sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 14

   Spóźnioną kolację jedli tylko we trójkę, ponieważ Zbyszek niespodziewanie gdzieś wyszedł, twierdząc, że ma coś ważnego do załatwienia. Siedzieli zbici w gromadkę przy ogromnym stole nakrytym białym obrusem. Rozmowa nie bardzo się kleiła, a Kevin tego wieczora był wyjątkowo milczący i grzebał smętnie widelcem w talerzu.
- Jak nie jesteś głodny, to podziękuj i idź się już myć – nie wytrzymał w końcu obserwujący go Sean, widząc jak męczy się nad posiłkiem. Odgarnął włoski ze spoconego czółka i pogłaskał malucha po głowie.
- Tak tatusiu - odezwał się cichutko chłopczyk – dziękuję. – Pobiegł do swojego pokoju bez najmniejszego protestu.
- On jest dzisiaj jakiś dziwny. – Stwierdził Darek i nalał sobie kawy. – Taki cichutki i spokojny.
- Może dorasta i zamienia się w grzeczne dziecko, o jakim marzą wszyscy rodzice.
- Dobrze się czujesz? – Chłopak o mało nie popluł się jajecznicą. – Kevin... grzeczny... Niemożliwe! Mój brat wciąż jest taki sam, odkąd go pierwszy raz zobaczyłem na położnictwie z matką, a ma już siedemnaście lat.
- No co, pomarzyć nie wolno steranemu ojcu? – uśmiechnął się do niego mężczyzna i pochylił, by skraść całusa. – Mów wreszcie o co chodzi. Kręcisz się na tym krześle z niewyraźną miną już od kwadransa.
- Widzisz... bo... – Darek nie wiedział jak zacząć rozmowę. – Jakoś mi głupio zwalać na ciebie kolejny problem.
- Kochanie, wyduś to z siebie. -  Wyciągnął do chłopaka ramiona i ten natychmiast się w nie wtulił, siadając mu na kolanach. - Poza tym ja też mam ci coś do powiedzenia.
- Więc.. - Darek wiercił się w poszukiwaniu najwygodniejszej pozycji, kiedy już wpasował się w ciepły tors, westchnął z przyjemności i na chwilę zmrużył oczy.
- Tęskniłeś za mną prawda? – zapytał Sean, wodząc ustami po jego szyi i słuchając słodkich pomruków wydobywających się z gardła chłopaka.
- No coś ty, wcale o tobie nie myślałem. No... prawie wcale – zarumienił się i ukrył twarz na jego ramieniu. – Wczoraj dzwonił mój brat, od początku wakacji i całej kryminalnej afery przebywa u ciotki. Jarek ma sporo wad, ale zawsze mnie wspierał, rzadko się skarży. Musiało tam dojść do ostrych starć. Finał tego jest taki, że właśnie do mnie jedzie i będzie tutaj najdalej jutro w południe. Chciałbym cię prosić o pokój dla niego, mogę się też wyprowadzić z powrotem do Róży. Boję się zostawić go samego, to jakby Kevin w powiększeniu.
- Skoro daję sobie radę z synem, jego też jakoś ogarnę. W lewym skrzydle domu są dwie puste sypialnie, po prostu wybierze sobie którąś i tyle. W korytarzu jest też łazienka i garderoba. A teraz, mam nadzieję, mogę liczyć na odrobinę wdzięczności? – Wpił się zaborczo w usta narzeczonego.
- Nic za darmo co? – zapytał po chwili zdyszany Darek. Lekko drżał, duże dłonie masujące jego pośladki mieszały mu w głowie. – A jaka jest twoja nowina?
- Prawie identyczna, tyle, że moim nieznośnym gościem jest kuzyn Henry. Wczoraj napisał mi maila, że przyjeżdża rozświetlić moje ponure życie swoją najjaśniejszą osobą. – Sean wywrócił oczami.
- Najjaśniejszą osobą? – zachichotał Darek, maltretując zębami ucho mężczyzny.
- To głupek, rozpieszczony przez matkę i babkę. Wychowany jak mały lord, którym zresztą po śmierci ojca został. Musimy więc dobrze wykorzystać czas, zanim się tu zwali ta cała menażeria. – Doktor wstał i owinął sobie nogi chłopaka wokół talii.
- Nie jestem pewien, czy mój tyłek to jakoś przeżyje – szepnął do ucha narzeczonego. Nadal odczuwał dyskomfort i lekkie pieczenie.
- Zrobimy to bardzo powoli... bardzo delikatnie... i bardzo namiętnie. - Każdemu słowu towarzyszył gorący pocałunek. A kiedy Sean dotarł do sypialni, położył chłopaka na łóżku i nakrył swoim ciałem, ten tylko westchnął, po czym rozsunął szeroko uda.
- Masz wielką siłę perswazji drogi doktorze. Och... tak... – zajęczał, kiedy duża dłoń wślizgnęła się pod jego bieliznę i zacisnęła na nabrzmiewającym członku.
- Uwielbiam jak jesteś taki chętny i uległy...
W tym momencie drzwi się otworzyły i usłyszeli tupot drobnych stópek. Darek zrzucił z siebie narzeczonego i szybko zaczął porządkować swoją garderobę. Kevin ubrany w niebieską piżamkę w samochodziki wdrapał się na łóżko.
- Synku, ile razy ci mówiłem, że masz pukać, kiedy wchodzisz do cudzej sypialni – zdenerwował się Sean.
- Wiem tatusiu – chłopczyk usiadł między mężczyznami. Miał mocno zaczerwienione policzki i błyszczące gorączką oczy. – Boli mnie brzuszek i... Łeee...- Zwymiotował na kołdrę.
- Biedactwo – Darek dotknął jego czoła – ale jest rozpalony. Zmień pościel ja go przebiorę i umyję. - Przez chwilę mężczyźni pracowali w milczeniu, tak zgodnie i sprawnie, jakby od dawna tworzyli rodzinę. Już po kwadransie dziecko leżało w czystym łóżku, a doktor ostrożnie badał jego brzuszek.
- Wygląda jak jakieś zatrucie, ale on przecież cały czas był w domu. Jadł to co my. –  Zmartwiony Sean nie miał pojęcia co mogło zaszkodzić synkowi.
- Rano bawił się z tym kolegą, może on coś przyniósł? – zastanawiał się głośno Darek. – Zadzwonię do niego!
- Idź, ja mu dam coś na gorączkę. Przynieś też dzbanek z herbatą – mężczyzna położył się obok synka, a ten natychmiast się do niego przytulił. Głaskał czule drobne plecki i szeptał mu do uszka uspokajające słowa. Kiedy Darek wrócił z napojem, dali mu pić i podali lekarstwa.
- Skoczę po telefon. – Chłopak pognał do jadalni, gdzie prawdopodobnie została jego komórka. Dręczyło go przeczucie, że dzieciaki znowu coś narozrabiały. Kiedy rano wszedł do pokoju Kevina, widział jak nad czymś dyskutowały. Na kredensie w końcu odnalazł zgubę. – Halo, czy mogę prosić Bartka, wiem, że jest późno, ale to ważne. – Tłumaczył zaskoczonej matce malucha.
- To ja proszę pana– wyjąkał drżącym głosikiem chłopczyk. Strasznie się bał, że przyjaciel ma poważne kłopoty. Czuł się trochę winny.
- Jedliście dzisiaj coś dziwnego? Kevin jest bardzo chory – zapytał łagodnie. Wyczuł zdenerwowanie i zrozumiał, że jest na dobrym tropie.
