piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 31

   Róża nie dała się wyprowadzić w pole, wysokie obcasy wcale nie zmniejszyły jej szybkości i dopadła drzwi łazienki prawie równocześnie ze Zbyszkiem. Taki skarb o rycerskiej duszy, czarująco nieśmiały, ociekający seksem i w dodatku umiejący gotować, można znaleźć jedynie raz w swoim życiu, więc jej determinacja była naprawdę wielka. Jako doświadczona kobieta, potrafiła to docenić i nie miała najmniejszego zamiaru wypuścić go ze swoich rąk.
- Naprawdę poradzę sobie sam. – Zdyszany mężczyzna patrzył z przerażeniem na namydloną gąbkę w jej rękach. Całą kolację ledwo nad sobą panował, w pamięci miał ciągle kusą haleczkę ledwo zakrywającą zgrabny kuperek.
- To wszystko przeze mnie, zostanie ci plama. – Róża zamrugała długimi rzęsami z miną wcielonej niewinności i potarła myjką o jego tors. Z łatwością wyczuła jak bardzo był spięty. – Chyba powinieneś zdjąć tę koszulę. – Zanim zdążył odpowiedzieć już ściągała mu ją z ramion, stojąc na palcach i przyciskając do niego krągły biust, doskonale widoczny w dużym dekolcie, niby to dla zachowania równowagi.
- Nie rób sobie kłopotu – zaprotestował, bardzo już słabym głosem, w którym doskonale słychać było chrapliwe nutki. Znany mu dobrze ponętny tyłeczek znajdował się o włos od jego rąk.
- Jej, tu też się upaprałeś. – Kobieta na widok ładnie umięśnionej klatki piersiowej gosposia, o mało się nie oblizała. Nie chciała jednak działać zbyt obcesowo, żeby go nie spłoszyć. Z uśmieszkiem potarła gąbką jego pierś, oczywiście zupełnie przypadkowo zahaczając o lewy sutek.
- Cholera... – wyrwało się nieopatrznie Zbyszkowi, zbierającemu pośpiesznie resztki swojej rycerskości. Niestety nieposłuszne palce trafiły jakimś cudem na krągły pośladek i zacisnęły się na nim niczym imadło. W tym momencie usta Róży odszukały śmiało jego gorące wargi i wpiły się w nie w namiętnym pocałunku. To przeważyło szalę. – Moja... – mruknął w jej szyję, podniósł nieco do góry i posadził na toaletce, strącając z niej wszystko jednym, niecierpliwym gestem.
- Och... – zdołała jedynie wyszeptać, nie spodziewając się aż tak gwałtownego ataku. Fala gorąca zalała spragnione pieszczot ciało. Twarde wargi zaczęły ją dosłownie pożerać kawałek po kawałku. Pożądanie, narastające między nimi od dawna, wybuchło z siłą wulkanu. Żadne nie słyszało dźwięku rozbijających się o podłogę buteleczek z drogimi perfumami lady Agaty.
- Chcę ciebie... natychmiast...- Owinął się jej nogami w talii i ruszył w kierunku swojej sypialni.
- Tttak... – wyjąkała z trudem, mocno obejmując go za szyję. Sama miała trudności z zebraniem myśli. Była we władzy dzikiego grizzly. Mocny, piżmowy zapach jego ciała powodował, że cała drżała w oczekiwaniu na to, co się za chwilę stanie. Nawet nie wiedziała, kiedy przeszli długim korytarzem, bo namiętne usta skutecznie odwracały jej uwagę. Została położona na dużym, zabytkowym łożu w jedwabnej pościeli, niczym w starym romansie i nakryta twardym ciałem, za nim  zdołała choćby pisnąć.
- Taka piękna... – Mężczyzna wodził oczami po jej ciele, niestety nadal uwięzionym w ubraniu. Spódniczka nieco się przekręciła i podniosła, tak że widać było koronkowe majteczki. – Prawdziwa czarodziejka... – Ta kobieta, od pierwszego spotkania wzbudzała w nim najbardziej pierwotne instynkty.
- Chwileczkę...- Resztkami świadomości, zarejestrowała dużą dłoń, sunącą niecierpliwie w kierunku jej bluzeczki. Chciała sama ją rozpiąć, ratując co się dało, ale nie zdążyła. Usłyszała jedynie trzask rozrywanego materiału, to samo spotkało spódnicę i francuską bieliznę. – Ale... – Był to ostatni protest na jaki się zdobyła, reszta zniknęła w czerwonej mgle pożądania. Chciwe wargi, zwinne palce wędrujące po jej nagim ciele, spowodowały, że wygięła się w łuk, przylegając ściśle do mężczyzny. Ufała mu bez zastrzeżeń, wiedziała, że nie było nikogo lepszego na całym świecie. Miała swojego rycerza, który wykazał o wiele większy temperament niżby się można było po nim spodziewać. Jako dziki barbarzyńca podobał jej się jeszcze bardziej. Czego jeszcze mogła chcieć kobieta? Oczywiście serca u swoich stóp i pięknego pierścionka na palcu!
***
   Kevin następnego dnia obudził się o świcie, a to za sprawą budzika, który wieczorem skrupulatnie nastawił. Przed snem obejrzeli z Bartkiem dokumentalny film o Nessi i postanowili zapolować na mitycznego potwora. Za zdjęcie dobrej jakości wyznaczona była wysoka nagroda przez władze pobliskiego miasta. Podobno podpływał do brzegu wczesnym rankiem, kiedy nie było jeszcze setek turystów. Obaj chłopcy ogromnie się zapalili do tego pomysłu. 
Spojrzał w bok, gdzie nadal smacznie spał przyjaciel. Delikatnie potarmosił jego jasne włoski. Lubił ich dotykać, były takie mięciutkie jak futerko ulubionego misia.
- Jej, już rano? – Bartek przetarł oczy. – Jeszcze przecież ciemno. – Schował głowę pod poduszkę.
- Wstawaj! – Złapał go za wystającą spod kołdry piętę i połaskotał.
- Ej... no... – wyskoczył zwinnie z łóżka, chichocząc bez pamięci. Miał okropne łaskotki. – Poszukaj lepiej latarki.
- Mam, musimy tylko pożyczyć aparat od Henrego. - Rzucił koledze spodnie i bluzę, ponieważ ranki, mimo lata w pełni, były tutaj dość chłodne. Tatuś zawsze go uczył, że o bliskich trzeba dbać.
- Ciekawe, czy się zgodzi? – Ubrał się szybciutko i podążył za kolegą, który doskonale znał drogę. Podobno wiele razy bywał tutaj z ojcem. Sam na pewno by się zgubił w tym ogromnym zamku. Wkrótce dotarli do pokoju Attinktona, który spał jak zabity, ze zdjęciem Jarka w ręce.
- Chyba się zakochał! – Zachichotał Kevin, szturchając mężczyznę. Niestety nie osiągnął żadnego skutku, rozległo się jedynie głośne chrapanie.
- I co teraz zrobimy? – Bartek usiadł na łóżku.
- Jak to co, pożyczymy sobie i zostawimy karteczkę – wyjaśnił beztrosko.
- Nie pogniewa się? Mama mówiła, że nie wolno brać cudzych rzeczy bez pytania.
- No co ty, zanim się obudzi wrócimy. Nawet nie zauważy. - Wziął ostrożnie do ręki aparat fotograficzny i powiesił go sobie na szyi. Napisał przy tym kilka słów na papierowej serwetce, którą położył na szafeczce w widocznym miejscu. Przyszło mu to z wielkim trudem, bo od niedawana posiadł tę trudną sztukę.
- No nie wiem – Bartek podreptał za nim z niezdecydowaną miną. W małym plecaczku niósł latarkę, soczek, dużą paczkę ciastek oraz mały kocyk. Pomyślał, że do śniadania daleko, a prowiant na pewno się przyda. Pusty brzuszek już zaczynał wydawać ciche pomruki.
- Chodź, jezioro jest blisko. Po drugiej stronie ulicy – Wziął kolegę za rękę, która okazała się bardzo zimna. – Ale z ciebie sopelek. – Chuchnął w nią kilka razy, ogrzewając oddechem.
   Nie zauważone przez nikogo dzieci po kryjomu wymknęły się z domu. Szybko dotarły do jeziora, nad którym dopiero zaczęło wschodzić słońce. Nad spokojną wodą toczącą leniwie swoje fale, snuła się gęsta mgła, utrudniająca widoczność. Chłopcy przystanęli za pniem dużego drzewa, dochodząc do słusznego wniosku, że Nessi na ich widok może uciec. Usiedli na wilgotnej jeszcze trawie, wpatrując się intensywnie w ciemną taflę. Niczego ciekawego jednak nie zobaczyli, oprócz kilku ptaków, które właśnie wyszły coś przekąsić.
- Jestem głodny - poskarżył się cichutko Bartek, przytulając się do boku przyjaciela.
- Więc pokaż, co tam masz - złapał za plecak - ja wziąłem drożdżówki. - Wyjął z torby, którą miał przewieszoną na ramieniu spory pakunek.
- Śniadanko! – Pisnął zadowolony Bartek i rozłożył kocyk. Dzieci zajęte pałaszowaniem słodyczy, zupełnie zapomniały po co tutaj przyszły. Czas mijał, a oni nawet nie zauważyli jego upływu zajęci przekomarzaniem się ze sobą. Potwór, nawet jeśli gdzieś był, trzymał się z daleka, nie chcąc przeszkadzać maluchom w zabawie.
