niedziela, 26 października 2014

Rozdział 38

  Gabinet zmarłego lorda Attinktona był właśnie areną milczącego pojedynku, matka i syn, siedzący naprzeciwko siebie przy mahoniowym, zabytkowym biurku, mierzyli się wzrokiem niczym zapaśnicy przed walką. Lady Agata nie była bynajmniej zachwycona decyzją swojego jedynaka. Doskonale jednak znała jego upór, jak coś wbił sobie o głowy nic nie było w stanie tego stamtąd wyciągnąć. Jarek bardzo jej przypadł do gustu i miała nadzieją, że zyska drugiego syna i pusty, cichy zamek znowu ożyje, zabrzmi śmiechem, a może nawet tupotem dziecięcych nóżek, jak to było za czasów jej młodości. Na razie jednak musiała pogodzić się z porażką, sytuacja rzeczywiście była nieprzyjemna i chłopak na pewno nie zostawiłby brata samego.  Na szczęście Rosiczka, a przeczytała o tym gangsterze wszystko co było dostępne w prasie, wyglądał na nierównoważonego psychopatę, a tacy często w przypływie emocji popełniali kardynalne błędy. Istniała więc szansa, że szybko go złapią i posadzą w dobrze strzeżonym więzieniu do końca życia. Wtedy ona już się postara, żeby chłopcy wrócili do Szkocji. Westchnęła i popatrzyła na Henrego, wysuwającego właśnie dolną wargę z buntowniczą miną.
- Nawet nie próbuj mnie odwodzić od tego pomysłu. Chcesz czy nie, pojadę do Polski i tam ukończę studia!
- Przecież nic nie mówię – wzruszyła spokojnie ramionami, zupełnie zaskakując mężczyznę, przygotowanego na łzy, histerię i wymówki, którymi zawsze umiała posługiwać się po mistrzowsku, kiedy chciała w nim wzbudzić wyrzuty sumienia i przeprowadzić swoją wolę. – Rób co chcesz!
- Czyli się zgadzasz bym zamieszkał u Seana? – Nie mógł uwierzyć, że poszło tak gładko. Na pewno szykowała jakiś podstęp.
- Oczywiście, twoje szczęście jest moim szczęściem – uśmiechnęła się tak niewinnie, że  Henremu zjeżyły się włosy na karku. – Ale…
- Wiedziałem, że musi być jakieś ale… - Niespodziewanie poczuł ulgę. Już myślał, że ktoś zaczarował mu matkę i zamienił tygrysicę w domowego futrzaka.
- Kiedy złapią Rosiczkę, masz tu wrócić z Jarkiem i włożyć mu na palec conajmniej zaręczynowy pierścionek. Nic mnie nie obchodzi jak to zrobisz! – Dodała stanowczo widząc jego minę. – Możesz go nawet porwać! Mamy tu odpowiednią wieżę na takie okazje. Jak tam trochę posiedzi, na pewno uda mu się wyhodować odpowiedni warkocz, żebyś mógł się po nim wspiąć i zrobić kilku wnuków. – Jej zadbane zęby dziwnie skojarzyły się mężczyźnie z ostrymi kłami królowej sawanny.
- Zupełnie oszalałaś!
- W żadnym wypadku! – Głos kobiety niespodziewanie przybrał miękkie tony. – Wyobraź sobie, tylko ty, twój słodki książę i tajemnicza, kamienna wieża pośrodku wrzosowiska. Komnata pod samym niebem, wielkie łoże zasłane niedźwiedzimi skórami. Scałujesz jego łzy przy świetle księżyca, a elfy będą grały wam do snu miłosne melodie.
- Mamo, my nie żyjemy w średniowieczu! – Zaprotestował, już o wiele mniej pewnie. Musiał przyznać, że jej wizja bardzo mu się spodobała. Lisica wiedziała jak zagrać mu na uczuciach.
- I wielka szkoda synku, wielka szkoda… - zachichotała lady Agata. Zasiała ziarenko, które w przyszłości na pewno wyda odpowiednie owoce. Mogłaby się założyć i chyba to nawet zrobi na dzisiejszym spotkaniu Koła Hafciarskiego, że następny semestr obaj chłopcy spędzą w Szkocji. Być może uda się jej nawet wygrać od hrabiny Ester tego cudownego sokoła, którego widziała ostatnio.
- To ja już lepiej pójdę! – Henry widząc, że znowu zaczyna coś kombinować pośpiesznie ruszył do drzwi. Kto wie, co jeszcze uda się wymyślić jego nieznośnej matce. Na wszelki wypadek szybko ewakuował się z gabinetu. Miał wrażenie, że ojciec z wiszącego nad kominkiem portretu, najlepiej znający pokrętny umysł swojej małżonki, spogląda na niego współczująco.
***
   Cała gromadka naszych podróżników wróciła do Polski bez większych problemów. Oczywiście, nie licząc dzieciaków, które jak zwykle rozrabiały, w końcu jednak zmęczone wrażeniami zasnęły w samolocie i pozwoliły dorosłym na wypoczynek. Po drodze do domu, którą ze względu na sporą ilość osób i bagaży, pokonali dwoma samochodami, wszyscy bacznie się rozglądali, czy nie mignie im gdzieś sylwetka Krzysztofa, choć z relacji kapitana Żyły doskonale wiedzieli, że to niemożliwe i gangster dobrze się ukrył.