- Nie pójdzie do szpitala prawda? Tam robią zastrzyki. – Pociągnął nosem przerażony taka wizją.
- Jeśli się nie dowiemy, co mu tak zaszkodziło to pewnie pójdzie. Nie tylko zrobią mu zastrzyk, ale też włożą do żołądka taką grubą rurę i ...
- To ja już wszystko opowiem. Wtedy doktor go wyleczy syropem, prawda? – Bartek rozpłakał się na dobre.
- Na pewno, musi jednak wiedzieć co zjadł.
- Kevin się bał, że pani wyjedzie, a on tak strasznie chciał mieć mamusię. Podsłuchał pod drzwiami waszą rozmowę. Postanowił zrobić jak ta Basia z filmu, bo przecież choremu dziecku się nie odmawia. Chciał wtedy poprosić was, żebyście się pobrali tak z obrączkami i w ogóle...
- Głuptas podsłuchał tylko część rozmowy, nigdzie nie wyjeżdżam. Tak to jest jak ktoś się bawi w gumowe ucho.
- Jak to dobrze, on się strasznie ucieszy. – Bartkowi odrobinę poprawił się humor.
- Ale co z tym zatruciem, co zjadł? – dopytywał się Darek.
- Szukaliśmy w Internecie, tam pisało, że najlepszy jest surowy ziemniak oraz proszek do pieczenia. Umiemy już czytać i pisać – dodał z dumą.
- Dziękuję za pomoc i nie martw się, pomożemy temu małemu kombinatorowi. – Mężczyzna z ulgą odłożył telefon. Obwiał się czegoś gorszego, dziaciak trochę pocierpi, ale następnego dnia będzie zdrów jak rybka. Wrócił do sypialni i zobaczył jak jego dwaj mężczyźni drzemią niespokojnie, wtuleni w siebie nawzajem. Położył się na łóżku z drugiej strony. Kevin jakby przez sen wyczuł jego obecność, natychmiast podpełznął, otwarł nadal błyszczące od gorączki oczy i lekko się uśmiechnął.
- Mamusia? – objął go ciepłymi łapkami za szyję. – Zostaniesz z nami prawda?
- Nie zostawiłbym takiego aniołka – pocałował chłopczyka w policzek. – Teraz już śpij, a ja ci zaśpiewam kołysankę. – Poczuł, że właśnie dotarł do bezpiecznej przystani i tutaj było jego miejsce. Jakim byłby człowiekiem, gdyby zostawił taką kruszynę.
- Tą o Wojtusiu, dobrze – Kevin prawie cały położył się na Darku. Oddychał już wolniej, a jego serduszko biło spokojnym rytmem. Skoro mamusia była obok, nie musiał się niczym martwić. Gorączka powoli opadała, a brzuszek przestawał boleć. Zamknął oczy i po chwili już śnił piękne sny o domu, w którym słychać było od rana śmiech dwóch najdroższych mu osób, a tata nigdy nie bywał smutny.

Na Wojtusia z popielnika
Iskiereczka mruga
Chodź opowiem Ci bajeczkę
bajka będzie długa.

Była sobie Baba-Jaga
Miała chatkę z masła,
A w tej chatce same dziwy
Psst, iskierka zgasła.

- Kocham cię łobuziaku. Zawsze będziemy razem, ja, ty i twój tata – szepnął jeszcze chłopak i po chwili dołączył do malucha.
   Sean z rozczuleniem spoglądał na ich zarumienione od snu twarze, długie rzęsy rzucające cienie na policzki, rozchylone różowe usta. Nie wyobrażał już sobie bez nich życia. Wiele razy ocierał łzy synka, kiedy pytał o mamę. Zaraz po rozwodzie wyjechała, nawet się z nimi nie żegnając. Malec czekał na nią całymi dniami, siedząc na parapecie okiennym i spoglądając na drogę. Nie chciał jeść ani pić, bo mamusia zaraz przyjdzie i zrobi mu najlepsze kakałko na świecie. Myślał wtedy, że pęknie mu serce. Jego była żona, kiedy tylko dostała pieniądze znikła bez słowa, nigdy nawet nie zadzwoniła do Kevina. Teraz w Seana wstąpiła nadzieja, że wszystko się w końcu ułoży. Stworzą prawdziwą rodzinę, Darek najwyraźniej tak jak on, przemyślał kilka spraw. Okazał jego dziecku więcej uczucia niż własna matka.
                                                      ***
   Jarek już dziesiątą godzinę siedział w pociągu, który wlókł się jak ślimak na wyścigach. Było okropnie gorąco, a okno się zepsuło i nie dało się przekręcić klamki. Klimatyzacja, jak to zwykle w polskich kolejach bywa, nie działała. Związał więc jasne włosy znalezioną walizce apaszką, ale paskudne, drobne loczki i tak wyłaziły. Stały na wszystkie strony upodabniając go do amorka. Nienawidził ich z całego serca i zawsze zazdrościł bratu jego gładkiej fryzury. Koledzy od przedszkola nabijali się z niego niemiłosiernie, porównując do słodkiej księżniczki z bajki.
   Wściekłość na ciotkę Emilię, która wygnała go z Gdyni, nieco już opadała. Codziennie liczył barany, chmury, mak na bułkach, ale nic nie pomagało. Pedantyczna kobieta doprowadzała go do szału. W pierwszy dzień jego pobytu wręczyła mu domowy regulamin, który każdy z jej rodziny znał na pamięć niczym pacierz. Najpierw sądził, że to taki żart, ale ciotka szybko wybiła takie myśli z głowy. Miał przestrzegać każdego, najgłupszego punktu, nawet tego, że buty należy stawiać noskami do środka lekko skierowane w prawo. Porządek porządkiem, ale to było jakieś wariactwo. Na tym punkcie codziennie dochodziło do awantur, ale kiedy kobieta posunęła się do rękoczynów oraz wyzwała od brudnych dziwek jego matkę nie wytrzymał i spakował do walizki swój skromny dobytek.
   W Krakowie do przedziału wszedł jakiś wyperfumowany laluś przynajmniej tak o nim pomyślał Jarek. Koszulka bez jednego zagięcia, odprasowane jeansy, czupryna prosto od fryzjera, w ręce walizka od Prady. Jednym słowem niezmiernie rzadki ptak w PKP. Na jego widok chłopak odsunął się w najdalszy kąt, nie znosił takich wypacykowanych, bogatych facetów. Nieraz już się przekonał, że uważali świat za swoją własność i niejednemu przemalował facjatę przy pomocy pięści.
- Dzień dobry – zagadnął po chwili Lord, ten pseudonim według chłopaka idealnie mu pasował, w jego głosie słychać było angielski akcent. – Daleko pani jedzie? – Śliczna, nieśmiała nieznajoma zaciekawiła mężczyznę od pierwszej chwili. Miała piękne, złociste loki i oczy zielone jak irlandzki mech. Zamiast jednak odpowiedzieć, zasłoniła się demonstracyjnie gazetą. – Może zna pani tę trasę? Jestem tutaj pierwszy raz. – Ponownie spróbował szczęścia.