***
    Tymczasem około ósmej, wszyscy zgromadzili się na śniadaniu w jadalni na parterze. Zaniepokojony Darek, zaskoczony nieobecnością dzieci natychmiast podniósł się z krzesła. W sercu poczuł jakiś niepokój.
- Prawdę mówiąc nie zajrzałem do nich. – Wyrzuty sumienia złapały go za gardło. Znał pomysłowość maluchów, ale miał jeszcze małą nadzieję, że zwyczajnie były zmęczone i nadal smacznie spały.
- Ja też – Sean, który większość nocy przegapił się na narzeczonego, nad ranem zapadł w wyjątkowo mocny sen. – Idziemy!
- Nie martwcie się, na pewno są w zamku! – Lady Agata skinęła na lokaja, który właśnie usługiwał do stołu. – Niech cała służba, zajmie się szukaniem chłopców.
    Minęła godzina gorączkowych poszukiwań, niestety nie natrafiono na żadne ślady malców. Zniknęły ich ubranka i plecaczki, najwyraźniej, gdzieś się wybrali. Nikt ich jednak nie widział, ani odźwierny pilnujący bramy, ani wstająca przecież o świcie kucharka. Zewsząd było słychać coraz bardziej nerwowe nawoływania, nic jednak nie wskórali. Przepadli jak przysłowiowy kamień w wodę.
Wszyscy ponownie zebrali się, ale tym razem w salonie. Patrzyli po sobie przerażeni, dyskutując, co należy teraz zrobić. Większość była za włączeniem do akcji policji. Teren posiadłości był ogromny, nie mieli szans sami dokładnie go przeszukać. Dopiero, kiedy Darek był już na granicy histerii, a Sean zaczął rwać włosy z głowy, Henry o czymś sobie przypomniał. Wyciągnął z kieszeni serwetkę, którą tam po wstaniu z łóżka odruchowo włożył, z zamiarem wyrzucenia do kosza. Widniejącej na niej wiadomości nie przeczytał, bo litery były ogromnie koślawe i ciężkie do odszyfrowania. Mężczyzna teraz dopiero zaskoczył, że mogły to być dziecięce bazgroły.
- Mam tu coś. – Rozłożył na stole karteczkę. – Znalazłem to na nocnej szafce.
- Dawaj niekumaty człowieku! Lepiej późno niż wcale! - Jarek pierwszy rzucił się do odszyfrowania tekstu. Nie było to wcale łatwe, ale po chwili się udało.

,, Porzyczamy aparat, jak zrobimy zdjencie Nessi, podzielimy sie nagrodom”

- O boże, oni poszli nad jezioro! – Darek złapał się za serce. Zrobiło mu się słabo ze strachu.
- Spokojnie skarbie, to mądre dzieciaki! Bawią się gdzieś i tyle. – Sean łagodnie przytulił trzęsącego się niczym osika narzeczonego. Sam nie miał takiej pewności, ale starał się nie siać paniki. - Zatłukę smarkaczy! – Naciągnął na siebie bluzę i ruszył do drzwi. - Jak znajdę gówniarzy z przyjemnością wygarbuję im skóry! - Nie musiał jednak wiele się natrudzić, bo niespodziewanie w progu pojawiły się dwie, nieco zdyszane zguby. Z potarganymi włosami, zarumienionymi policzkami i w rozpiętych kurteczkach wyglądały jak wcielenie niewinności.
- Już po śniadaniu? – Mina Kevina natychmiast się wydłużyła. Ciastka nie zaspokoiły jego głodu, a długi spacer wręcz zaostrzył apatyt małego łakomczucha.
- Coś się stało? – Zapytał zaniepokojony Bartek, widząc niezmiernie poważne twarze dorosłych.
- A jak myślicie? – W głosie doktora pojawiła się furia, ale napięte do granic wytrzymałości mięśnie zaczęły się rozluźniać.  – Siadać i milczeć!
- Tylko spokojnie! – zaoponowała lady Agata.
- Żadne spokojnie! – Ryknął mężczyzna. – Szukamy was cały ranek gówniarze. Macie pojęcie, co wszyscy tutaj obecni czuli, na myśl, że może utonęliście w jeziorze?! Nie wolno się wam samym oddalać z domu i dobrze o tym wiecie!
- Ale my chcieliśmy tylko zobaczyć Nessi – pisnął cichutko wystraszony Bartek i schował się za przyjacielem. Nigdy nie widział doktora tak rozgniewanego.
- Mogliście poprosić kogoś z dorosłych, aby z wami poszedł. – Darek dopiero co doszedł do siebie. Gdyby któremuś z chłopców coś się stało nie umiałby dalej żyć. Po twarzy popłynęły mu łzy ulgi. – Co zrobiłbyś, jakby Bartek wpadł do wody? Nie umiesz pływać!
- Mamusiu, strasznie przepraszam. – Pod Kevinem na widok jego miny ugięły się nogi. Był naprawdę złym dzieckiem, doprowadził do łez najukochańszą osobę na świecie. Wzmianka o koledze spowodowała, że zrobił się blady niczym chusta.
- Dostaniecie dzisiaj lanie swojego życia! – Sean usiadł i skinął na syna, który podszedł do niego z miną skazańca. Nie próbował jednak protestować, wiedział, że sobie zasłużył. Na wypiętą, małą pupę spadło kilka solidnych klapsów. Chłopczyk zacisnął jednak dzielnie zęby, nie wydał ani  jednego okrzyku, chcąc pokazać przyjacielowi, że to nic takiego.
- Następny! – Mężczyzna skinął na spoconego ze strachu blondynka, który zaczął się cofać do tyłu. Nie był tak dzielny jak Kevin, nigdy nie dostał prawdziwego lania.
- Ja... ja... – zaczął się nieporadnie jąkać.
- Zastąpię go! – Mały Evans wypiął dumnie pierś i zasłonił sobą swojego małego księcia. – Mogę dostać nawet podwójne! – Spojrzał odważnie na ojca, w końcu był Lancelotem.
- Wedle życzenia – Sean doskonale wiedział, że cierpienie kochanej osoby odczuwa się podwójnie. Bartek stał jak skamieniały, kiedy kolega brał za niego klapsy. Doktor nie był bynajmniej sadystą, razy które wymierzał nie były zbyt silne. Chciał tylko dać dzieciom porządną nauczkę. Musiały nauczyć się odpowiedzialności za to co robią, zrozumieć, że każdy czyn ma swoje konsekwencje. – Teraz pójdziecie do swojego pokoju i zostaniecie tam za karę do kolacji. - Kiedy wyszli w salonie zapadła cisza, nikt nie odważył się odezwać. Z jednej strony wszyscy żałowali maluchów, z drugiej to co przeżyli przez ten czas, kiedy ich szukali, zostawiło na ich duszach niezatarte piętno. Odczuwali niezmierną ulgę, że wszystko dobrze się skończyło.
- Chyba zasłużyliśmy na solidne drinki. – Przerwała milczenie lady Agata i skinęła na lokaja. – Musimy ustalić jakieś dyżury. Te dwa urwisy nie mogą ani na moment zostać same.
***
    Tymczasem w pokoju chłopców słychać było pochlipywanie. Bartek nie mógł sobie darować, że okazał się takim tchórzem. Zawsze z nich dwóch był grzeczniejszy, nawet mama go za to chwaliła, a dzisiaj niepotrzebnie dał się namówić na ten spacer. Powinien zatrzymać narwanego kolegę, a nie dołączać się do niego. Doskonale wiedział, że źle postępują.
- Przepraszam. Bardzo cię boli? – zapytał cichutko, spoglądając na leżącego na brzuchu Kevina. Serduszko, aż mu się ściskało na widok jego cierpienia. – Dam ci swoją podusię.
- Strasznie, ale wytrzymam. – Miał zamiar być dzielny do końca. Zresztą podziw przyjaciela był niczym balsam na jego siniaki, które wcale tak bardzo mu nie dokuczały. Zerknął na niego spod długich rzęs, czy wywarł odpowiednie wrażenie.
- Dam ci buzi. – Usiadł zmartwiony obok postękującego chłopca. – Tak robią w bajkach, kiedy rycerz zabije smoka, albo pokona złą wiedźmę. Wtedy księżniczka daje mu nagrodę.
- Ale tutaj. – Wskazał na swoje usta, jako nieodrodny syn swojego ojca szybko się uczył. Taka okazja na pewno prędko się nie trafi.
- Masz zamknąć oczy i nie podglądać! – Zarumienił się i cmoknął różowe wargi. Wrażenie było całkiem przyjemne. Ciepłe i miękkie, ładnie pachniały gumą do żucia.
- Tylko raz? – Kevin poczuł się nieco rozczarowany.
- Drugi dostaniesz, kiedy cię spierze Henry. Na pewno to zrobi, jak się dowie, że jego ulubiony aparat wpadł ci do jeziora. – Pokazał mu język i uciekł na drugą stronę łóżka.
- Rany! Całkiem wyleciało mi z głowy! – Zupełnie zapominając o tym, że przecież był ciężko ranny zeskoczył na podłogę i pognał do szafy. – Jakby przyszedł, to mnie tu nie ma! - Zamknął za sobą drzwi.