   Wieczorem, tego samego dnia byli już w Pytlowicach, z ulgą witając znajome kąty. Każdy udał się do swojego pokoju by się rozpakować i wziąć ciepły prysznic po długiej podróży. Mieli spotkać się przy kolacji, by omówić plan działania. Z tego powody Zbyszek najpierw pojechał na zakupy, ponieważ lodówka świeciła pustkami, a gromada żarłoków na pewno nie zadowoliłaby się kilkoma kanapkami. Darek, wczuwając się w rolę pani domu chciał mu towarzyszyć, ale został zakrzyczany i powstrzymany przez resztę rodziny, przestraszonej myślą, że gdzieś tam na pewno czai się Rosiczka.
  Kiedy wieczorem wszyscy zeszli na kolację, po domu snuł się smakowity zapach Strogonowa z papryką i świeżo upieczonego, drożdżowego ciasta ze śliwkami. Róża, coraz bardziej czując się tutaj jak u siebie nakryła do stołu. Chciała odrobinę pomóc zabieganemu Zbyszkowi w obowiązkach. Wkrótce głodna gromadka siedziała już na swoich miejscach, energicznie pałaszując gulasz i przygryzając do niego chrupiący chleb z Pytlowickiej piekarni.
- Jak tak dalej pójdzie, Sean będzie musiał cię przyjąć na etat. – Uśmiechnął się do Róży Darek, z podziwem przyglądając się fantazyjnie złożonym serwetkom i pięknemu bukietowi kwiatów w wazonie.
- No co ty, nie widzisz, że ona teraz żyje miłością. Wystarczy jak oddycha tym samym powietrzem, co ukochany. Zresztą on ją potem wieczorem odpowiednio wynagro… - W tym momencie Sean zamilkł, ponieważ dostał ścierką od czerwonej jak burak, rozjuszonej kobiety.
- Czy ja mogę już iść? – Kevin zjadł pierwszy, napychając policzki niczym chomik. – Mogę pobiec na chwilę do Bartka? Zaniosę prezenty dla jego rodziców. – Mały spryciarz doskonale wiedział, że w takim wypadku dorośli na pewno mu nie odmówią. Chciał jeszcze raz przedyskutować z kolegą jutrzejsze zakupy.
- Jeszcze ci mało? Nie rozstawaliście się prawie przez dwa tygodnie. Daj mu trochę odpocząć od siebie i zatęsknić, zrobisz to rano. – Tłumaczył cierpliwie synkowi doktor, ale po jego minie widział, że żadne argumenty do niego nie docierają. Zaczął nawet tupać pod stołem nóżką, co było oznaką oślego uporu.
- Ale tato, pomyślą, że jesteśmy chciwi i nic im nie przywieźliśmy z wakacji! – Maluch jak umiał, próbował zmiękczyć mężczyznę.
- Dobrze, już dobrze. Niech cię Zbyszek odprowadzi i weźmie paczki. Za godzinę masz być z powrotem! – Spojrzał stanowczo na synka, który był już w połowie drogi z jadalni do salonu.
- Pewnie! – Pisnął radośnie Kevin i pomknął przed siebie. Jak wszystkim dzieciom w tym wieku, wystarczyła mu mała drzemka w samolocie, by od nowa rozpierała go energia. O spaniu nie było mowy, choć dochodziła już dwudziesta.
- W takim razie jakie masz propozycje, bo rozumiem, że po to się tutaj zebraliśmy. – Odezwał się milczący dotąd Henry, kiedy tylko za malcem zamknęły się drzwi. – Tym kudłatym – tu pociągnął nadymającego się Jarka za wymykające się pasmo włosów – zajmę się osobiście. Proponuje kupienie pary solidnych, policyjnych kajdanek, przydadzą się, kiedy przyjdzie potrzeba wyjścia z domu. Kluczyk zawieszę sobie na szyi, więc o tego dzieciaka nie musicie się martwić.
 - Gdzie ty tu widzisz dzieci angielska paskudo?! Dwa łyki herbaty z sokiem malinowym, a ty już na bani? – Zaperzył się natychmiast chłopak. Nie miał pojęcia, że z zarumienionymi policzkami i sypiącymi szmaragdowe iskry oczami w delikatnej twarzy, wygląda rzeczywiście młodziej niż zwykle. Wydął po dziecinnemu usta i obrócił się tyłem do tego wstrętnego lordziska, który nie wiadomo dlaczego przywlókł się za nim ze Szkocji.
- Na bani? – Nie zrozumiał zupełnie Henry. Za to z ogromną przyjemnością i maślanym wzrokiem patrzył na różowe wargi, które całował jakąś dobę temu. Wydawało mu się to strasznie odległym czasem i czynność należało koniecznie powtórzyć. Oblizał się bezwiednie, a Jarek dostrzegłszy jego minę natychmiast umilkł. Dobrze, że miał rozpuszczone włosy, bo zakryły jego płonące uszy.