- Odczep się namolny palancie! – mruknęła niegrzecznie słodka istota. Mężczyźnie nie pozostało nic innego jak zamilknąć. Nie miał pojęcia, co to znaczy palant, ale chyba nic dobrego, sądząc po tonie głosu dziewczyny. Jechali tak z godzinę obserwując się ukradkiem. W końcu Jarek wstał, chcąc zdjąć z półki walizę wielkości małej szafy. Pociąg zbliżał się do Pytlowic i za chwilę miał wysiąść. Zaczął mocować się z ciężkim  bagażem, posapując z wysiłku.
- Może pomóc pięknej pani? – zaproponował grzecznie mężczyzna i stanął za chłopakiem. Jarek poczuł jego oddech na szyi, a na dźwięk słów ,, piękna pani” oczy zabłysły mu niczym u dzikiego kota.
- Spieprzaj natręcie! - Warknął i z całej siły stanął mu solidnym adidasem na nodze, obutej jedynie w wytworne sandałki.
- Co za wariatka! – jęknął mężczyzna i opadł na siedzenie, masując puchnący duży palec. – Wszystkie Polki są takie drażliwe? – Popatrzył na dziewczynę z wyrzutem.
- Gdzie ty widzisz Polkę ślepy kretynie?! – Wrzasnął Jarek i obrócił się na pięcie, żeby stanąć z niedorozwojem oko w oko. – Widzisz tu jakieś cycki?! – Podniósł do góry koszulkę, odsłaniając ładnie opalony brzuch i płaski tors.
- E...? Nie. Ale też jest na co popatrzyć – odparł flegmatycznie mężczyzna z błyskiem w szarych oczach. – Nie powinieneś maltretować taką szmatą tych loków – zanim chłopak się obejrzał ściągnął mu z włosów apaszkę. Złociste sprężynki opadły aż do pasa, zasłaniając czerwonemu ze złości chłopakowi widoczność.
- Życie ci niemiłe bezczelny durniu?! – Zacisnął dłonie w pięści i już miał walnąć idiotę w ten angielski pysk, kiedy do przedziału wszedł konduktor.
- Tylko bez bójek panowie, Pytlowice! – pogroził obojgu pasażerom.
- To była tylko przyjacielska wymiana poglądów. – Mężczyzna posłał mundurowemu uspokajający uśmiech. – Jestem Henry, to małe miasteczko, więc myślę kociaku, że jeszcze się spotkamy – zwrócił się do Jarka. Pociąg zatrzymał się nagle przy akompaniamencie dziwnych trzasków. Pomachał zgrzytającemu zębami towarzyszowi podróży i zaczął się przeciskać do wyjścia.
- Na pewno nie, prędzej zacznę chodzić kanałami! – wrzasnął za nim Jarek i tupnął nogą. Zaczął ciągnąć za sobą walizę, dzięki kipiącej w nim wściekłości bez trudu zdjął ją z półki. Głupie włosy plątały się tu i tam, zahaczając o wszystko. Dopiero po wyjściu, tego paskudnego importu z zagranicy, zadał sobie sprawę, że ten zabrał ze sobą jego apaszkę. Przeklęte kudły miotały się na wszystkie strony niczym macki szalonej ośmiornicy, przez nie o mało nie spadł ze schodów, wychodząc z pociągu. Przysiągł sobie, że jak jeszcze spotka tego Lorda z kiepskim wzrokiem, to się mu odpłaci z całego serca.

czwartek, 16 stycznia 2014

Rozdział 13

      Kwasowa jak co rano wybrała się do sklepu po świeże drożdżówki. Odkąd była wdową mogła to robić bezkarnie, nie narażając się na złośliwe uwagi męża na temat podobieństwa jej tyłka do owych słodkości. Miała nadzieję, że zdobędzie też kilka nowych ploteczek, które będzie mogła przetrawiać przy śniadaniu razem z przyjaciółką. Ubrana w letnią sukienkę i najmodniejsze w tym sezonie sandałki ruszyła do pobliskiej piekarni.
Przed sklepem, jak zwykle o tej porze stała grupka rozgadanych mieszkanek Pytliowic. Na widok Kwasowej zamilkły speszone i popatrzyły na nią z dziwnymi minami zagryzając usta. Kobieta nie mogła zrozumieć dlaczego wszystkie jak jeden mąż zerkają z ciekawością na jej tyłek. Wzruszyła więc ramionami i weszła do środka przez obrotowe drzwi. Skoro nie chcą z nią gadać to trudno, nie miała zamiaru się narzucać.
   Kiedy tylko zniknęła w głębi sklepu na twarzach Pytlowianek pokazała się niewymowna ulga. Kilka z nich parsknęło śmiechem, inne zasłoniły sobie usta dusząc się i wydając bulgocące odgłosy.
- Myślisz, że ma je na sobie?
- No co ty? Na pewno zafundowała sobie komplet, na każdy dzień tygodnia nowy zestaw.
- Fakt, ma baba niezłą emeryturę po kapitanie.
- W poniedziałek stokrotki na czerwonym jedwabiu, we wtorek maki na czarnym... Nie mogę – Wysoka blondynka zgięła się wpół i łzy poleciały jej z oczu.
- Śmiejcie się, śmiejcie... – odezwała się niespodziewanie milcząca do tej pory staruszka z siwymi włosami upiętymi w niski kok. – Ona jeszcze kogoś upoluje na te majtasy, znajdzie się niejeden amator odzianego w fikuśne galoty tyłka.
- A kto by z tą wiedźmą wytrzymał? Biedny kapitan był w domu cztery razy do roku, a i tak większość czasu przesiadywał w barze Pod Rybką.
- Zapamiętajcie dzieci -,, każda potwora znajdzie swego amatora”. – Mrugnęła do plotkujących kobiet staruszka.
- To musiałby być prawdziwy bohater, jak ten... no... Supermen.
- Chyba męczennik kochana, męczennik... – dodała inna.
   Kwasowa wróciła do domu niezbyt zadowolona z przechadzki. Niczego się nie dowiedziała, bo wszystkie znajome albo dziwnie nerwowo na nią reagowały, albo gdzieś się niesamowicie śpieszyły. Zasiadła swoim zwyczajem na werandzie i zaczęła się zastanawiać nad zachowaniem Pytlowianek. Wyraźnie coś było na rzeczy, problem w tym, że nikt nie chciał udzielić jej powiedzieć o co chodzi. Właśnie wzięła filiżankę z kawą do ręki, kiedy zobaczyła Antosiową, biegnącą w jej stronę z rozwianymi włosami.
- Zosiu... Zosiu... – wydyszała z głębi bujnej piersi i opadła na krzesło. Gospodyni podała jej szklankę soku, po czym wbiła przenikliwe oczy w twarz przyjaciółki.
- Gadaj wreszcie!
- Chwila, daj odsapnąć. Masz. – Podała jej gazetę.
- A to dranie! Ciekawe, który posłał te zdjęcia pismakom?! – warknęła pochylając się nad stolikiem. Na pierwszej stronie widniała wyjątkowo wyraźna fotografia jej pupy w błękitnych majtkach w różyczki. Można było policzyć wszystkie falbanki i fałdki na jedwabiu. Podpis głosił - ,, Niezbadane są oblicza mody!”.
- Powinnaś pozwać ich do sądu! – Stwierdziła Antosiowa, patrząc ze współczuciem na czerwoną twarz przyjaciółki.
- To wszystko wina tego smarkacza od Evansów. Już ja im pokażę z kim zadarli! – zazgrzytała zębami Kwasowa.
- Nie przesadzaj, właściwie, to gazeta zrobiła ci reklamę. Twój tyłek wyszedł całkiem ładnie – zaoponowała nieśmiało kobieta.