- Skłamałeś, że cię boli! Już nigdy nie dostaniesz buzi! – Krzyknął za nim oburzony blondynek. Dopiero teraz się zorientował, że sobie z niego zażartował by wyłudzić całusa.
- Nieprawda, prawie umarłem! – Rozległ się stłumiony deskami protest.
- Akurat! Jak będziesz takim łobuzem, to ożenię się z Wojtkiem! – Zadarł dumnie nos.
***
   Jarek miał dość tych domowych awantur, potrzebował odrobiny spokoju. Ledwo otworzył oczy, a zwariowana rodzinka zaczęła swoje popisy. Tym razem to maluchy dały z siebie wszystko, udało im się przyprawić wszystkich o stan przedzawałowy. Dobrze, że ich wyprawa skończyła się szczęśliwie. 
Postanowił przejść się do miasteczka, które podobno było niecały kilometr od posiadłości lady Agaty. Miał nadzieję, że pozna jakieś miejscowe panny i ciekawska kobieta, przestanie się w niego wpatrywać z taką intensywnością, a jej synalek zrozumie, że się co do niego pomylił. Sam nie wiedział dlaczego tak mu zależy, aby pokazać, że ma odmienną orientację od brata. Nigdy tak naprawdę nie miał dziewczyny i nie bardzo wiedział czego można spodziewać się po związku. Za to z upodobaniem oglądał romanse, oczywiście po kryjomu przed Darkiem, który zabiłby go śmiechem, nazywając sentymentalną lalunią. Uznał więc, że warto było spróbować zaprzyjaźnić się z miłą Szkotką. Zawsze podobały mu się rude włosy. Co prawdą przy Henrym czuł się jakoś dziwnie, ale to przecież nie musiało znaczyć, że jest gejem. Może zwyczajnie go denerwował swoimi wielkopańskimi manierami, stąd te dreszcze i rumieńce, kiedy tylko się do niego zbliżył. Poza tym podobno nastolatka potrafił podniecić nawet kamień na drodze, jeśli tylko miał odpowiedni kształt. Postanowił sobie solennie przestać się przejmować lady i jej upartym synem. Z marsową miną otwarł bramkę na tyłach posesji. Kiedy wyszedł zza zakrętu zobaczył trzech miejscowych chłopaków, sądząc po markowych ciuchach nieźle nadzianych, znęcających się nad małym, wychudzonym kociakiem. Jeden z nich trzymał przeraźliwie miauczącego malucha za ogon przez chusteczkę i patrzył na niego z wyrazem obrzydzenia na piegowatej twarzy.
- Najlepiej wrzucę go do jeziora, takie brzydactwo nie powinno straszyć ludzi – Skrzywił wąskie usta i poprawił elegancki blezer z naszywką jakiejś prywatnej szkoły.
- Śmierdzi! – Skrzywił się chudy blondyn, mający jednak nieźle zarysowane mięśnie, z pewnością nie od ciężkiej pracy. Zatkał sobie nos. – Jak możesz brać do ręki to paskudztwo?
- Można by z niego zrobić przynętę na ryby, tylko trzeba pociąć. Krew zwabi drapieżniki. – Tęgi brunet wyciągnął z kieszeni scyzoryk.
- Te, nakrapiany idioto, zostaw kota w spokoju! – Warknął Jarek, który niczym duch zemsty pojawił się przed zaskoczonymi chłopakami. – Czego się gapisz? Mózg też masz w plamy?!
- Chcesz w pysk?! – Rudzielec rzucił zwierzątko w krzaki, gdzie znieruchomiało i natychmiast przystąpił do ataku. – To obcy, trzeba go nauczyć moresu! – Podwinął rękawy koszuli, to samo zrobili jego koledzy. Pewni łatwego zwycięstwa otoczyli niższego od nich chłopaka.
- Trzech na jednego? Co za palanty! – Schylił się, niby poprawiając sznurówkę i nabrał do garści piasku.
- Takimi jak ty, śmieciu, wycieramy sobie buty! - Nadął się blondyn.
- Jeszcze zobaczymy, kto będzie żarł glebę! – Sypnął im w oczy pyłem i walną pięścią w twarz bruneta, jednocześnie prawie trafiając z półobrotu w brzuch piegusa. Chudzielec, najwyraźniej przerażony całą akcją i potrącony przez padającego kolegę, sam klapnął na tyłek. Zanim zdążyli się pozbierać Jarek złapał kociaka i włożył go ostrożnie za koszulę. Nie był aż tak naiwny, żeby sobie wyobrażać zwycięstwo nad trzema rozjuszonymi łobuzami. W kilku skokach dopadł bramki w ogrodzeniu i natychmiast ją za sobą zatrzasnął. Poczekał aż pogoń się zbliży, odwrócił się i pokazał wściekłym chłopakom język. Potem dumnym krokiem ruszył ścieżką do domu.
- Miau...- Słysząc cichy pisk, delikatnie się uśmiechnął.
- Masz twardy żywot. - Pogłaskał kociaka po łebku. – W domu dostaniesz mleko i jakiś ciepły kącik do spania. – Zdjął sweter i zrobił z niego przytulne gniazdko, a następnie włożył do niego wiercącego się malca. Widać było jedynie jego wielkie, przerażone oczka.
- Dopadniemy cię!
- Już nie żyjesz!
- Mój ojciec wsadzi cię do paki! – Rozległy się za jego plecami wrzaski poturbowanych chłopaków. Jarek zupełnie się nimi nie przejął, na ich osiedlu tego rodzaju bijatyki były na porządku dziennym i nikt nie robił z nich wielkiej sprawy. Miał nadzieję, że te mamisynki nie narobią mu jakiś kłopotów.

   Żaden z uczestników awantury nie zauważył ukrytej za pniem drzewa kobiety. Podczas całej szamotaniny pstryknęła komórką kilka pamiątkowych zdjęć. Na jej twarz wpłynął pełen satysfakcji uśmiech. Właśnie zyskała pewność w bardzo ważnej sprawie. Jej życie nabrało intensywnych barw.

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 30

     Róża, wbrew wszelkim dowcipom o kobietach, pierwsza zeszła do holu w pełni ubrana, elegancko umalowana, z podręczną torbą w dłoni. Prychnęła wyniośle na nadal miotających się po domu mężczyzn i wyszła na podjazd, gdzie stał zaparkowany mały van, który mógł pomieścić wszystkich mieszkańców dworu.
- Pomóc ci? - Zawołał przez okno Zbyszek, który od rana ciągle się za nią pałętał, jakoś nie potrafił nawet na moment zostawić jej samej. Zgodnie z jego kodeksem honorowym dama nie powinna sama dźwigać ciężarów.
- Masz mnie za łamagę? - Bez trudu otworzyła bagażnik. Ten facet za bardzo ją pilnował, a ona miała do wykonania małą akcję dywersyjną, którą sama sobie wcześniej obmyśliła. – Jestem nowoczesną kobietą nie jakąś mdlejącą lady! – Po takim oświadczeniu mężczyźnie nie pozostało nic innego jak wrócić do swoich zajęć, a o to właśnie chodziło Róży. Bacznie się rozejrzała i z psotnym uśmiechem podniosła maskę samochodu.
   Pół godziny później mężczyźni zastali ją drzemiącą w aucie. Zapakowali swoje torby i powsiadali do środka, lokując dzieci na specjalnych fotelikach. Niestety mimo usilnych starań zaskoczonego Zbyszka silnik nie zaskoczył.
- Niemożliwe, dopiero co wyjechałem z garażu i wszystko było w porządku!
- Rzadko go używamy, może coś zardzewiało. – Sean kochał samochody, ale na mechanice nie znał się ani trochę.
- Chodźmy na nóżkach, to blisko! – Kevin odpiął pasy.
- Ale wieje wiaterek! – zaoponował przytomnie Bartek. – Ta głupia spódniczka lata na wszystkie strony!
- No to co! – Młody Evans wyskoczył z samochodu niczym wystrzelony z karabinu pocisk. Wolał przespacerować się wokół jeziora, w którym podobno żył tajemniczy potwór, zwany przez miejscowych pieszczotliwie Nessi. - Przecież masz ładne nogi – dodał sprytnie przyszły Casanova, chcąc zachęcić przyjaciela do wyjścia. Dobrze wiedział, jak bardzo lubi takie pochwały.
- Naprawdę? – zarumieniony blondynek, trzymając rączkami nieposłuszny materiał, nieśmiało wygramolił się za nim.
- Jasne! – Zerwał rosnącą nieopodal stokrotkę i wsunął mu w jasne włosy. – Kwiatek dla najładniejszego chłopca w zerówce.
- Skąd wiesz, jeszcze nie wiemy, kto będzie chodził razem z nami do klasy! – zauważył rozsądnie Bartek.
- Dałem pierścionek pięknemu księciu, a kto temu zaprzeczy dostanie w nos! – odezwał się butnie Kevin.
- Będziesz się dla mnie bił? – Zarumienił się z emocji. Czuł, że teraz mógłby zacząć latać jak te wróżki z bajki. Miał swojego rycerza.
- Pewnie! – wypiął dumnie drobną pierś. – Najpierw podbiję oko Wojtkowi, jak się będzie na ciebie gapił!
- Hola panowie! – zaoponował Darek, który także wysiadł z samochodu. – Żadnych awantur w szkole, bo dostaniecie szlaban na to narzeczeństwo do osiemnastki!