- Twierdzi, że opiłeś się herbatą i bredzisz. Jak jesteś głodny to doleję ci gulaszu. Wpatrujesz się w tego biedaka tak, jakbyś trzy dni nic nie miał w ustach – wytłumaczył uprzejmie Sean, doskonale się bawiąc speszonymi minami obojga. W jadalni zapadła cisza, przerywana jedynie chrupaniem ciepłego jeszcze ciasta.
- Może wrócimy do tematu? – Zaproponował Darek, który pod stołem wyłamywał sobie palce ze zdenerwowania. Od kiedy wylądowali nie zaznał ani chwili spokoju, wszędzie widział czającego się Rosiczkę.
- Spokojnie kochanie – Sean wziął go za drżącą rękę – złapanie tego drania jest jedynie kwestią czasu.
-  Nie byłbym tego pewien, on jest bardzo sprytny – westchnął Darek, ale czując ciepło dużej dłoni nieco się odprężył. – Może lepiej byłoby gdybym po kryjomu wyjechał i wynajął gdzieś mieszkanie. Nie chcę, żeby z mojego powodu komuś stała się krzywda.
- Nie gadaj głupot brachu – odezwał się Jarek. – Wszyscy siedzimy w tym po uszy. Ten facet to psychopata, będzie mścił się na każdym, z kim miałeś styczność.
- Zgadzam się z tobą, trzeba się skupić na zapewnieniu wszystkim bezpieczeństwa. Policja zajmie się łapaniem tego szalonego bandyty. Podobno mają jakiś nowy trop. – Doktor przytaknął chłopakowi. – Wprowadźmy kilka zasad, których wszyscy będą musieli się trzymać.
- Jak na przykład wychodzenie z domu jedynie parami? – Henry posłał w ich kierunku przebiegły uśmiech. Już widział siebie i Jarka, chodzących po Krakowie za rękę niczym prawdziwa para.
- Dobrze kombinujesz, moja krew – Sean przybił z mężczyzną piątkę. On z kolei chętnie zobaczyłby Darka, w swoim gabinecie w charakterze maskotki. Posadziłby go w wygodnym fotelu obok, tak, żeby łatwo go mógł dosięgnąć i przytulić. Wtedy na pewno pracowałby o wiele wydajniej, bo teraz połowę czasu w klinice zajmowały mu marzenia o narzeczonym. Można by było nawet wstawić jakąś szeroką kanapę, oczywiście tak na wszelki wypadek.
- O czym ty myślisz zboczeńcu?! – Chłopak na widok jego zadowolonej miny nabrał podejrzeń. Dobrze znał te kocie błyski w oczach. – Pamiętaj, że burmistrz nie będzie wiecznie na mnie czekał! Muszę wracać.
   Dyskutując w tym lekkim tonie, który może niektórym wydawałby się dziwny zważywszy na sytuację, omówili wszystkie trudności jakie mogli napotkać. Darek podjął się też porozmawiania na ten temat z Kevinem.
Żarty i przekomarzania wprowadzały nieco pogodniejszą atmosferę, która kojąco działała na ich skołatane nerwy. Byli już wystarczająco zestresowani, aby straszyć się nawzajem. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co może ich spotkać. Chcieli jednak normalnie żyć dalej, choćby ze względu na dziecko, jakie mieli pod opieką. Mogły jeszcze upłynąć całe miesiące zanim policji uda się złapać  Rosiczkę.
***
   Tymczasem Krzysztof, na wieść o powrocie Darka dostał prawdziwego przypływu energii, która dosłownie go roznosiła. Mimo sprzeciwu współpracowników koniecznie chciał zobaczyć chłopaka choć z daleka. Oczywiście niczego nie zostawił przypadkowi i starannie się przygotował. Przefarbował włosy na jasny kasztan, założył szkła kontaktowe, przykleił elegancką, modną bródkę i zgarbił nieco ramiona. Sonia pomogła zmienić mu nawet kształt brwi. Nikt w tym przeciętnie wyglądającym mężczyźnie w obwisłych na tyłku dżinsach i obszernym swetrze nie poznałby sławnego gangstera. Kazał bacznie obserwować swoim ludziom dom Evansów. Kiedy następnego dnia Darek z Seanem, Kevinem i jakimś blondynkiem wyruszyli z domu na zakupy do Krakowa ruszył za nimi starą, odrapaną skodą, która pod zdezelowaną maską kryła mocno podrasowany silnik. Trzymał się od nich z daleka, aby policja nie zorientowała się, że ich śledził. Gdy wysiedli przed galerią zrobił to samo, zaopatrzony w aparat z obiektywem dalekiego zasięgu, mógł pod pozorem robienia zdjęć bacznie ich obserwować. Już po kilku minutach, widząc jaką tworzą szczęśliwą, kochającą się rodzinę zaczął zgrzytać zębami. Doktor ciągle nachylał się nad Darkiem, nie odstępując go na krok. Ledwie się opanował by nie rzucić na Seana i nie wbić w jego serce schowanego w rękawie, składanego noża. Chłopak z kolei trzymał rączkę malca i co chwilę coś mu z uśmiechem tłumaczył. Widać było z daleka, że był do Kevina bardzo przywiązany. To nasunęło Krzysztofowi pewien pomysł, co prawda nieco szalony i niedopracowany, ale z doświadczenia wiedział, że takie bywają najlepsze. Wyjął z kieszeni komórkę.