- Co ty bredzisz?! Zrobili ze mnie pośmiewisko na całe Pytlowice! Masz jeszcze te zdjęcia Darii? – zapytała ze złośliwym uśmieszkiem. - Pomożesz mi, wyślemy do gazety anonim.
- Myślisz, że przyjmą coś takiego?
- Ten szmatławiec weźmie wszystko, co zapewni mu wysoką sprzedaż, a znikający biust narzeczonej doktora, to przecież kąsek pierwszej klasy. – Kwasowa pociągnęła łyk kawy, widać było, że humor wyraźnie jej się poprawił.
***
   Darek zasnął dopiero nad ranem, większość nocy spędził na marzeniach, otoczony ciepłymi ramiona Seana i wcale nie były to jakieś wymyślne sceny wprost z hollywoodzkich filmów.Wyobrażał sobie jak idą parkową aleją w promieniach jesiennego słońca, trzymając się za ręce, pieką przy ognisku kiełbaski śpiewając na całe gardło ulubione piosenki, siedzą wieczorem w salonie mocno przytuleni i opowiadają sobie jak im minął dzień, grają z Kevinem w piłkę poszturchując się i wywracając na trawę, kłócą się rzucając do siebie koszulami i godzą, całując namiętnie. Chwilami jego serce biło tak mocno, że przykładał dłonie do klatki piersiowej, aby nie wyskoczyło. W końcu zmęczony zasnął, ukołysany pięknymi obrazami. Poprzysiągł sobie w duszy, że rano zachowa się dojrzale i spokojnie wytłumaczy doktorowi zaistniałą sytuację, a z pobytu w Pytlowicach będzie miał wspaniałe wspomnienia. Chciał udowodnić sobie, że był już dorosłym facetem umiejącym radzić sobie z problemami, kierującym się rozsądkiem, a nie tylko uczuciami.
  Kiedy się obudził i otwarł oczy, zauważył, że leży na boku twarzą do Seana, który właśnie patrzył na niego z niebywałą czułością, gładząc opuszkami palców jego policzek. Tego było dla Darka zbyt wiele. Może jednak nie był aż taki rozsądny i dojrzały jak mu się wydawało. Zagryzł wargi, pociągnął nosem i schował twarz na piersi mężczyzny.
- Nie chcę odchodzić! – Wyszeptał drżącym głosem.  Wszystkie mrzonki o odejściu z godnością na widok narzeczonego wywietrzały mu z głowy. Załkał jak skrzywdzone dziecko i mocno przywarł do szerokiego torsu, który w tej chwili wydał mu się najbezpieczniejszym miejscem na świecie.
- Chcesz nas zostawić? – zapytał łagodnie doktor, gładząc trzęsące się plecy. Wiele by dał za to, żeby dowiedzieć się, co naprawdę myśli i czuje chłopak. Nie chciał się mu narzucać ze swoimi uczuciami.
- Tak... nie... tak... to znaczy... - coraz bardziej plątał się Darek. – Było naprawdę miło, polubiłem ciebie i Kevina. Ale wczoraj zadzwonił kapitan Żyła, a w Pytlowicach coraz spokojniej, mogę ci więc zwrócić pierścionek. – Chlipnął i ponownie pociągnął nosem.
- Płaczesz? – Doktor podciągną ich do pozycji pionowej, tak, że teraz siedzieli na łóżku twarzami do siebie, wtuleni w swoje ciała. Bardzo chciał wyznać, co sam czuje, ale najpierw musiał się czegoś dowiedzieć od tego uparciucha. Wszystkie jego wcześniejsze wątpliwości gdzieś uleciały, postanowił spróbować stworzyć z tym głuptasem prawdziwą rodzinę.
- Nie jestem mazgajem, mam katar... – stwierdził butnie chłopak.
- I smarkasz właśnie w moją najlepszą piżamę? – zapytał, udając srogość.
- Ee... – zaskoczony jego tokiem rozumowania, nie wiedział co odpowiedzieć. Tymczasem mężczyzna oderwał go od swojej piersi i podniósł dwoma palcami do góry drżący podbródek. Rozczochrany, zarumieniony z emocji, z twarzą mokrą od łez wyglądał naprawdę słodko.
- A teraz pokaż jaki jesteś odważny. Popatrz mi w oczy – poprosił miękko Sean.
- Masz mnie za słabeusza i.... – Chłopak otwarł oczy i napotkał czułe spojrzenie mężczyzny. W szarych źrenicach, na samym dnie zobaczył coś, czego się nie spodziewał. Wydatne usta z niewielką blizna po lewej stronie były tak blisko, kusiły i przyciągały wzrok. Miał ogromną ochotę ich dotknąć, ponownie spróbować niezwykłego smaku. – Specjalnie mnie rozpraszasz! – pisnął oskarżycielsko.
- Powiedz teraz, że mnie nie lubisz. – Głos Seana był niczym najszlachetniejszy aksamit.
- Kiedy ja cię lubię, naprawdę – wyrwało się chłopakowi. – Mama mówiła, że nieładnie jest kłamać – dodał tonem usprawiedliwienia.
- Ale jak bardzo? – dopytywał się mężczyzna.
- No... – zarumienił się Darek – bardzo...
- Miło to usłyszeć kochanie...
- Kochanie?! – To jedno małe słowo spowodowało, że zakręciło mu się w głowie ze szczęścia. – Chcesz powiedzieć, że ty mnie...? Niemożliwe!
- Mogę natychmiast udowodnić – wyraźnie można było usłyszeć nutki pożądania. - I nie waż się oddawać mi pierścionka.
- Żadnego udowadniania, nadal boli mnie tyłek! – burknął. – Ale powiedz to jeszcze raz – poprosił, robiąc szczenięce oczka.
- Kochanie... kochanie... kochanie... – z każdym wypowiedzianym słowem Sean coraz bliżej przyciągał do siebie chłopaka, słuchającego tego wyznania z prawdziwie cielęcą miną. Kiedy mężczyzna zorientował się, co właśnie powiedział, ogarnęła go pewność, że tym razem wybrał naprawdę dobrze. - Tylko mój – dodał zaborczo.  
Nagle ręce Darka wystrzeliły do przodu, objął doktora mocno za szyję i przybliżył usta do jego ucha.
 - Kochanie... – wyszeptał cichutko.
***
   Kevin poszedł spać po Dobranocce, wstał więc dość wcześnie, chwilę pooglądał swoje książeczki, ustawił wieżę z klocków, ale samemu to żadna zabawa. Postanowił sprawdzić, co robią dorośli. Miał nadzieję, że ktoś go przygarnie i zrobi śniadanko. Na paluszkach podszedł do drzwi prowadzących do sypialni taty. Już miał nacisnąć klamkę, kiedy usłyszał dwa głosy. W jednym z nich rozpoznał Darka.
- ... chcę odchodzić
- Chcesz nas zostawić?
- Tak...
Te trzy mocno stłumione grubym drewnem zdania wystarczyły, by małe serduszko skurczyło się ze strachu. Kevin zapomniał o tym że burczy mu w brzuszku i jak szalony pognał do swojego pokoju. Złapał za komórkę i zadzwonił do przyjaciela łykając cisnące się mu do oczu łzy.
- Musisz zaraz przyjść! – wyjąkał. Nie miał zamiaru pozwolić, by ta nowa mamusia ich opuściła.