- Co najmniej do dwudziestu jeden lat, pozwolę ci jedynie śpiewać serenady pod jego balkonem, a i to tylko od święta! – przytaknął mu poważnie Sean i spojrzał groźnie na sfochanego synka. – W takim razie idziemy pieszo, to niecały kilometr stąd. Każdy bierze swój bagaż i naprzód! – Wszyscy owszem wysiedli z samochodu, nikt jednak nie ruszył się z miejsca. Spoglądali po sobie, jakby na coś czekając. Wiatr był rzeczywiście silny i żaden z mieszkańców dworu nie miał ochoty świecić przed resztą gołym tyłkiem.
- Myślę, że przewodnikiem powinien zostać Zbyszek, podobno zna drogę i żaden halny mu niestraszny – odezwała się wesoło Róża i spojrzała wyzywająco na mężczyznę. – Pewnie tylko się chwalił, że potrafi nosić kilt.
- Pozwolisz, że pomogę – spojrzał na nią wyniośle, wziął jej torbę i ruszył przodem. Kilka kroków za nim dreptała postukując obcasikami zadowolona kobieta, nie odrywając oczu od jego pośladków. Czym wyżej latała spódnica, tym jej uśmiech stawał się szerszy. Na szczęście dla Zbyszka nie widziała jego ciemnych rumieńców, więc powstrzymała się od żartów. Mężczyzna postanowił wzorem szkockich gwardzistów zachować kamienną twarz w każdej sytuacji.
   Dzieci zbytnio nie przejęły się tymi problemami, jedynie Bartek z początku szedł nieco sztywno, ale szybko się rozluźnił i po chwili już biegł obok przyjaciela, który wpinał mu we włosy zerwane przy drodze polne kwiatki. Chichotał więc przez cały czas, bo niektóre z nich opadały mu na twarz i niemiłosiernie łaskotały.
   Darek z kolei postanowił dać Seanowi małą nauczkę, dlatego starał się opanować emocje. Podążał za dziećmi lekkim krokiem, kołysząc kusząco biodrami. Miał zamiar doprowadzić tego Ogra do szaleństwa. Był ciekawy jak długo wytrzyma udrękę, którą właściwie sam sobie zafundował.
- Całkiem fajny ten strój, tylko dziwnie się czuję z tym przeciągiem między udami. W dodatku materiał jest trochę szorstki, drapie mnie...Yhy... No mniejsza z tym... – Nieco się zająknął i przyśpieszył kroku.
- Możemy wejść w krzaki. Podmucham, pomasuję, cokolwiek tam zechcesz... – Uśmiech Seana był coraz bardziej drapieżny. Narzeczony najwyraźniej się z nim bawił w kotka i myszkę. Robił to bardzo skutecznie, bo odkąd zobaczył go w kilcie nie myślał o niczym innym, tylko jak się do niego dobrać. Niestety wyglądało na to, że prędko nie będzie miał do tego okazji, co wykorzystywał ten sprytny drań.
- Pomarzyć dobra rzecz – zachichotał Darek, w myślach planując szereg słodkich tortur. Miał niebywałą okazję podręczyć swojego mężczyznę, odpłacić mu za sceny w Urzędzie Miasta i krzakach malin.
   Za nimi wlókł się chyba najbardziej niechętny tej wyprawie uczestnik, a mianowicie Jarek. Cały czerwony na twarzy kurczowo trzymał poły spódnicy, mrucząc pod nosem niecenzuralne wyrazy, których na szczęście nie słyszał jego brat, zbyt zajęty doprowadzaniem do ostateczności doktora . W dodatku przed wyjściem godzinę męczył się z włosami, chcąc z nich zrobić jakąś sensowną fryzurę. Rozczesał wszystkie skołtunione loki i wytwornie związał zielonym rzemykiem. Uznał, że znamienite towarzystwo wymagało odpowiedniej oprawy. Niestety, ledwo dotarł do pierwszego zakrętu jego wysiłki okazały się daremne. Nawet nie wiedział, kiedy paskudnym kłakom udało się wyrwać na wolność. Teraz szalały wokół niego, czepiając się dosłownie wszystkiego. Dwa razy musiał wyplątywać je z gałęzi. Jedynym plusem tej wojny było to, iż zupełnie zapomniał o furkoczącym na wietrze kilcie. Do pałacu Attinktonów dotarł w wyjątkowo złym humorze. Stojąca na balkonie lady Agata bystrym wzrokiem natychmiast wyłuskała go z gromadki gości i uśmiechnęła się do siebie. Chłopak wyglądał jak wyjątkowo wkurzony elf, którego trafił przed chwilą piorun. Niejedna kobieta sprzedałaby duszę za takie loki, a on targał za nie bez litości, prychając ze złości. Spojrzała na syna, który omal nie wypadł za barierkę gapiąc się na Jarka. Nigdy go nie widziała tak zafascynowanego, nawet miss Szkocji z którą przez kilka miesięcy chodził nie zapalała w jego oczach takiego ognia.
***
   Oczywiście wszyscy goście zostali zaprowadzeni przez służbę do swoich pokoi, gdzie mogli przypudrować nosy i uporać się z potarganą przez wiatr garderobą. Mieli na to niecałą godzinę, jako że kolacja była zaplanowana na dwudziestą. Jarek dostał sypialnię utrzymaną w bieli i błękicie z tarasem wychodzącym na wspaniały park. Nie miał jednak czasu podziwiać krajobrazu. Pośpiesznie się umył i jęknął na widok swojego odbicia w lustrze. Miał nadzieję, że ta cała Lady nie widziała go w takim stanie. Usiadł przed toaletką i zaczął rozdzielać, a właściwie rozrywać skłębione loki.
- Cholerne kłaki, jak zwykle same z wami kłopoty! – Burcząc nieprzyjaźnie wyciągnął z szuflady nożyczki – A gdyby tak? – Przyłożył je do najbardziej splątanego pasma ze złośliwym błyskiem w oku.
- Ani się waż! – Rozległ się za jego plecami niski głos Henrego i silna dłoń chwyciła go za nadgarstek. – Są takie piękne! – Dodał już spokojniej, patrząc na głupi kołtun maślanym wzrokiem.
- Odbiło ci? To moje włosy i zrobię co zechcę! – Warknął chłopak, ale nie wypadło to zbyt przekonywująco. Cielęcy wzrok mężczyzny zupełnie go rozbroił. Jak mówiło stare przysłowie ,, o gustach nie należy dyskutować” i drugie równie akuratne ,, każda potwora ( w tym wypadku wredne kłaki) znajdzie swego amatora”. Pocieszając się w ten sposób nieco ochłonął. – Jak pójdę na tą kolację w takim stanie lady Agata dostanie zawału.
- O matkę się nie martw, jest twardsza niż na to wygląda. Pozwól, że pomogę. – Wziął do ręki szczotkę, delikatnie przeczesał kilkakrotnie płynny jedwab, który tak bardzo go fascynował i splótł go w całkiem elegancki warkocz. Nigdy nie widział czegoś równie wspaniałego. Obchodził się z włosami ostrożnie, niczym z grzywą swojej najcenniejszej klaczy medalistki. Kiedy tylko był w domu uwielbiał ją czesać.
- Rany, trafił mi się amant- fetyszysta. – Jarek obserwował go szeroko otwartymi, szmaragdowymi oczami z niejakim rozbawieniem. Tak naprawdę zachwyt mężczyzny bardzo mu pochlebiał, ale też wprawiał w zakłopotanie. Koniecznie musiał poznać kilka uroczych Szkotek, na pewno tu takich nie brakowało. Za żadne skarby, choćby były nawet tak interesujące jak znajdujące się bardzo blisko jego twarzy męskie usta, nie pozwoli się zgeić.
- No co. – Zarumienił się, złapany na gorącym uczynku Henry. – Zbrodnią byłoby obcięcie czegoś tak cudownego! – Pogłaskał czule koniec warkocza i przewiązał go czarną aksamitką znalezioną w stojącej obok komodzie. Zmieszane tym oświadczeniem zielone oczy spojrzały w niebieskie i przepadły bez reszty w bezkresnym błękicie. Pomiędzy mężczyznami zaczęły przelatywać niewidzialne iskry. Powietrze stało się gęste od niewypowiedzianych emocji.
- Wyglądam jak ta dziewczyna z bajki ,,Zaplątani” – zażartował chłopak, chcąc rozluźnić atmosferę, która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej niebezpieczna. – Brakuje mi tylko wplecionych we włosy kwiatów.
- Niestety, spóźniłeś się z tym pomysłem. Kevin cię ubiegł – Henry ujął dłoń speszonego Jarka, przyłożył do niej usta w taki sposób, że ten doskonale odczuł kształt i bijące od nich gorąco.
- Lepiej już chodźmy – szepnął, przestraszony uczuciami, które niespodziewanie nim zawładnęły. – Czyżby jednak był bardziej podobny do brata niż myślał?