- Zaróbcie w Galerii zamieszanie, ściągnijcie jak najwięcej widzów, w tym koniecznie policję. Mną się nie przejmujcie, poradzę sobie sam. Dam wam znać kiedy macie zacząć akcję. – Udał się prosto do sklepu ze zwierzętami i tam kupił, małego białego króliczka, którego schował do kieszeni w obszernej bluzie. Teraz wystarczyło poczekać na odpowiedni moment. Miał dzisiaj sporo szczęścia, bo po niecałym kwadransie dzieci wyszły same przed sklep, mimo wcześniejszego zakazu. Darek w tym czasie zbierał pakunki, a Sean korzystał z toalety. Wyciągnął ponownie telefon i puścił sygnał. Po drugiej stronę Galerii, mocno wymalowana blondyna, kręciła się koło właśnie pokazywanego, nowego modelu nissana. Wdzięcząc się do, słuchających prelekcji na temat zalet samochodu, grupki mężczyzn, błysnęła zębami i głębokim dekoltem.
- Mogę zapalić silnik? Szukam właśnie czegoś takiego – zagruchała gardłowo. Zapatrzony w jej wdzięki prezenter nawet nie mrugnął okiem, kiedy wsiadała do środka, a króciutka spódniczka podjechała wysoko do góry. Z bezmyślnym uśmiechem przekręciła kluczyk w stacyjce, położyła nogę na sprzęgle i nacisnęła do dechy gaz. Samochód ruszył niczym wystrzelony z procy wjeżdżając w oszklona wystawę. Natychmiast rozległ się brzęk szkła, okrzyki przestraszonych ludzi i zrobiło się zbiegowisko.
  Rosiczka widząc tłumy ciągnące na miejsce wypadku mruknął z aprobatą pod nosem. Wyciągnął z kieszeni przestraszone zwierzątko i niby to przypadkiem, upuścił go prosto pod nogi chłopców, zagapionych na śpieszących się przechodniów. Też mieli ochotę tam pobiec, ale Darek wcześniej w domu stanowczo tego zabronił. Futrzasta kuleczka przemknęła im między nogami.
- Ratujcie, pomóżcie mi go złapać! – Krzyknął mężczyzna w kierunku dzieci, które natychmiast rzuciły się za króliczkiem. Kiedy tylko znalazł się w pobliżu Kevina podłożył mu ukradkiem nogę, tak, że malec upadł na beton tłukąc sobie kolano. Krzysztof podbiegł do niego, wyciągając z rękawa woreczek z chusteczką. Przyłożył ją do buzi dziecka, niby ocierając troskliwie łzy. Natychmiast zmiękło w jego ramionach jak szmaciana lalka. Porwał je na ręce i pobiegł z nim w kierunku drzwi, nie oglądając się za siebie. Liczni przechodnie, widząc tę scenkę, wcale na nią nie zareagowali. Nikt nie widział w niej nic złego - ot ojciec zabrał płaczącego synka do domu i tyle. Bartek jednak nie stracił przytomności umysłu. Pobiegł do sklepu wołając Darka.
- Proszę pana, Kevin upadł, jakiś mężczyzna wziął go i pognał na parking! Może zabrał go do lekarza bo był strasznie blady i przestał się ruszać! – Bartek cały się trząsł ze strachu o przyjaciela. – Był jakiś dziwny, nie zapytał wogule, gdzie jego mamusia!
- Kochanie, idź do Seana – popchnął go w kierunku toalet. – Powiedz mu co się stało. – Ruszył biegiem w kierunku, który wskazał mu malec. Nieopodal drzwi zobaczył w samochodzie nieznanego mu mężczyznę, zapinającego pasem nieprzytomnego Kevina. Kiedy podszedł bliżej skinął na niego, aby wsiadł i zrobił wymowny gest nad główką chłopca, jakby pociągał za spust pistoletu.
- O boże… - W Darku zamarło serce. To przecież był Krzysztof, odmieniony, ale nie było mowy o pomyłce. Ta twarz śniła mu się po nocach od kilku miesięcy. Chciał zawołać o pomoc, ale słowa uwięzły mu w gardle. Wzrok bandyty dokładnie mówił, co stanie się z dzieckiem, jeśli wykona jakikolwiek podejrzany gest. Na uginających się nogach wsiadł do samochodu. – Zrobię co każesz, tylko nie rób mu krzywdy…- wyszeptał, ledwo panując nad głosem. Musiał być silny, dla malucha gotów był na każde poświęcenie. Patrzył z czułością na ciemną główkę, szepcząc w duszy modlitwę do anioła stróża.

poniedziałek, 6 października 2014

Rozdział 37

   Tarzali się w trawie dobry kwadrans, całując się coraz namiętniej. Jarek nie zdawał sobie sprawy, że przywarł do Henrego całym ciałem i ociera się o niego niczym kot. Pojękiwał mu w usta, zatracając się bez reszty w namiętnych pieszczotach. Dopiero, kiedy jego nabrzmiały penis zetknął się z równie twardym organem mężczyzny przez spodnie, a lędźwie przeszył słodki dreszcz, przyszło opamiętanie. Nagle zauważył, że leżą na ziemi pod rozłożystym kasztanem, a słońce zaczyna już zachodził i zrobiło się zimno. Zaczerwienił się gwałtownie, kiedy uświadomił sobie jak mało brakowało, żeby jego wianek odszedł w zapomnienie i zepchnął z siebie, zaskoczonego nieco jego zachowaniem Henrego.