- Tylko zjem – wymamrotał niewyraźnie Bartek, który właśnie przeżuwał swoją kanapkę. – Co się stało?
- Darek chce nas zostawić! – rozpłakał się na dobre.
- Już dobrze... cicho... biegnę... – Bartek złapał za koszyk z bułeczkami i pognał z nim do domu Evansów. Na szczęście miał bardzo blisko. Mieszkali przecież na jednej ulicy. Kiedy zobaczył drżącą brodę przyjaciela sam miał ochotę się rozpłakać.
- No przestań, musimy coś wymyślić! Jedz - podał mu koszyk - ja pogłówkuję. – Zrobił marsową minę i rozciągnął się na dywanie.
- No dobra – wgryzł się w bułeczkę i nalał sobie soku z kartonu, a potem położył się obok Bartka. Kiedy zaspokoił pierwszy głód poczuł się o wiele lepiej.
- Pamiętasz ten film ,,Awantura o Basię”? – zapytał po chwili blondynek.
 - Myślisz o tej scenie, kiedy ona leży w gorączce i mówi, że choremu dziecku się nie odmawia? – Zainteresował się natychmiast Kevin.
- Właśnie, tylko jak to zrobić? Twój ojciec jest lekarzem, nie nabierze się tak łatwo – westchnął Bartek.
- Poszukamy w Internecie – zaproponował rozsądnie Kevin. Pobiegli razem do gabinetu Seana. Leżący na biurku laptop nie był zabezpieczony hasłem. Po pół godzinie znaleźli lekarstwo na swoje problemy.
- To na pewno okropnie smakuje. Dasz radę zjeść takie świństwo? – Blondynek pokręcił piegowatym noskiem.
- Zetrę ze dwa ziemniaki, dla pewności dodamy proszku do pieczenia, a Zbyszka poproszę o gorącą herbatę. – Kevinowi poprawił się humor i wstąpiła w niego nadzieja. Skoro ta Basia połączyła wujka z ciocią, którzy nie bardzo się lubili,  im na pewno też się uda.
- Co będzie jak naprawdę się rozchorujesz? – zapytał niepewnym głosikiem Bartek. Strasznie nie lubił leżeć w łóżku i łykać tabletek.
- Wytrzymam, to dla mamusi – odpowiedział Evans, bohatersko wypinając drobną pierś.
- Aleś ty odważny, ja bym się bał. – Chłopiec błyszczącymi z podziwu oczami wpatrywał się w puchnącego z dumy przyjaciela. Kevin uwielbiał jak tak na niego patrzył, wtedy coś ciepłego owijało się wokół jego serduszka. Nieznane uczucie było o wiele przyjemniejsze nawet od malinowych lodów.
***
   Darek zwlekł się z łóżka dopiero w południe, Seana dawno już nie było, choć to sobota, musiał iść do pracy, taki niestety los lekarza. Chłopak nałożył na siebie kobiece akcesoria, nosił je nawet w domu, obawiając się, że ktoś mógłby przyjść z niespodziewaną wizytą i cała maskarada wydałaby się przedwcześnie. Ze wszystkich dziewczęcych łaszków najbardziej lubił sukienki, były najmniej kłopotliwe w obsłudze. Podszedł do dużego lustra wiszącego u niego w sypialni na ścianie i z przerażeniem zobaczył kilka dorodnych malinek na swojej szyi. Przeklęty, napalony konował zostawił oczywiście swój podpis, aby wszyscy wiedzieli, że ta pani była już zajęta.
- Ty draniu! – zamruczał Darek i posłał szklanej tafli chmurne spojrzenie. – Zupełnie jak te rybie pasożyty, jak się przyssie, to nie ma przebacz! – Wziął do ręki tubkę z pudrem w płynie, po czym pracowicie zaczął maskować czerwone plamki. W tym czasie jego wyobraźnia była atakowana wspomnieniami dzisiejszego poranka. Namiętne pocałunki, gorące usta sunące po skórze, pieszczące zapamiętale każdy jej centymetr, schodzące coraz niżej i niżej... – Jej, ten facet zrobił ze mnie wiecznie napalonego zboczeńca! – zacisnął uda. – Uspokój się głupolu! – warknął do swojego odbicia. – Dopiero co brałeś prysznic. Zrobiłeś to już dzisiaj dwa razy, powinno ci wystarczyć! – Powoli skończył się ubierać i pomaszerował energicznym krokiem do pokoju Kevina. Włożył głowę przez szparę w drzwiach, zobaczył dwóch chłopców leżących na dywanie i z zapałem gryzmolących coś w zeszycie. Wrócił się do sypialni Seana, żeby zabrać stamtąd swoją piżamę. Na fotelu zauważył szlafrok mężczyzny, wziął go do ręki, aby odwiesić na miejsce. Nie potrafił się jednak powstrzymać i wtulił w niego swoją twarz. Otoczył go znajomy zapach perfum oraz ciała. Przymknął na moment oczy wyobrażając sobie, że doktor stoi tuż obok. Dopiero po kilku minutach udało mu się wrócić do rzeczywistości.
- Darek, ty idioto, nie zachowuj się jak zakochana piętnastka! Jesteś facetem czy nie?! – warknął pod swoim adresem. Łatwiej jednak było powiedzieć niż zrobić. Przez następną godzinę plątał się po domu, tłukąc się niczym pokutujący duch i nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Został w końcu złapany przez Zbyszka i zapędzony do obierania ziemniaków.
- Doktor wróci dopiero wieczorem, więc przestań wzdychać po kątach i zrób coś pożytecznego. – Gospoś nabijał się niemiłosiernie z zarumienionego chłopaka  . – Dzięki tobie nie muszę już wycierać kurzu, wszystek zdmuchnąłeś.
- Dawaj te kartofle dowcipnisiu! – odburknął, po czym rozsiadł się na krześle. – Zobaczymy czy będziesz taki wymowny jak przyjdzie Róża!
- A przyjdzie?! – mężczyzna z przerażeniem w oczach zatrzymał się na środku kuchni. – Dopiero teraz mi to mówisz?! Muszę się przebrać, ta koszula jest do niczego i trzeba zrobić jakiś deser!
- Uspokój się, żartowałem... – zachichotał pod nosem.
- Ożesz ty...
W tym momencie dzwonek komórki Darka przerwał ich sprzeczkę. Wyciągnął telefon i spojrzał na ekran. Wyświetlił się numer Jarka, jego młodszego brata. Miał dzwonić tylko w ważnych sprawach, zaniepokojony wyszedł na balkon i nacisnął słuchawkę.
- Co się stało?
- Jadę do ciebie! Dłużej już tutaj nie wytrzymam. Ciotka Hanka to świrnięta pedantka! – rozległ się zdenerwowany głos brata.
- Mógłbyś tam posiedzieć jeszcze ze dwa tygodnie, przynajmniej do rozprawy. – Dobrze znał młodego, łatwo się nakręcał i miewał niesamowicie zmienne nastroje, ale nie telefonowałby z błahego powodu. Musiało dojść do niezłej awantury.
- Jak mnie nie przyjmiesz rzucę się z molo do Bałtyku i zjedzą mnie piranie! – zawył dramatycznie Jarek. – Lepsze to niż układanie ścierek i ręczników w trzy fałdy koniecznie w lewą stronę.