***
   Punktualnie o dwudziestej całe towarzystwo oraz lady Agata spotkało się w odświętnie przystrojonej jadalni. Zasiedli za długim, dębowym stołem, oświetlonym zabytkowymi lichtarzami i ozdobionym girlandami z kwiatów. Przy każdym nakryciu była karteczka, więc nie było problemu z tym, gdzie kto ma usiąść. Gospodyni najwyraźniej wiele wiedziała o swoich gościach, bo usadziła ich parami.  Oczywiście wszyscy najpierw zostali przedstawieni przez Henrego, złożyli solenizantce życzenia, a na bocznym stoliku wyrósł stosik prezentów. Jarek jak na niego zachował się wyjątkowo cicho i nieśmiało. Ledwie wydusił z siebie kilka słów i usiadł zmieszany obok mężczyzny. Kobieta nie spuszczała z niego bystrego wzroku, bynajmniej się nie kryjąc ze swoją ciekawością. Nie miał tylko pojęcia dlaczego przyczepiła się akurat do niego. Pewnie ten fanatyk kołtunów nagadał jej coś dziwnego.
- Uważaj młody, teściowa cię właśnie ocenia. Punkt po punkcie – wyszeptał mu do ucha nieznośny brat siedzący po jego prawej stronie, który na równi z Różą doskonale się bawił od wyjścia z domu. – Na pewno policzyła nawet piegi na twoim nosie.
- Milcz wredoto, lepiej uważaj na nurków! – Wykrzywił się do niego złośliwie chłopak, widząc dłoń Seana sunącą pod stołem w kierunku uda narzeczonego.
- Jakich nurków? – Kompletnie nie zrozumiał Darek. – Och... – pisnął cichutko, kiedy bezczelna łapa podniosła rąbek spódniczki i zaczęła gładzić nagą skórę.
- Podać ci sos kochanie? – zapytał słodko doktor. – Może lepiej ten na zimno, zrobiłeś się strasznie czerwony.
- Lepiej nóż do deserów, wygląda na ostry. – Wskazał na tacę z dodatkowymi sztućcami z groźnym błyskiem w oku.
- Do czego go potrzebujesz? – Mężczyzna spojrzał zaskoczony, bo do szparagów się go nie używało, wystarczał sam widelec.
- Chcę zapolować na pewnego złodziejaszka, który wkradł się właśnie na zakazane tereny! – Potrząsnął nożem, a zbyt śmiała ręka, natychmiast umknęła spod jego spódnicy. Chłopak wyprostował się na krześle, dumny ze swojego daru perswazji. Tą potyczkę z pewnością wygrał.
   Dokładnie po drugiej stronie stołu zostały ulokowane dzieci, bawiące się w jakąś dziwną grę, z pewnością sprowokowaną wytwornym otoczeniem. Stojący za nimi lokaj z trudem powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. Bartek na początku siedział nieruchomo i nie wiedział jak się ma zachować. Nigdy nie widział tylu talerzyków, kieliszków, szklaneczek i sztućców. Nie miał pojęcia do czego służą.
- Mój książę, twój rycerz cię uratuje! – Kevin złożył mu głęboki ukłon, podał serwetkę i pierwszy z brzegu widelec.
- Bardzo dziękuję mój wybawco – odpowiedział równie poważnie chłopczyk, ale kąciki jego ust nieznacznie drgnęły.
- Żyję po to by ci służyć – wydeklamował dramatycznie mały Evans. Ostatnio wzorem dla niego stał się Lancelot, a kolega wydawał mu się bardzo podobny do pięknej Ginewry. Miał takie same jasne włoski i śliczny uśmiech od którego jego serduszko biło jak szalone.
- I będziesz za mną nosił kapcie jak pójdziemy do szkoły? – zapytał autentycznie zaciekawiony chłopiec.
- No co ty, przecież to obciach! – zaoponował, ale potem zaraz dodał. – Chyba, że dasz mi buzi. – Pamiętny całus w krzakach bardzo mu się spodobał i chętnie dostałby następnego. Niestety przyjaciel nie był skłonny do współpracy.
- Dać, to ja ci mogę w ucho! – Oburzył się zarumieniony Bartek. Stojący za nimi służący zaczął dziwnie bulgotać, ale pod ciężkim spojrzeniem lady Agaty natychmiast przestał i wyprostował się służbiście.
   Róża dawno nie spędziła tak miło czasu, spacer przez wrzosowisko okazał się bardzo pouczający. Dowiedziała się, że Zbyszek na pewno coś trenuje, bo miał naprawdę kształtne pośladki bez grama tłuszczyku i rzeczywiście owłosione, acz całkiem zgrabne nogi. Zachichotała na samo wspomnienie jego miny, kiedy dostojnym krokiem maszerował przed nią z kamienną twarzą. Musiała jednak przyznać, że do końca nie wypadł z roli. Niestety nadal się z niej nie wyzwolił, siedział obok sztywno jakby połknął kij, ani razu nie zerknął w jej kierunku, a przecież to dla niego założyła tę obcisłą bluzeczkę z kuszącym dekoltem i koronkowy, francuski stanik.
- Możesz już wyluzować, wyglądałeś naprawdę seksownie – szepnęła, klepiąc go przy tym po kryjomu w udo. Chciała mu dodać nieco otuchy, ale osiągnęła zupełnie odwrotny skutek.
- Och... – Biedny Zbyszek popluł się widowiskowo deserem. Od poprzedniej nocy chodził nabuzowany, niczym wulkan tuż przed wybuchem. Unikał wzroku kobiety, bojąc się własnej reakcji.
- Jej...! Aleś ty wrażliwy! Przepraszam! – Róża złapała za serwetkę i zaczęła go wycierać, przy okazji obmacując dyskretnie wszystko czego mogła dosięgnąć. Wyprawa do Szkocji z każdą chwilą podobała jej się coraz bardziej.
 - W korytarzu po lewej jest łazienka – odezwała się lady Agata – możecie tam kontynuować... sprzątanie - dodała z uśmieszkiem.
- W takim razie ja... – wyjąkał speszony mężczyzna i wstał od stołu.
- Ja też, to moja wina – Róża nie miała zamiaru dać umknąć temu spłoszonemu ptaszkowi. Podążyła za nim z miną kotki, która ma w zasięgu pazurków wyjątkowo tłuściutkiego kanarka. Po ich wyjściu przez chwilę zapadła cisza i słychać było jedynie szczęk sztućców o talerze.
   Biedny Jarek miał ochotę zapaść się pod ziemię, a przynajmniej wleźć pod stół i ukryć się pod sięgającym prawie do podłogi obrusem. Niepoprawna rodzinka, za jaką uważał wszystkich mieszkańców willi Evansów, robiła wszystko, by się całkowicie skompromitować w oczach gospodyni. To co wyprawiali podczas kolacji na pewno nie przyszłoby do głowy żadnemu eleganckiemu lordowi, no chyba, że po kilku głębszych. Nie wiadomo z jakiego powodu, a przynajmniej on nie chciał go bynajmniej znać, strasznie się denerwował tą wizytą. Zależało mu, by dobrze wypaść, a oni tu urządzali takie szopki.
- Dlaczego nie jesz? – Zapytała troskliwie lady Agata, widząc jak grzebie z markotną miną w talerzu. – Może wolisz coś innego? Nie mam pojęcia, co wy w tej Polsce jecie, oprócz oczywiście kiełbasy.
- Właściwie nie ma wielkiej różnicy – odezwał się nieśmiało. – Wszystko jest naprawdę dobre, po prostu nie mam apetytu. Pewnie przez tą podróż. –  Dodał usprawiedliwiająco. Nie miał pojęcia, dlaczego tak boi się tej kobiety i zależy mu na jej opinii, przecież zapewne nigdy więcej się nie zobaczą. Wydała mu się owszem dość groźna, ale całkiem miła. Nie miałby nic przeciwko takiej matce, za swoją nadal ogromnie tęsknił. Może i sprawiała wrażenie stosunkowo chłodnej, ale w niebieskich oczach, tak podobnych do Henrego, zobaczył prawdziwą mądrość, nie brak jej też było poczucia humoru, sądząc po reakcji na wyczyny tych beztroskich drani, do których sam należał. Resztę wieczoru bardzo się pilnował, na wszystkie pytania mówił jedynie - tak lub nie, choć pani w szkole od podstawówki tłukła mu do głowy, że odpowiada się całym zdaniem.
   Lady Agata była nieco zaskoczona jego zachowaniem. Spodziewała się rezolutnego i energicznego chłopaka, ale najwyraźniej się pomyliła. Wyglądał jeszcze lepiej niż na zdjęciach, doskonale rozumiała zauroczenie swojego syna. Kłopot w tym, że młodziutki Polak wydał jej się zbyt delikatny i nieśmiały. Kiedyś Henry miał odziedziczyć całą posiadłość wraz z należącym do niej ogromnym majątkiem. Potrzebował kogoś silnego i odważnego, kto stanowiłby dla niego wsparcie w każdej sytuacji. Ten chłopak jednak nie wyglądał na osobę, która stawiłaby czoło rekinom finansjery i złośliwym plotkarzom z wyższych sfer. Miała jeszcze dwa dni na dalszą obserwację, ale już zaczęła się martwić, co z tego wyniknie. Pragnęła szczęścia swojego syna, ale nie miała zamiaru oddać go w ręce jakiegoś słabeusza, który byłby mu jedynie zawadą.

niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział 29

   Evans Manor był starym, szkockim dworem pamiętającym jeszcze czasy królowej Wiktorii. Sean przed przyjazdem wykazał się zdrowym rozsądkiem i wynajął firmę sprzątającą, która doprowadziła dom do ładu oraz zaopatrzyła w najpotrzebniejsze artykuły. Zajęła się też zarośniętym ogrodem i podjazdami. Teraz więc mogli wprowadzić się bez obawy, że powitają ich kłęby kurzu i pajęczyn oraz święcąca pustkami lodówka. Na piętrze były cztery sypialnie, tam ulokowali się mężczyźni razem z dziećmi. Róża, jako jedyna kobieta, dostała pokój na parterze z własną łazienką. Z początku była nim zachwycona, poczuła się jak bohaterka ,,Dumy i uprzedzenia”. Umeblowany ciemnymi antykami pięknie odznaczającymi się na tle białych ścian, z łóżkiem osłoniętym haftowanym w kwiatowe motywy woalem, od pierwszego wejrzenia skradł jej serce. Niestety po zapadnięciu zmroku, kiedy wszyscy zmęczeni podróżą udali się już do łóżek, okazało się, że komnata miała jednak swoje wady. Jak tylko zgasiła światło i przymknęła oczy coś przebiegło po podłodze tupiąc małymi łapkami. Nakryła się więc kołdrą na głowę i schowała nogi, tak na wszelki wypadek, gdyby to był jednak jakiś miejscowy potwór obgryzający gościom pięty. Na chwilę zrobiło się całkiem ciepło i przyjemnie, niestety zaraz potem ściany zaczęły wydawać dziwne, mrożące krew w żyłach odgłosy, godne porządnego horroru. Kobieta nie była z natury zbyt strachliwa, więc z uporem starała się zasnąć. Nie chciała też wyjść przed facetami na płochliwą niunię z byle powodu piszczącą niczym przydeptana mysz. Miała swój honor. Niestety po kwadransie za oknem zaczęło się ciche zawodzenie, na zmianę z dramatycznym pohukiwaniem, a kiedy coś zaskrobało do okna nie wytrzymała i skoczyła na równe nogi. Nałożyła kapcie, szlafrok i pognała na piętro. Cichutko otworzyła pierwsze drzwi po lewej. Zobaczyła przytulone do siebie dzieci, każde ze swoją maskotką w ręce, pogrążone już w głębokim śnie. W następnym pokoju na łóżku z szeroko rozrzuconymi rękami spał Jarek, ze szczotką nadal wczepioną w niesamowicie rozczochrane włosy. Najwyraźniej przegrał bitwę z niesforną czupryną. Właśnie miała nacisnąć klamkę do znajdującej się obok sypialni Seana i Darka, kiedy usłyszała...
- Niżej, tam też się spociłem – odezwał się bardzo zadowolony doktor, który jak zwykle pewnie pokpiwał sobie z narzeczonego.
- Robisz się coraz bardziej wymagający. Zmienić ci też potem pieluchę? – burczał chłopak i rozległo się gwałtowne bulgotanie wody.
- Ożesz ty, chcesz utopić kalekę? To miało być mycie, a nie pranie z namaczaniem!
- Proszę bardzo, twój ulubiony lokaj do usług! Co powiesz na tę różową gąbkę?
- Aaa...hm... ale...- protest mężczyzny był niebyt przekonujący, tym bardziej, że poprzedzony przeciągłym jękiem. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego rozwoju akcji. Darek robił się coraz odważniejszy.
- Czego znowu? Nie bądź taki delikates, tam przecież nic nie masz złamane.
- Ee...właściwie nic...kontynuuj...- wyjąkał słabym głosem.
   Róża gwałtownie poczerwieniała i odskoczyła od drzwi, nie miała zamiaru przeszkadzać w czymś takim, Sean wypominałby jej to do końca życia, a może nawet dłużej, znając jego zawziętość. Nie pozostało jej nic innego jak zwrócenie się o pomoc do Zbyszka, czego prawdę mówiąc chciała uniknąć. Mężczyzna był dość konserwatywny z natury, zawsze zachowywał się po dżentelmeńsku. Obawiała się więc, że uzna ją za łatwą panienkę, pakującą się facetom do łóżka. Wracać jednak nie miała zamiaru. Zapukała stanowczo i na proszę, weszła do środka.
- Coś się stało? – zapytał Gospoś z niepokojem spoglądając na Różę. W niesamowicie puchatym, białym szlafroku po kostki, ze speszonym wzrokiem, wyglądała nieco jak zagubiony bałwanek.
- Nie, skąd ci to przyszło do głowy? Tak sobie lunatykuję – usiadła w wygodnym fotelu obok jego łóżka. Nie miała zamiaru dać się stąd przepędzić aż d rana.
- Może masz ochotę na drinka przed snem? – Wstał, z uśmiechem spoglądając na jej zdeterminowaną minę. Nalał do szklaneczki wódki i uzupełnił ją sokiem ananasowym z lodem.
- Właściwie czemu nie? – Wypiła jednym haustem. – Jeszcze! – Miała nadzieję, że jak sobie trochę podchmieli, zapomni o tych dzikich odgłosach i będzie mogła wrócić do siebie. Zbyszek bez protestu zrobił jej jeszcze dwa, o wiele mocniejsze drinki. Z rozbawieniem patrzył jak wlewa w siebie szklaneczka po szklaneczce, a jej uśmiech staje się coraz szerszy. – Gorąco tu! – Powachlowała się ręką.
- Może jednak się położysz? – odchylił zapraszająco kołdrę. - Na pewno jesteś zmęczona, to był pełen wrażeń dzień. Słowo dżentelmena, że cię nie dotknę.
- Jestem aż tak paskudna? – popatrzyła na niego zalotnie spod długich rzęs. – Chyba powinnam się obrazić.
- Kobiety i ich pokrętna logika – westchnął ciężko. – Trzeba było nie ubierać takiego pancerza. – Wskazał na szlafrok z którego praktycznie biorąc było widać jedyne stopy i głowę.
- Właściwie nie jest mi już potrzebny – Rozwiązała pasek i rzuciła go na ziemię. Z błogą miną wpakowała się do łóżka obok przecierającego oczy Zbyszka. – Milutko – naciągnęła na siebie nakrycie i zaczęła się mościć na poduszce niczym kotka.
- Och...! – Mężczyznę nieco zapowietrzyło z wrażenia. Spod puchatego monstrum wyłoniła się prawdziwa piękność w jedwabnej, kusej koszulce wspaniale eksponującej jej długie nogi i krągły biust. Co prawda spojrzenie miała nieco zamglone i chwiejny krok, ale to bynajmniej nie umniejszało jej urody. Kiedy położyła się obok niego na chwilę zapomniał oddychać. Zastanawiał się czy czasem nie śni, kiedy jednak ciepły kuperek przylgnął do jego boku, wątpliwości natychmiast go opuściły, za to coś innego zaczęło podnosić głowę.
- Dobranoc, mój ty rycerzu bez skazy – zamruczała cicho i po chwili słychać już było jedynie regularne posapywanie. Tymczasem nieszczęsnemu Zbyszkowi sen odszedł jak ręką odjął. Może i był dżentelmenem, a przynajmniej się starał, ale pewna jego część ciała miała w nosie całą tą rycerskość i gwałtownie wyrywała się na wolność. Wyglądało na to, że będzie miał bardzo ciężką noc, w przeciwieństwie do pochrapującej beztrosko damy. Podciągnął kołdrę, aby nieco przykryć jej kuszące go wdzięki. Niestety nieposłuszna ręka jakoś sama się opsnęła, powędrowała od razu na miękką pierś, którą delikatnie pogładziła, a stamtąd na wypięty tyłeczek i gładkie udo.
- Boże, jestem zboczeńcem molestującym bezbronne kobiety! – Zmieszany Zbyszek złapał nieposłuszną dłoń i włożył ją głęboko do kieszeni swojej piżamy. – Jak ja jej jutro spojrzę w oczy? Biedactwo mi zaufało, a ja myślę tylko jak się dobrać do jej majtek!
***
   Henry został o świcie ściągnięty z łóżka przez lady Agatę, którą jak zwykle rozpierała energia. Poprzedniego dnia tak sie nakręciła zdjęciami z Polski, że pół nocy nie mogła zmrużyć oczu. Dzięki temu miała już gotowy plan działania. Dostała wprost z nieba okazję zrealizować swoje marzenie o gromadce wnuków, których z uporem jej odmawiał uparty syn, beztrosko odrzucający kolejne kandydatki na żonę, które mu od kilku lat przedstawiała. Wszyscy myśleli, że szuka dla jedynaka kogoś utytułowanego i bogatego. Nic jednak bardziej mylnego. Przeżyła już na świecie trochę lat i wiedziała, że są rzeczy znacznie ważniejsze od pieniędzy. Attinktonowie mieli ich wystarczająco dużo i nie potrzebowali od nikogo żebrać posagu. Było jej wszystko jedno czy to będzie mężczyzna czy kobieta, ale jej synowa musiała mieć prezencję i odpowiedni charakter. Ciało ludzkie w ciągu ostatniego stulecia nieco sie zmieniło. Coraz częściej występowały mutacje i także brzydka płeć mogła zachodzić w ciążę. Wystarczyło to jedynie sprawdzić, test był dość prosty, wymagał jedynie włosa badanego.
- Wstawaj! Już siódma, a do Glasgow daleko! – Bezlitośnie zdarła ze śpiącego syna kołdrę.
- To środek nocy! – Henry ziewnął, owinął się prześcieradłem i włożył głowę pod poduszkę. Nie rozumiał jak można wstawać o tej pogańskiej godzinie.
