystarczy – pogłaskała malucha po upartej główce.
- Myślisz, że powinienem? – Chłopiec nie był tego wcale taki pewny.
- Oczywiście! Powinieneś z nim porozmawiać, a nie dąsać się niczym księżniczka. Wyjaśnij mu, co cię tak zmartwiło. Skoro jest twoim przyjacielem na pewno zrozumie.
Bartkowi nie trzeba było tego drugi raz powtarzać, zbiegł ze schodów lekko niczym motyl. Miał zamiar nakrzyczeć na przyjaciela, wytargać zdrajcę za uszy, ale na widok jego załzawionych oczu sam wybuchnął płaczem i rzucił się mu na szyję.
- No nie bucz – Kevin przytulił go do siebie. – Jak przestaniesz, to coś ci pokażę.
- Muszę ci coś powiedzieć – wyszeptał mu na ucho.
- Najpierw ja, ale lepiej chodźmy do domu. – Zabrał ze sobą sporą skrzyneczkę pomalowana w kolorowe wzorki. Miała srebrną kłódeczkę z ozdobnym kluczykiem w kształcie serduszka. – Zimno się zrobiło i nakapało mi za koszulkę.
- Dam ci swoją – pociągnął go do swojego pokoju po schodach. Wyjął z szafy ręcznik i podkoszulek. – Nie mogłeś wziąć parasola? Ale z ciebie głuptas.
- A widziałeś dzielnego rycerza z parasolem?
- No nie. Co masz w tym kuferku? – Ciekawość nie dała Bartkowi spokoju.
- To skrzynia z moimi największymi skarbami – otworzył wieczko i wysypał wszystko na łóżko. – Zobacz, to twój loczek – podniósł pukiel jasnych włosów pieczołowicie związanych czerwoną wstążeczką. - Pamiętasz jak bałeś się fryzjera i musiałem cię trzymać za rękę?
- Masz moją bransoletkę ze szpitala? – Chłopczyk podniósł przeźroczystą plakietkę ze swoim nazwiskiem. – Wolę o tym zapomnieć.
- Pewnie. Ja jakoś nie mogę, płakałem wtedy tak, że spuchłem i tata robił mi okłady z lodu. Bałem się, że już nie wrócisz. Nie pozwolili mi tam wejść, widziałem, jak płaczesz i krzyczysz, że cię boli.
- Ugryzłeś wtedy pielęgniarkę – zachichotał Bartek. – Ale wrzeszczała. A ten zielony listek?
- Z wianka, który dla mnie uplotłeś na dzień chłopca – zarumienił się Kevin.
- Strasznie cię lubię, wiesz. Nie oddam cię ani Jarkowi, ani temu sztywnemu Henremu.
- Ja ciebie też, bardzo. Wierzysz mi?
- Teraz już wierzę. – Wycisnął na policzku przyjaciela siarczystego buziaka. – Ożenisz się ze mną?
- Pewnie, ale dzieciom chyba nie dadzą ślubu.
- Chyba tak – zmartwił się blondynek.
- Ale możemy się zaręczyć, jak tata i Daria, prawda? Jak będziesz moim narzeczonym, to Wojtek będzie się musiał trzymać z daleka. Zapiszemy się do jednej klasy i będziemy siedzieć razem w ławce. Ile kosztuje taki pierścionek? Moja skarbonka jest pełna, więc chyba wystarczy.
- Możemy iść do sklepy i sprawdzić – zaproponował z błyszczącymi z radości oczami Bartek.