- Jakie piranie niedouczony bałwanie?! Pakuj się i przyjeżdżaj! – Zdążył jedynie powiedzieć, bo rozległ się dźwięk przerwanego połączenia. Zmartwiony Darek opadł z powrotem na krzesło w kuchni. Nie miał pojęcia jak wytłumaczyć Seanowi, że będą mieć dodatkowego lokatora i to pewnie już od jutra. W dodatku Jarek nie należał do aniołków, różnili się charakterami jak noc i dzień, przynajmniej tak mu się zawsze wydawało.

środa, 8 stycznia 2014

Rozdział 12

     Darek przez całą drogę do samochodu trzymał rękę na ramieniu Seana, który kilkakrotnie, pod byle pretekstem próbował zawrócić. Nie mieściło mu się w głowie, że dwaj bezczelni smarkacze śmieli podrywać jego narzeczonego, zamiast pracować. W środku nadal mu się gotowało, mruczał pod nosem niecenzuralne słówka pod adresem bezmózgich łapiduchów w pampersach.
Prawdę mówiąc samego doktora dziwiła jego gwałtowna reakcja na scenkę, którą zobaczył w stołówce. Kiedy spostrzegł ich przez szklane drzwi Darek wyglądał niesamowicie młodo i pociągająco, a otaczający go chłopcy byli jedynie o dwa, trzy lata od niego starsi. Roześmiany, wśród swoich rówieśników wydawał się być na swoim miejscu. Gdyby jego losy potoczyły się inaczej teraz właśnie kończyłby studia i wiódłby beztroskie życie.
Sean poczuł się stary i zmęczony. Zdał sobie sprawę, że nie był odpowiednim partnerem dla chłopaka. Ze swoim bagażem doświadczeń, potwornymi bliznami na całym ciele oraz zgryźliwym charakterem nie nadawał się na narzeczonego kogoś, kto dopiero wchodził w dorosłość. Westchnął i wsiadł do samochodu.
Darek natychmiast zauważył zmianę jego nastroju i bez słowa zapiął pasy. Nie miał pojęcia co znowu ugryzło mężczyznę, ale widział smutek oraz powagę na jego twarzy. Z natury był bardzo wrażliwy na nastroje innych, położył dłoń na kolanie doktora i zajrzał mu głęboko w oczy.
- Trochę za bardzo wczułeś się w rolę narzeczonego, te dzieciaki nie zrobiły niczego złego – powiedział łagodnie. – Pewnie teraz umierają ze strachu, że ich wyrzucisz i pracują za trzech.
- Po to tutaj są, mają się uczyć i pracować nie zbijać bąki – mruknął. – Poza tym, jak tylko zamkną do więzienia tego Krzysztofa, a sprawa w Pytlowicach ucichnie, będziesz mógł poszukać sobie kogoś takiego, możesz nawet zadzwonić do któregoś z nich. – Włożył klucze do stacyjki.
   Darek spojrzał na niego uważnie, odpiął pasy, wychylił się ze swojego siedzenia i ujął spochmurniałą twarz mężczyzny w swoje szczupłe dłonie.
- Sean, mało mnie znasz. W żadnym wypadku nie próbuj decydować za mnie o czymkolwiek. Od tych rówieśników jak mówisz, dzielą mnie całe dekady doświadczeń. Kiedy oni bawili się w rycerzy, ja opiekowałem się chorą matką na wózku i odprowadzałem brata do przedszkola, potem robiłem zakupy oraz sprzątałem mieszkanie. Miałem dziesięć lat, kiedy zrozumiałem, że jeśli nie pomogę, to zabiorą nas do Domu Dziecka. W dzień chodziłem do szkoły i zajmowałem się domem, wieczorem dopiero odrabiałem zadania. Nigdy nie miałem czasu na beztroska zabawę. Ojciec zniknął, gdy tylko dowiedział się o nieuleczalnej chorobie matki. Szedłem wtedy do pierwszej komunii, a Kamilek uczył się dopiero chodzić. Nigdy nawet nie zadzwonił, nie zapytał jak sobie radzimy, alimenty dostawaliśmy od państwa. A gdy umierała matka trzymałem ją za rękę do ostatniej chwili, trzymając na kolanach popłakującego cichutko brata. Na szczęście stuknęła mi już osiemnastka i mogłem go adoptować. Wśród ludzi równych mi wiekiem czuję się jak starzec. – Pochylił się i delikatnie pocałował bliznę na ustach mężczyzny, potem wyprostował się na siedzeniu, odgarnął kokieteryjnie włosy i błyskawicznie przeistoczył się w dziewczynę. – I jak cukiereczku, jedziemy do tego kina? – Uśmiechnął się promiennie, a jego twarz wyglądała jakby zakwitła. Sean nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Skoro chcesz, a tyłeczek ci nie dokucza, to jak najbardziej. – Nie potrafił się powstrzymać i oddał buziaka. Powoli ruszyli do pobliskiego kina dla par.
 - Nie mogłeś sobie darować co? – burknął chłopak, zaczerwienił po same uszy, po czym poprawił się na siedzeniu.
- Jakby coś, to mogę podmuchać i pocałować, mam nawet taką maść…- Zaczął z błyskiem w oku Sean.
- Zamknij się i patrz na drogę! – warknął groźnie Darek. Obrócił się do paskudnego dowcipnisia bokiem i zajął się podziwianiem krajobrazu za oknem z przesadnym zapałem. Czerwony dom, zielony dom, cztery drzewa i krzaki... Prawdę mówiąc czuł coraz większy dyskomfort i nie miał pojęcia jak on wytrwa dwie godziny na seansie.
   Kiedy weszli do sali kinowej było już zupełnie ciemno, właśnie zaczęły się reklamy. Na szerokich fotelach siedziały przytulone parki  w dość swobodnych pozycjach,  obrzuciły spóźnialskich niechętnym wzrokiem.  Po kilku złośliwych epitetach, paru nadepnięciach na czyjeś nogi, odnaleźli wreszcie swoje miejsca i opadli na nie z westchnieniem ulgi. Darek przezornie siadł na drugim końcu kanapy, jak najdalej od lepkich łap Seana, w końcu przyszli się tu ukulturalniać nie obmacywać.
- Jakbyś potrzebował męskiego ramienia to służę. – Doktor posłał mu podstępny uśmieszek.
- Nie jestem dzieckiem, żaden potwor mi nie straszny – szepnął niezbyt pewnym głosem chłopak. Pierwszy raz był w kinie 3D, ale skoro Róża tak się zachwycała Avatarem, to przecież on nie będzie gorszy i nie zwieje przed końcem filmu. Ten głupi Troll śmiałby się z niego wtedy do końca życia. Z początku całkiem nieźle mu szło - przed nim rozpościerała się piękna dżungla na obcej planecie, kwitły kwiaty i latały motyle, robiono jakieś dziwne eksperymenty. Problem powstał, kiedy pojawiła się miejscowa fauna. Wielkie, kotopodobne coś z zębami niczym szable wyskoczyło wprost z ekranu i Darek mimo wcześniejszych zapewnień z piskiem przylgnął do ramienia Seana. Siedział z zamkniętymi oczami i trzymał się mężczyzny obiema rękami.
- Możesz otworzyć, już poszedł – odezwał się po chwili rozbawiony doktor.
- Nie ma się z czego śmiać, po prostu mnie zaskoczył. – Pokazał mu język. Sytuacja została opanowana, na ekranie trwała sielanka, tymczasem chłopaka zaczął coraz więcej piec tyłek. Kręcił się więc na wszystkie strony, próbując znaleźć dogodną pozycję.