- Musisz zrobić zakupy i dostarczyć wszystko do Evans Manor, ja zajmę się organizacją przyjęcia. – Kobieta wymierzyła mu solidnego klapsa w tyłek.
- Co ty znowu wymyśliłaś? – Siadł, rozglądając się dookoła nieprzytomnie.
- Mam urodziny za dwa dni! Jak zwykle nie pamiętasz o biednej matce! – Odezwała się z głębokim smutkiem w głosie.
- Marnujesz się, powinnaś grać w teatrze. I mylisz się, mam nawet prezent!
- To miło kochanie, ale ja chcę się zabawić. Postanowiłam zaprosić sąsiadów na trzy dni do naszego domu. Co ty na to? – Spojrzała uważnie na syna, który na to oświadczenie natychmiast oprzytomniał.
- Wszystkich? – zapytał ostrożnie, nie mając pojęcia, co znowu kombinuje ta cwana wiedźma. Swatania miał po dziurki od nosa, co jakiś czas napuszczała na niego miejscowe panny i kawalerów. Uciekanie przed tą zdesperowana bandą, która za jedyny cel w życiu obrała sobie odpowiedni ożenek było bardzo uciążliwe.
- Ależ nie, to ma być tradycyjne przyjęcie w rodzinnym gronie, tylko Evansowie i ich goście. – Posłała mu niewinny uśmieszek. Jej syn może i był uparty jak osioł, ale bynajmniej nie głupi.
- Chcesz przez to powiedzieć, że będą ubrani w kilty? – Oczy dosłownie rozbłysły mu niczym latarnie, a wyobraźni zaczęła działać na pełnych obrotach. Matka była genialna w takich towarzyskich gierkach.
- Oczywiście, ale pewnie ich nie mają, więc bądź dobrym gospodarzem i pędź do sklepu po spódniczki. Wybierz coś seksownego dla tego jasnowłosego przystojniaka – zachichotała niczym nastolatka.
- Wiesz, że cię kocham, prawda?! – Wyskoczył z łóżka i na złamanie karku pognał do łazienki. Myśl o Jarku w narodowym stroju dodała mu skrzydeł. Zupełnie nie przyszło mu do głowy, jak wiele zdradził swoją reakcją matce. Teraz już wiedziała, że na pewno postąpiła słusznie. Nie mogła dopuścić, aby jej jedynak wpadł w łapy byle kogo, miała zamiar dokładnie sobie obejrzeć tego Polaka.
***
   Henry naprawdę się sprężył, co wcale nie było takie łatwe. Kupienie czterech pełnych zestawów, łącznie z butami, sporranami i koszulami wymagało wiele zachodu. Nie zapomniał też o Róży, od której wyciągnął po kryjomu rozmiary wszystkich panów. Dla niej miał naprawdę elegancką spódniczkę i białą bluzkę naśladującą męski strój. Udało mu się nawet zdążyć na obiad w Envans Manor. Niesamowicie obładowany wszedł do salonu, rzucił wszystkie paczki na dywan, tworząc z nich malowniczą stertę. Każda była podpisana imieniem właściciela.
- Co to takiego? – Zainteresował się natychmiast Kevin i pobiegł za mężczyzną. – Czy to prezenty?
- Jasne, mam dla wszystkich. Ta jest twoja, a ta dla kolegi – skinął na Bartka, który nieśmiało spoglądał na nich od progu.
- Możemy zobaczyć? – zaciekawiony podszedł bliżej.
- Nawet powinniście – uśmiechnął się do chłopczyka. – On ci pokaże co i jak, będziesz pięknie wyglądał. – Skinął w kierunku małego Evansa.
- Mamy wcześniej święta? – Sean, który też nie oparł się ciekawości rozglądał się po pokoju zarzuconym tajemniczymi paczkami.
- Skąd, to tylko matka zaprasza was na swoje urodziny dzisiaj wieczorem w strojach tradycyjnych. – Podał mężczyźnie zaproszenia dla wszystkich wydrukowane na pachnącym papierze. – Macie okazję pohasać w kiltach. – Starał się nie okazywać nadmiernego entuzjazmu i omijał wzrokiem kuzyna, który na widok kiltu, zrobił minę kota nad miseczką słodkiej śmietany.
- To miło ze strony lady Agaty. Nie możemy jej chyba odmówić, skoro zadała sobie tyle zachodu. – Zwrócił się do Darka i Zbyszka, siadających właśnie na kanapie.
- Ja popilnuję domu! – zgłosił się natychmiast na ochotnika Jarek, przerażony wizją groźnej matki Henrego, zamykającej mu przed nosem most zwodzony z dzikim chichotem. Nie wiadomo dlaczego wyobraził ją sobie jako rudowłosą wiedźmę z sokołem na ramieniu i dubeltówką w dłoniach.
- Mowy nie ma, idziemy wszyscy. Nie możemy zrobić sąsiadce takiego afrontu! Poza tym te kraciaste spódniczki są śliczne. – Uśmiechnął się do niego niewinnie brat. – Boisz się teściowej? – szepnął mu do ucha, które natychmiast poczerwieniało.
- Chyba śnisz?! – Podniósł dumnie głowę. – A czy wiesz, że pod tym kiltem nie nosi się majtek?
- Żartujesz prawda? – Popatrzył nieco spłoszony na złośliwego smarkacza. To nie mogła być prawda, taka dama nie zmuszała by ich do założenia czegoś podobnego. - Sean, powiedz coś wreszcie! – Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na błyszczące oczy narzeczonego, żeby zrozumieć dlaczego razem z Attinktonem, tak orędują na rzecz przyjęcia.
- Nie martw się mamusiu, kilty są fajne. Trzeba tylko trzymać nóżki razem. - Pouczył go Kevin. - Najgorzej jak dmucha. - Okolice Glasgow słynęły z mocnych wiatrów.
- Chyba mam migrenę. – Darek osunął się na najbliższe krzesło. – Może usprawiedliwisz mnie przed mamą? - Spojrzał z nadzieją na Henrego. Nie zauważył, że Sean szczypie go właśnie dotkliwie w plecy i mierzy groźnym spojrzeniem.
- Nie mogę, właśnie wysłałem sms’a, że wszyscy przyjdą. – Nie miał zamiaru narażać się kuzynowi. Zresztą bał się, że jego jasnowłosy Piękniś będzie chciał iść w ślady brata.
- Ja tam za nic nie opuszczę tej imprezy. – Róża była w siódmym niebie. Wspaniale wypoczęta tryskała dobrym humorem. Nie rozumiała tylko dlaczego Zbyszek chodzi od rana jakiś skwaszony i nie całkiem przytomny. – Kiecka jest świetna, masz niezłe oko milordzie. Zaraz ją przymierzę, a potem sprawdzę w Internecie prognozę pogody.
- A po jakie licho? – Gospoś nie miał pojęcia, co znowu wymyśliła jego dręczycielka. Przespał w nocy może z godzinę, a i tą bardzo niespokojnie.
- Liczę na co najmniej halny – zarechotała niepoprawna kobieta i zerknęła na jego tyłek. – Chętnie sobie pooglądam widoki. Masz owłosione nogi?
- Nic z tego droga pani, w zamku co prawda są przeciągi, ale bez przesady – zadarł nos mężczyzna, ale nie udało mu się powstrzymać zdradliwych rumieńców. – Zresztą potrafię nosić kilt i nigdy nie zaliczyłem wpadki!
- Przekonamy się panie perfekcyjny. – W myślach zaczęła sobie układać niecny plan. Zbyszek najwyraźniej coś wyczuł, bo szybko złapał paczkę i umknął z nią do swojego pokoju.
***
   Darek zamknął się ze swoim strojem w łazience, mimo, że Sean kilkakrotnie oferował mu pomoc. Udało mu się pozapinać wszystko co trzeba i owinąć się spódniczką, która tradycyjnie miała siedem metrów szerokości. Do tego futrzana torebka, buty z miękkiej skórki i białe skarpety po kolana. Elegancka marynarka, trochę przypominająca frak oraz dopasowana kamizelka dopełniały stroju. Włosy rozpuścił na ramiona i poczuł się prawdziwym Szkotem. Kiedy wszedł do sypialni doktor na jego widok zacmokał z podziwu.
- Może jednak zostańmy? – zaproponował, nie odrywając od niego zachwyconego wzroku.
- No co ty, mam zamiar poznać słynną lady Agatę. Muszę wspierać Jarka, żeby mi go nie pożarła żywcem. – Widział jak łakomy wzrok mężczyzny dosłownie go rozbiera. Poczerwieniał, ale postanowił nie dać się zmanipulować. Doszedł do wniosku, że czas się trochę zabawić kosztem drania, który wmanewrował go w ten cały cyrk. – Źle wyglądam? – zapytał i przygryzł dolną wargę.
- Całkiem fajnie, tylko zdejmij te majtki, bo ci się klejnoty ugotują. Kiecka jest uszyta ze stuprocentowej wełny.
- Przecież nie mam – pokazał mu język. Stanął przezornie tak, aby narzeczony nie mógł go dosięgnąć.
- Akurat ci wierzę. Zwłaszcza, po tej awanturze jaką mi ostatnio urządziłeś. – Chłopak mimo wszytko był jeszcze bardzo niewinny i nieśmiały w sprawach intymnych. Rzadko wychodził z inicjatywą, łatwo było go zawstydzić, dlatego nie sądził, aby zdobył się na odwagę.