- Powinniśmy wracać – odezwał się cicho mocno zmieszany, po czym usiadł i zaczął pracowicie zawiązywać sznurówkę tak, by ukryć problem w spodniach i płonące policzki.
- Nie wiedziałem, że umiesz się tak całować. Te jęki były strasznie słodkie – wyrwało się niebacznie mężczyźnie i natychmiast pożałował swoich słów, na widok groźnych błysków w szmaragdowych oczach.
- Też byś stękał, jakby się ktoś przygniatał takim wielkim cielskiem – odgryzł się natychmiast Jarek. Miał nadzieję, że ten angielski cwaniak nie zauważył, jak bardzo był bliski stracenia nad sobą kontroli.
- Czyli to – dotknął jego nabrzmiałych warg – i to – zerknął między jego nogi. – Jest ubocznym efektem przygniatania do trawy? A jak się przewrócisz na ulicy i przejedzie cię walec drogowy, natychmiast doznasz orgazmu? - Usta zaczęły mu drgać od powstrzymywanego śmiechu. Jego książę był niemożliwy, usiłował nie tylko zaprzeczyć oczywistym faktom, to jeszcze zupełnie zmienić ich sens. Widział jak dumnie zadziera do góry nos i prycha wyniośle. Jeszcze kilka minut temu oddawał mu się bez najmniejszego wahania i odpowiadał na najmniejszą pieszczotę, a teraz udawał niedostępnego.
- Co za bzdury. – Nadął się Jarek. -  Chyba nie myślałeś, że od kilku zwykłych buziaków padnę ci w ramiona i wyznam dozgonną miłość. – Szedł w zaparte, choć wiedział, że sprawia Henremu przykrość. Nie miał pojęcia, co się z nim ostatnio dzieje, miał wahania nastroju jak rozhisteryzowana nastolatka. Cały jego świat obrócił się dookoła swojej osi, zmienił nie do poznania. Nigdy nie myślał o związku z innym mężczyzną. W jego sercu i myślach panował jeden wielki chaos.
- Na aż taką szczerość nie liczyłem. – Niespodziewanie ujął zbuntowanego głuptasa pod brodę i przybliżył jego twarz do swojej. Nachylił się do jego ucha, owiewając go ciepłym oddechem od którego wbrew sobie zadrżał.  – Powiedz, że było ci dobrze i chciałeś więcej. – Wyszeptał niskim głosem.
- Jak żaby zaczną śpiewać w operze! – Chciał, żeby wypadło złośliwie, ale jego głos nabrał zdradzieckich, aksamitnych nutek, a ciało nieposłuszne woli nie odsunęło się nawet o milimetr od tego uwodzicielskiego zewu, który pieścił mu szyję.
- Jeszcze się doczekam, że padniesz mi w ramiona. – Odpowiedział pewnym głosem Henry, patrząc mu głęboko w oczy.
- Wątpię, za tydzień wyjeżdżamy wasza lordowska zarozumiałość. – Chłopak był równie stanowczy. Otrząsnął się właśnie z miłosnego czaru i odzyskał wrodzony tupet. Potrząsnął zadziornie bujną grzywą. Na pewno nie pozwoli się usidlić temu rozpieszczonemu paniczowi. Chwila zapomnienia minęła i nigdy nie wróci, już on o to zadba. Odsunął się i wstał. – Wracajmy.
- Nie odpuszczę ci, nie licz na to. – Henry doskonale wiedział czego chce. Od jakiegoś czasu miał już pewność, że ten nieznośny chłopak, będzie idealną lady. Z nim nigdy nie będzie się nudził. Tak naprawdę lubił jego piekielny charakterek, za nic jednak by się do tego nie przyznał. Uśmiechnął się pod nosem na widok wywalonego w jego kierunku różowego języka. Angielska arystokracja będzie musiała po ich ślubie,wykazać sporo tolerancji, trochę powiewu świeżego powietrza dobrze zrobi tym zakurzonym lordom, zupełnie zbzikowanym na punkcie etykiety i tradycji.
***
   Kiedy nasi bohaterowie wypoczywali w Szkocji, Krzysztof bawił się równie dobrze w Pytlowicach. Od kilku dni zajmował się organizacją akcji dywersyjnych na terenie Kliniki, należącej do Seana. Oczywiście nie robił tego osobiście, skoro jeździł na wózku inwalidzkim. Przy swoich szerokich znajomościach nie miał żadnych problemów w znalezieniu szeregu chętnych do tej pracy, tym bardziej, że dobrze płacił za usługi. Jako mózg całej operacji zajmował się organizacją i kontrolą całości, oraz wymyślaniem kolejnych działań, które miały na celu sprowadzenie całej gromadki Evansa do domu. Rosiczka po wielu nieprzespanych, niespokojnych nocach, kiedy to zazdrość dusiła go za gardło i doprowadzała do szaleństwa stwierdził, że nie wystarczy mu  odzyskanie Jarka, chciał także upokorzyć doktora i zemścić się na całej jego rodzinie.