- Proszę. – Doktor ściągnął miękki sweter i włożył mu go pod pośladki niczym poduszkę. – Powinno trochę pomóc.
- Dziękuję . – Na szczęście panujące w kinie ciemności ukryły czerwone z zażenowania policzki Darka.
***
   Róża ze Zbyszkiem nie mieli innego wyjścia jak spełnić swoją obietnicę. Kevin podskakiwał wokół nich na jednej nodze, drąc niemiłosiernie mały dziobek. Na widok jego uśmiechniętej buzi nie mieli serca odwołać wyprawy na śliwki, choć żadnemu z nich nie uśmiechało się skakanie po drabinach. Poszli więc do domu kobiety, wzięli kilka koszyków, drabinę i udali się do sadu na tyłach posesji. Pod małe, niskopienne drzewko wprost uginające się od owoców postawili skrzynkę po jabłkach. Na nią wdrapał się chłopczyk i stając na palcach zaczął zbierać śliwki.
- Pamiętaj, tylko te miękkie i ciemne. – Róża pokazała mu jak ma wyglądać dojrzały owoc. – A ty nie gap się, tylko przystaw drabinę do tego dużego drzewa – rzuciła do Zbyszka. – Zrobię sobie powideł. – Chwilę przyglądali się wyczynom dziecka, w końcu uznali, że sobie nieźle radzi i zostawili go samego. Mieli go jednak cały czas na oku.
Róża oczywiście wspięła się po drewnianych szczebelkach z koszykiem w zębach, zawiesiła go na najbliższej gałęzi. Zbyszek jako silny mężczyzna miał trzymać nieco rozchwianą drabinę.
- Czy to bezpieczne? – zapytał, wbijając oczy w jej tyłek, opięty  spranymi jeansami. – Może potrzymać? – Chwycił mocno biodra kobiety, oczywiście z najlepszymi intencjami. Jeśli to tak miało wyglądać, gotów był tam stać nawet cały dzień.
- Masz trzymać drabinę człowieku, drabinę! – Pacnęła go w głowę zarumieniona Róża. Faceci byli niesamowicie bezczelnym plemieniem. Ledwie kilka słów ze sobą zamienili, a ten już uznał ją za własność i gapił się bezwstydnie, jakby miał zamiar zjeść na podwieczorek. Powoli napełniała kosz, cały czas czując jego wzrok na pośladkach. W końcu zaczęło ją to irytować, tym bardziej, że przypomniała sobie, co jeszcze kilka godzin wcześniej mówił o babskich sztuczkach. Rozpięła z uśmieszkiem trzy guziczki w obcisłej bluzeczce, tak że widać było koronkową górę czerwonego stanika i kremową skórę piersi. Odwróciła się, pochyliła do przodu eksponując kuszące krągłości. Kropla potu spłynęła z jej szyi i zniknęła w rowku między nimi. Podniosła oczy i napotkała płonący wzrok Zbyszka, pomachała mu koszykiem przed oczami, a on nawet nie zamrugał, zagapiony w jej dekolt.
- Proszę. – Podała mu śliwki, wziął je od niej mechanicznym ruchem, po czym wysypał wszystkie na swoje nogi. Pchnęła go dłonią w klatkę piersiową, a on klapnął do trawy  na tyłek z niemądrym wyrazem twarzy. – Nieczuły na kobiece wdzięki co?! – zachichotała biorąc się pod boki.
- Zaraz pozbieram. – Zaczerwienił się niczym nastolatek przyłapany pod damską szatnią.
***
    Tymczasem Kevin jak każde dziecko po kwadransie zaczął się nudzić, więcej śliwek miał w brzuszku niż w koszyku i zachciało mu się pić. Dorośli chyba dobrze się bawili skoro Róża tak wesoło się śmiała, więc nie chciał im przeszkadzać. Pobiegł do domu, nalał sobie do kubka stojącego na stole kompotu i wyszedł z powrotem do ogrodu. Zerknął przez płot na posesję Kwasowej i wytrzeszczył ze zdumienia oczy. Na fotelu pod jabłonią siedział wielki, biały kot z różową kokardą na szyi. Chłopczyk nigdy nie widział takiego dużego, wyglądał zupełnie jak mała, śnieżna pantera. Leniwie lizał sobie łapkę i przyglądał mu się zielonymi ślepiami. Kevin otwarł bramkę i podszedł bliżej. Kot ani drgnął, wyglądał na mocno znudzonego i niegroźnego.
- Pobawimy się? Ciocia mówiła, że umiesz chodzić po drzewach. – Chłopczyk bez wahania wziął na ręce zwierzę, aż się ugiął pod jego ciężarem. – Pokażesz mi? – posadził je pod drzewem. W tym momencie wpadł do ogródka Pleśniak i z głośnym szczekaniem rzucił się na swojego zaprzysięgłego wroga. Kocur najeżył ogon , prychnął i zwinnie wdrapał się na sam czubek starej jabłonki. – Aleś ty odważny – powiedział z podziwem chłopczyk. – Nigdy tak wysoko nie wyszedłem. – Futrzak miał na ten temat jednak inne zdanie.
- Miau… miau… - rozległo się po chwili rozdzierające zawodzenie. Okazało się, że zejście bywa o wiele trudniejsze niż wspinaczka.
- On się chyba boi – stwierdził Kevin. – Idź po wujka Zbyszka – powiedział do psa, który poparzył na niego rozumnie brązowymi ślepiami i pognał do domu. Mężczyzny jednak dość długo nie było, a kot łkał coraz głośniej.
- Coś ty zrobił mojemu Skarbulkowi?! – wrzasnęła za plecami malucha ubrana w kwiecistą podomkę Kwasowa i złapała się za ozdobioną wałkami głowę.  – Jeszcze zachoruje, on taki delikatny!
- Sam tam wlazł. Ma pani drabinę? – zapytał poważnie. – Trzeba tak jak strażacy, wejść tam i uratować biedakowi życie.
- Gdzieś mam… O boże…! A jak spadnie? – pisnęła i pognała do schowka. Po chwili wróciła, taszcząc drabinę. Trzęsącymi ze zdenerwowania rękami ustawiła ją pod drzewem.
- Miauuu… ! – rozległo się żałośnie.
- Cicho maleństwo, mamusia już po ciebie idzie. – Kwasowa zaczęła się wspinać powoli, a stare szczeble trzeszczały pod jej niemałym ciężarem. Dzielnej niewieście udało się dotrzeć do drugiego konara, niestety niepotrzebnie spojrzała w dół.  – Ratunku!! – zachwiała się i złapała najbliższej gałęzi. Usiadła na niej, objęła rękami pień i zaczęła jęczeć. – Dzwoń mały potworze po straż.. albo policję… możesz też do prezydenta…! – załkała dramatycznie.
- Niech się pani mocno trzyma, zaraz sprowadzę dorosłych! – Kevin poczuł się ważny jak nigdy w życiu. Co tchu w małych piersiach pognał po Zbyszka i Różę. Niczego nie tłumacząc, przyciągnął ich za ręce pod jabłonkę.
- Dziwne owoce wydaje to drzewo. Te dwa jabłuszka wyglądają mi na mutanty, jedno kudłate z kokardą, a drugie w kwiecistej podomce. – Kobieta nie mogła sobie darować tej uwagi. Sąsiadka już jej napsuła tyle krwi, że kiedy tylko mogła odwdzięczała się w dwójnasób. Żałowała, że nie ma przy sobie aparatu, żeby uwiecznić tę słodką chwilę.