 -  Bądź ostrożny i nie przesadzaj – upominała go wielokrotnie Sonia, której zadaniem, zleconym przez szefów mafii było dopilnowanie, by Krzysztof nie popadł w kłopoty. Mężczyzna jednak wcale nie zwracał na nią uwagi, czasem jedynie rzucał kobiecie spojrzenie tak zimne i pełne nienawiści, że natychmiast milkła.
- Co taka suka jak ty, może wiedzieć o mokrej robocie? Wypierz mi lepiej koszule, tylko do tego się nadajesz – warczał, ciągnąc ją boleśnie za włosy. Na swoim fachu oprawcy znał się naprawdę po mistrzowsku, zawsze robił to tak, by sprawić jak najwięcej bólu, nie zostawiając prawie żadnych śladów. – Potem rozłożysz dla mnie nogi, muszę spuścić trochę pary. Ostatnio chodził tak nabuzowany, że bardzo tego potrzebował, przecież Darek i tak się o tym nie dowie, bo i od kogo.
- Jak sobie życzysz. – Dziewczyna najchętniej uciekłaby, gdzie ją oczy poniosą, miała jednak związane ręce. Rosiczka z każdym dniem wydawał się jej coraz bardziej szalony i nieprzewidywalny. Mafia jednak nigdy nie wybaczała tchórzostwa, nie mówiąc już o dezercji. Patrzenie jak Krzysztof robił sobie dobrze, posapując nad nią niczym parowóz, nie należało do przyjemności, mimo, że był niewątpliwie przystojnym mężczyzną.Jego twarz pozostawała zawsze wyprana z emocji niczym maska, prawdopodobnie, gdyby zamiast niej włożył penisa do dziury w materacu, nawet by tego nie zauważył. Przebywał wtedy zawsze w swoim świecie, czasem jedynie szeptał imię nieznanego jej chłopaka, niczym jakąś dziwaczną modlitwę.
***
   Sean już kilkakrotnie dostał anonimy z pogróżkami, wiedział, że zostali namierzeni przez Krzysztofa i wkrótce dla swojego bezpieczeństwa, będą musieli wrócić. Z Kliniki odbierał prawie codziennie niepokojące telefony od wystraszonych wspólników. Nie chciał jednak martwić narzeczonego, który wystarczająco dużo przeżył i wciąż dręczyły go koszmary, dlatego zachowywał te wiadomości dla siebie, tak długo, jak było to możliwe. Wszystkim należał się porządny wypoczynek przed kolejnym starciem z szalonym Rosiczką. Doskonale zdawał sobie sprawę, że dopóki przestępca był na wolności nie zaznają spokoju. Po cichu przedyskutował sprawy z kapitanem Żyłą. W Polsce czekali już policjanci w cywilnych strojach, którzy mieli chronić całą jego rodzinę. Wzmocniono i przerobiono też systemy alarmowe, zarówno w szpitalu jak i domu. Po spojrzeniu jakim obdarzył ich w sądzie Krzysztof wiedział, że nigdy nie zrezygnuje z Darka. Miał na jego punkcie prawdziwą obsesję. Będzie go ścigał do utraty tchu.
   Tego ranka znowu zadzwoniła komórka. Doktor spojrzał na zegarek leżący na szafeczce w pobliżu łóżka, nie było nawet siódmej. Narzeczony wtulony w jego brzuch tyłeczkiem, co chwilę się wiercił i poprawiał, sprawiając, że nabierał coraz większej ochoty na małe co nieco, kiedy jednak zobaczył numer swojego wspólnika od razu zmienił mu się nastrój. Delikatnie odsunął chłopaka, tak by go nie obudzić, ubrał pośpiesznie szlafrok i wyszedł na balkon.
- O co chodzi Jimi? Znowu coś się stało?
- Musisz wrócić, tym razem uszkodzili rezonans magnetyczny, pacjenta poraził prąd i doznał szoku. Jak tak dalej pójdzie, to zbankrutujemy. Już teraz co strachliwsi chorzy zaczynają się wypisywać na własne żądanie. Prawie każdego dnia coś się dzieje, w dodatku ktoś rozprzestrzenia głupie plotki o klątwie. Wiesz jacy zabobonni i niemądrzy bywają ludzie na prowincji. – Po głosie mężczyzny można było odgadnąć, że był bardzo zdenerwowany. Doktor Hastings nie wpadał łatwo w panikę, widocznie jego miarka się przebrała.
- Spokojnie, będziemy tam jutro wieczorem – westchnął Sean. Nie miał innego wyjścia, należało stanąć do otwartej walki. I tak za tydzień zaczynał się rok szkolny i musieli wracać.
- Liczę na ciebie – w tonie mężczyzny słychać było wyraźna ulgę. Nie miał odwagi i siły charakteru Evansa, nie chciał brać na siebie całej odpowiedzialności za Klinikę. Wiele lat pracowali na jej sukces, nie mógł pozwolić, by jakiś szaleniec zniszczył dzieło ich życia.