- Pomocy! – zapiszczała Kwasowa.
- Miau…! – zawtórował jej kocur.
- Wielkie nieba! – Zbyszek nie mógł uwierzyć własnym oczom.

- Nie gap się pan, tylko ratuj moją dziecinkę! – Ryknęła kobieta niczym lwica w obronie swojego małego. Trzeba jej przyznać, że bezpieczeństwo kota było dla niej ważniejsze od jej własnego. Mężczyzna chcąc nie chcąc, zaczął wchodzić na drabinę. Na jego widok zwierzak prychnął i czmychnął na dół zwinnie jak wiewiórka. Niestety jego pani została, patrzyła na niego spanikowanymi oczami, a wałki na jej głowie wydawały dziwny, grzechoczący dźwięk.
- Co za dzień – mamrotał pod nosem Zbyszek – mogłem lepiej zostać w łóżku z gazetą.
- Nie mrucz pan, tylko ratuj damę w opresji! – stwierdziła całkiem przytomnie Kwasowa. – Sama stąd nie zejdę!
- Trzeba było tam nie włazić – mężczyzna usiłował oderwać ją od pnia i przekręcić, tak by trafiła nogami na szczeble. Nie było to niestety łatwe, bo zdenerwowana kobieta niezbyt współpracowała, a jak tylko chwytał mocniej, piszczała niczym gwałcona dziewica. Wkrótce pod jabłonką zebrał się spory tłumek gapiów, wielu z nich uzbrojonych w komórki cykało zdjęcie za zdjęciem. Pytlowice były małym miasteczkiem i rzadko działo się tutaj coś ciekawego. Ponadto Kwasowa niejednemu zalazła za skórę, a skoro mieli okazję się pośmiać z największej w okolicy plotkary, robili to całym sercem.
Zbyszkowi udało się wreszcie postawić kobietę na drabinie. Schodził pierwszy trzymając ją za nogi, krok po kroku zsuwali się w dół. Nagle zerwał się silny wiatr, zaszeleścił w gałęziach i widać spodobało mu się to co zobaczył, bo psotnie podwiał podomkę Kwasowej. Na świat wyjrzały solidne nogi oraz duży tyłek ubrany we francuskie reformy po kolana, wdzięcznie przyozdobione na nogawkach falbankami. Wściekle błękitny jedwab w pączki róż aż bił po oczach. Publika zastygła z otwartymi ustami, kobieta pisnęła niczym przydeptana mysz, osunęła na Zbyszka, a potem już razem spadli na trawę, łamiąc przy okazji wszystkie szczeble.
- Żyjesz? – odważyła się po dłuższej chwili zapytać Róża, kiedy już odzyskała zdolność mowy.
- Chyba tak, ale musze się napić – zajęczał i zaczął podnosić się z trawnika. – Mam wrażenie, że mózg mi się zawiesił, a moje oczy doznały trwałego urazu.
- Nie dziwię się, to był naprawdę porażający widok – zachichotała i wzięła nieszczęśnika pod ramię. Za druga rękę złapał go Kevin.
- Jesteś wujku bohaterem! Uratowałeś Skarbulka i Panią Niebieskie Majtasy, na pewno dadzą ci medal! – Chłopczyk był zachwycony całą historią. Jutro pochwali się nią koledze, na pewnością nigdy nie widział czegoś podobnego. Obejrzał się jeszcze za siebie, by zobaczyć jak Kwasowa cała czerwona na twarzy umyka do domu przy akompaniamencie komplementów na temat jej oryginalnej bielizny.
***
   Darek z Seanem po filmie poszli jeszcze do restauracji, gdzie miło spędzili czas i wrócili do domu dopiero po dziewiątej wieczorem. Kevin już spał zmęczony obfitującym w wydarzenia dniem. Usiedli w salonie na kanapie, a doktor nalał im do kieliszków czerwonego wina.
- Musimy częściej razem wychodzić – przytulił do siebie ziewającego chłopaka i pogłaskał czule po nagim udzie. – Lubię sukienki – uśmiechnął się szelmowsko.
- Ty nigdy nie odpuszczasz, co? – Darek nawet nie miał siły protestować. Oczy dosłownie same mu się zamykały. Poza tym duża dłoń gładząca jego skórę była bardzo przyjemna. Nawet nie wiedział, kiedy zaczął mruczeć.
- Chyba masz już dość, idziemy na górę – mężczyzna usiłował postawić go pionu, ale leciał mu przez ręce.
- Zostaję tutaj. – Darek zwinął się w kłębek na kanapie i nakrył swetrem. Otoczył go upajający zapach Seana. Już miał zapaść w sen, kiedy zadzwoniła komórka.- Kogo licho niesie? – wymamrotał.
- Nie poznajesz mnie? – odezwał się kapitan. – Mam nadzieję, że dobrze ci się wiedzie. Wszystko ruszyło ostro do przodu, sędzia jest nam przychylny.
- W porządku. – Chłopak rozpoznał głos policjanta.
- Rozprawa już za tydzień, złożysz zeznania, wsadzimy Krzysztofa za kraty i będziesz mógł skończyć z tą maskaradą. Cieszysz się prawda? – Mężczyzna był najwyraźniej dumny z szybkiego załatwienia wszelkich formalności.
- Chyba tak. – Zabrzmiało bardzo niepewnie.
- Śpij dzieciaku, widzę, że już jesteś jedną nogą w łóżku – roześmiał się kapitan i wyłączył telefon. Był szczęśliwy, że trudna sprawa dobiega wreszcie końca. Żal mu było chłopaka, męczącego się w kobiecym przebraniu. Bał się też o Różę, która była jego jedyną krewną.
   Tymczasem Darek wcale nie wyglądał na specjalnie zadowolonego. Zmarkotniał i przytulił się do Seana. Dla niego proces oznaczał nie tylko wolność, ale również opuszczenie tego mężczyzny. Kiedy Krzysztof znajdzie się w więzieniu będzie musiał wrócić do Krakowa, brat na pewno nie mógł się doczekać, aż znajdą się w swoim mieszkaniu. Myśl o rozstaniu zabolała go o wiele mocniej niż się tego spodziewał. Na chwile zaparło mu dech w piersiach. Czyżby był na tyle głupi, by znowu się zakochać w nieodpowiedniej osobie? Przeszedł go dreszcz.
- Kto to był? – zapytał zaniepokojony jego milczeniem doktor.
- Zaniesiesz mnie do łóżka? – Chłopak niespodziewanie zarzucił mu ręce na szyję. – Mogę dzisiaj z tobą spać? – Jeśli to miały być ich ostatnie dni razem, miał zamiar dobrze je wykorzystać. Musiał jakoś delikatnie przygotować obu Evansów do swojego odejścia, spędził tutaj najpiękniejsze chwile swojego życia i nie chciał, aby pomyśleli, że jest jakimś niewdzięcznikiem. Obawiał się reakcji małego Kevina. Ale tą jedną noc, chciał spędzić u boku mężczyzny i pomarzyć, że naprawdę jest jego narzeczonym. Łzy cisnęły się mu do oczu, więc schował twarz na ciepłej piersi Seana, który właśnie wziął go na ręce. Nie chciał by zorientował się zbyt szybko co się dzieje. Postanowił zachować się właściwie, aby nikt nie zorientował się jak bardzo cierpi. Przecież to nie wina mężczyzny, że jego durne serce tak bardzo do niego przylgnęło.