- Niech to szlag! – Doktor jak tylko Jimi się rozłączył uderzył pięścią w balustradę balkonu. Nic nie szło po jego myśli, ten drań Krzysztof miał sporą przewagę - on wiedział, gdzie oni są, natomiast oni nie wiedzieli, gdzie się zaszył. Na pewno jednak nie dalej niż w Krakowie. Obstawiał duże miasto, ponieważ tam łatwiej się było ukryć.
- Co się tak pieklisz od rana? – Ciepłe ramiona objęły go od tyłu w pasie, a miękki głos Darka połaskotał go w ucho. – Może najpierw poszukamy czegoś na śniadanie, zanim wyjdziesz z siebie?
- Masz rację, moje ty kochanie – odwrócił się i czule pocałował słodkie usta. – Musimy porozmawiać.
- Dzwonił Żyła? – Darek poczuł dreszcz strachu, przebierający mu po krzyżu zimnymi palcami.
- Nic się przed tobą nie ukryje, co? – Przytulił go do siebie, jasne włosy pachniały oszałamiająco letnią łąką pełną bujnie rozkwitłych kwiatów. Ich aromat podziałał na niego uspokajająco.
- Wiem, że od kilku dni się czymś martwisz. – Uśmiechnął się łagodnie do mężczyzny, który był całym jego światem. – W takim razie zaczniemy od kawusi, wszystko mi opowiesz, a potem się spakujemy. - Oddał pocałunek, wkładając w niego całe swoje serce. Oddałby za niego swoje życie, gdyby zaszła taka potrzeba.
   Kwadrans potem siedzieli już w jadalni na parterze, zajadali się maślanymi bułeczkami, a Sean zdawał narzeczonemu relację z wydarzeń w Pytlowicach. Najpierw ktoś wjechał tirem w bramę ich domu, niszcząc całe ogrodzenie i przy okazji system alarmowy, potem kilka osób zatruło się w Klinice żywnością, nawet najlepsze testy laboratoryjne niczego nie wykazały. Specjaliści wiedzieli jedynie, że wszyscy jedli na podwieczorek galaretkę. Następnie w pracowni RTG wybuchł niespodziewanie pożar, ponoć zaszwankowała instalacja. Takich niby wypadków było naprawdę sporo, nikomu niczego na razie nie udowodniono. Po okolicy rozeszła się fama, że ktoś rzucił na Klinikę czary. Prawdopodobnie tak mściła się, któraś z wściekłych sekretarek lub niań Seana, a było ich naprawdę niemało w ciągu ostatnich lat. Głupie plotki żyły własnym życiem, przybierając coraz dziwniejsze formy.
***
   Godzinę później, kiedy cała rodzina pojawiła się przy stole, mieli już gotowy plan działania. Wytłumaczyli wszystkim co się stało, wtajemniczając przy okazji lady Agatę w swoje problemy. Najbardziej niezadowolony z całej sytuacji, wymagającej ich natychmiastowego powrotu do Polski, był oczywiście Henry. Bardzo liczył, że w nadchodzącym tygodniu uda mu się przekonać do siebie upartego Jarka, może nawet nakłonić do pozostania w Szkocji. Chłopak biegle władał angielskim, nauka w tym języku nie nastręczałaby mu żadnych trudności. Mogliby razem studiować w Londynie, wynająć jakieś przytulne mieszkanko. Na myśl o budzeniu się codziennie u boku tego narwanego anioła jego twarz cała się rozjaśniła.
   Atmosfera w jadalni, zważywszy na sytuację, stała się dość przygnębiająca i dopiero maluchom udało się ją zmienić. Dzieci były jedynymi osobami, które tak naprawdę cieszyły się z powrotu do domu. Już niedługo zaczynała się szkoła, nie mogły się doczekać, kiedy zobaczą swoją klasę. Traktowały wszystko jak nową przygodę, o której tak wiele się nasłuchały od starszych dzieci. Wreszcie przestaną być maluchami z którymi nikt się nie liczył, nareszcie zostaną uczniami, cokolwiek to miało znaczyć.
- Nie mam jeszcze torby, ani książek tatusiu – zwrócił się do ojca Kevin z bardzo poważną miną przyszłego pierwszoklasisty .
- Nie martw się, pójdziemy na zakupy. Zabierzemy Bartka, na pewno zna się na tym lepiej od nas. – Uśmiechnął się do synka Sean i zmierzwił mu ciemne loki.
- Pokażę wam, gdzie są najfajniejsze tornistry. – Blondynek zadarł do góry główkę, niezmiernie dumny z pochwały doktora. Nabrał na talerzyk kolejną kiełbaskę i niemal całą włożył sobie do buzi.
- Chcę taki sam jak ty, piórnik też! – Kevin coraz bardziej zapalał się do tego pomysłu.
- Będziemy głupio wyglądać, jak ci bliźniacy od kościelnego, co ciągle chodzą w jednakowych koszulkach. – Bartek zmarszczył brwi, nie chciał by dzieci w szkole się potem z nich wyśmiewały.
- Marudzisz! – Podał przyjacielowi ostatnie, kruche ciasteczko.  – Widziałem na filmie, że narzeczeni często noszą jednakowe stroje, aby wszyscy wiedzieli, że się lubią. Wojtek jak to zobaczy, wreszcie przestanie przekupywać cię lizakami i poszuka sobie swojego chłopaka.
- Nie jestem przedszkolakiem, żeby dać się przekupić słodyczami! – Nachmurzył się Bartek i pociągnął kolegę za ucho.
- Jesteś pewien? – Kevin popatrzył na niego przekornie i wyciągnął z kieszeni ostatni batonik, trzymany na czarną godzinę. – W takim razie zjem go sam! – Zeskoczył ze stołka i pognał przed siebie z radosnym piskiem.
- Masz się ze mną podzielić żarłoku! – Wrzasnął oburzony Bartek i zaczęli gonić się po korytarzach zamku.
***
   Jarek właściwie z początku też był zadowolony z wyjazdu. Ostatnio odrobinę za bardzo spoufalił się z tym nachalnym lordem, najwyższy czas było odzyskać rozsądek i wrócić do normalności. Po szybkim spałaszowaniu śniadania, nawet nie obejrzał się za siebie, tylko natychmiast pobiegł pakować ubrania. Nie chciał patrzeć na zmarkotniałą minę Henrego, który przez chwilę wyglądał jakby uderzył w niego piorun. Miał zbyt miękkie serce i jeszcze uległby tym szczenięcym oczom, wpatrzonym w niego ze smutkiem.
Stanowczym gestem wyciągnął z szafy walizkę i zaczął wrzucać do niej bez ładu i składu swoje rzeczy. Jednak z każdą upływającą minutą robił to coraz wolniej i wolniej.
- No durniu! O co ci chodzi?! – Mamrotał pod nosem do siebie. – Za parę godzin wsiądziesz w samolot, wrócisz do Polski, potem zaczniesz studiować i znajdziesz sobie sympatyczną dziewczynę. Zbudujesz dom, założysz rodzinę, posadzisz drzewo i spłodzisz syna, jak to powinien zrobić każdy zwyczajny facet. – Koszule i spodnie, jakby były żywe, stawiały czynny opór. Za nic nie chciały zmieścić się w walizce, najwidoczniej nie zgadzały się z tym co mówił.
- Gdybym mu uległ – nie mógł uwierzyć , że właśnie rozmawia z ciuchami. – Te angielskie panienki na wydaniu uprzykrzyły by mi resztę życia, nie mówiąc już o ich matkach i ambitnych ojcach, chętnie widzących bogatego Attinktona jako swojego zięcia. Idioto! Czy kilka czułych chwil w ramionach tego faceta jest tego warte? Dobrze wiesz, że nie! – Z impetem usiadł na krnąbrnej walizce i zaczął na niej podskakiwać, mamrocząc  pod nosem przekleństwa. Burza loków fruwała za nim, niczym macki wściekłej ośmiornicy. Próbował wyobrazić sobie swój wymarzony dom i gromadkę dzieci, niestety zamiast tego jego umysł zaczął przewijać przed nim taśmę ze wspomnieniami. Wszyściutkie co do jednego z Henrym w roli głównej – jego oczy błyszczące zachwytem, kiedy spotkali się w pociągu, pierwszy, skradziony pocałunek, od którego zakręciło mu się w głowie, upojna chwila pod palmą, kiedy to zupełnie stracił głowę… Niekończący się ciąg obrazów, od których jego serce ściskało się coraz mocniej… Nie usłyszał nawet cichego pukania.
- To koniec? - Spytał sam siebie drżącymi wargami. Za kilka godzin będzie siedział w samolocie. Znieruchomiał pod wpływem niespodziewanego bólu w piersi. Prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczy Henrego. Dotknął swojej twarzy, płynęło po niej coś mokrego.
Nagle drzwi się otworzyły i pojawiły się w niej dwie sylwetki. Jedna należała do zaniepokojonej lady Agaty, a druga do młodego lorda. Zatrzymali się w progu, nie wiedząc jak zareagować. Wpatrywali się zaskoczeni w Jarka, ocierającego łzy, które strumieniem płynęły mu po twarzy.
- Skarbie, co ty? – Henry jednym skokiem przypadł do chłopaka i postawił go na chwiejne nogi.
- No bo… nikt mnie tak nigdy nie całował… Znaczy się tak dobrze… - Chlipał nieporadnie, mocząc mu przód koszuli. – Nikt nie opowiadał takich głupich kawałów i nie prasował dżinsów na kantkę… Nigdy nie znajdę kogoś, kto cię będzie mógł zastąpić… - Buczał coraz głośniej, wczepiając się mu w ramiona. – Kto mnie będzie ratował z opresji? Gdzie znajdę drugiego, takiego rycerza?
- Nie musisz! – Henry przytulił go z całej siły, a stojąca z tyłu lady Agata dyskretnie wycofała się na korytarz. – Pojadę z tobą. Może Sean nie wyrzuci mnie na ulicę.

- Naprawdę? Zrobisz to dla mnie? Zostawisz to wszystko?  –  Wskazał ręką na zamek i matkę. Zatonął w jego oczach, a tego co tam znalazł nie dało się opisać słowami. Po czym wspiął się na palce i wycisnął na wargach, nie mogącego uwierzyć w swoje szczęście mężczyzny, mokry, drżący, ale jakże słodki pocałunek.