- No to patrz niedowiarku! - Odwrócił się tyłem, podniósł spódniczkę i na świat wyjrzały naprawdę zgrabne pośladki. Z chichotem pokręcił nimi przed nosem oniemiałego mężczyzny, opuścił materiał i uciekł na korytarz. Zostawił nieszczęśnika, który stał nieruchomo na środku pokoju, zaliczając kompletny opad szczęki. Stamtąd już wolnym krokiem ruszył do sypialni dzieci, które sądząc po dobiegających z niej piskach, nie za bardzo radziły sobie z ubieraniem nieco skomplikowanego stroju.





To dla was zdjęć przystojniaków w kiltach. Prawda, że świetnie wyglądają? To jest strój na uroczyste okazje. Fotki są oczywiście własnością ich autora, kimkolwiek jest.

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 28

     Następnego dnia od samego rana wszyscy domownicy się pakowali i jak to zwykle bywa przed wyjazdem panował niesamowity rozgardiasz. Podnieceni, z zamętem w głowach biegali tam i z powrotem w poszukiwaniu drobiazgów, co chwilę wybuchały sprzeczki, ponieważ wcześniej ustalili, że każdemu przysługuje tylko jedna walizka. Niestety nie bardzo umieli się ograniczyć do niezbędnego minimum, więc ukradkiem próbowali przemycić do bagażów towarzyszy podróży kilka ,,naprawdę potrzebnych" rzeczy.
   Jedynym wyjątkiem był Kevin, który zabarykadował się w swoim pokoju i odmówił współpracy. Poprzedniego wieczora mama Bartka nie wyraziła zgody na wyjazd. Uznała, że Evansom należą się prawdziwe wakacje i nie powinni zostać obarczeni jeszcze jednym dzieckiem. Nie mówiąc już o strachu jaki odczuwała na samą myśl o dwójce młodocianych narzeczonych z główkami pełnymi szalonych pomysłów, gdzieś poza zasięgiem jej wzroku.
   Darek domknął ostatnią walizkę i popatrzył współczująco na zmartwionego Seana. Chłopczyk nie zszedł nawet na śniadanie pomimo, że ojciec kilkakrotnie próbował z nim negocjować. Zaplanowany wypoczynek mógł się zamienić w prawdziwy koszmar. Uparty maluch nie miał zamiaru odpuścić. Dla niego wakacje bez przyjaciela to nie wakacje, co mężczyzna doskonale rozumiał. Gdyby jemu przyszło spędzić miesiąc, choćby i w najlepszym kurorcie, bez narzeczonego też nie byłby zachwycony.
- Porozmawiaj z nim jeszcze raz. – Pogłaskał nieogolony policzek swojego nachmurzonego mężczyzny. – On po prostu nie chce się rozstać z kolegą. Dla takiego dziecka cztery tygodnie to straszny szmat czasu.
- Pewnie, jeszcze mu przytakuj! Bartek to, Bartek tamto! Istny cud natury, ważniejszy nawet od rodziny! – burczał pod nosem doktor.
- Czy ty czasem, jak każdy zaborczy tatuś, nie jesteś odrobinę zazdrosny o jedynaka? – zachichotał i pocałował go w zarośniętą szczękę. Szorstka skóra przyjemnie podrażniła mu usta.
- Jeśli będziesz bardziej przekonujący, to wrócę tam jeszcze raz. – Sean nigdy nie przepuszczał okazji do wyłudzenia kilku dodatkowych całusów. – Nie jestem żadnym zazdrośnikiem – zamruczał już o wiele łagodniej, bo miękkie wargi zajęły się nim naprawdę po mistrzowsku. Niestety słodkie buziaki skończyły się zbyt szybko.
- Nie patrz tak na mnie. To była zaliczka, reszta wieczorem jak się dobrze spiszesz. – Darek pokazał mu czubek różowego języka i zwinnie umknął z pokoju. Musiał jeszcze dopilnować, by jego też niezbyt zachwycony wyjazdem brat, spakował się jak należy i zabrał ze sobą dokumenty. Dobrze wiedział jak działa jego kędzierzawa głowa. Nie chciał być na lotnisku postawiony przed faktem dokonanym, bo spryciarz zapomniał na przykład dowodu.
***
   Tymczasem doktorowi nie pozostało nic innego jak wrócić pod drzwi do sypialni Kevina. Trzeba było okazać zdecydowanie i szybko załatwić sprawę. Po południu mieli wylecieć do Szkocji z krakowskiego lotniska, więc nie zostało już dużo czasu na dyplomatyczne rozmowy. Zapukał, ale odpowiedziała mu cisza.
- Kochanie, wyjdź wreszcie. Zbyszek zrobił tosty z dżemem wiśniowym – kusił, wiedząc, że synek bardzo je lubi.
- Mam ss... no ten... strajk głodówkowy! – zabrzmiał stanowczy głosik. – Nigdzie nie pojadę bez Bartka!
- Wychodź, zanim się zdenerwuję! – Mężczyzna stracił cierpliwość. Ta rozmowa do niczego nie prowadziła, odbył już kilka podobnych wcześniej.
- Jesteś tyranem nie tatusiem! – Nie ustępował maluch. Siedział na łóżku z bardzo zawziętą miną i przytulał buzię do misia, którego dostał od przyjaciela.
- No pięknie, po prostu pięknie. Czy to moja wina, że mama twojego kolegi się nie zgadza? Pewnie nadal pamięta jak wyglądała jej kuchnia po waszych próbach robienia jajecznicy.
- Mogłeś ją poprosić! – Pociągnął noskiem. – Będę płakał aż spuchnę i będziesz miał najbrzydsze dziecko świata!
- To chyba podpada pod szantaż – mruknął pod nosem doktor i ciężko westchnął. Wyglądało na to, że jedyna nadzieja w sąsiadce. – Spróbuję, ale nie ręczę za skutki.
- Musisz być męskim mężczyzną, to cię posłucha! – doradził maluch. – Kasia z Olą tak mówiły w przedszkolu. Dziewczyny chyba lubią takich silnych chłopaków.
- Mój ty mądralo, powinieneś iść w ślady Henrego i zostać adwokatem! – Sean chcąc nie chcąc poprawił przed lustrem koszulę, przygładził rozwichrzone przez Darka włosy i udał się do sąsiadów. Janowscy byli miłymi ludźmi i miał nadzieję, że jakoś dojdą do porozumienia.
  Pani Patrycja na jego widok pokręciła tylko smętnie głową i gestem zaprosiła do salonu. Widać było, że problemy jej też nie ominęły. Najprawdopodobniej Bartek, zrobił w domu podobną awanturę do Kevina. Postawiła przed doktorem talerz z migdałowymi ciasteczkami domowej roboty i nalała z dzbanka mrożonej herbaty. Sama włożyła kilka na raz do ust, napychając się niczym chomik.
- Trzeba sobie jakoś osłodzić życie – wymamrotała pod pytającym spojrzeniem mężczyzny. – Dzisiaj zostałam nazwana seniorą Capuletti - znaczy się więżę biedną, nieszczęśliwą Julię. Nigdy więcej nie pozwolę oglądać mu poniedziałkowych teatrów.
- Ja zostałem tyranem bez serca – Popatrzył na nią ze współczuciem. – W dodatku zagrożono mi, że stanę się ojcem naprawdę paskudnego dziecka.
- Rodzice mają naprawdę ciężkie życie – westchnęła. – Przecież wy jedziecie jakby na miodowy miesiąc. Pan całymi dniami pracuje, Darek wiele przeszedł, a maluchy są takie żywe i absorbujące.
- Tak naprawdę uciekamy przed plotkarzami. Wybieramy się całą rodziną, więc jaki tam miesiąc miodowy. Jedzie też Zbyszek i Róża oraz Jarek z Henrym, będzie miał kto opiekować się dziećmi, nawet jeśli my zrobimy sobie jakiś wspólny wypad. Niech się pani zlituje i pozwoli Bartkowi na ten wyjazd, pokryję wszelkie koszty.
- Wykończą was, razem stanowią wyjątkowo wybuchową mieszankę. – Patrycja zaczęła się wahać. Ich na pewno nie byłoby stać na takie wakacje. Mały zobaczyłby trochę świata, już sam lot samolotem stanowiłby dla niego niesamowite przeżycie.
- Jak zaczną szaleć, rzucę ich na pożarcie Nessi, albo jakiemuś innemu miejscowemu potworowi. Na pewno sporo będziemy zwiedzać, już lady Agata o to zadba. Pokażemy dzieciom najpiękniejsze miejsca w Szkocji. – Kuł żelazo póki gorące.
- No dobrze, ale pozostaniemy w stałym kontakcie. – Pani Janowska nadal nie była do końca przekonana o słuszności swojej decyzji.
- Proszę się nie martwić, nie spuścimy z oczu tych łobuziaków. Bartek musi być gotowy na piętnastą. Mam przygotowane dla niego stosowne dokumenty wystarczy, że państwo podpiszą – odetchnął z ulgą. Poczuł jak z serca stacza mu się solidny głaz. Już on tak wymusztruje dzieciaki, że nie odważą się zrobić kroku bez pozwolenia i spędzą razem naprawdę miłe wakacje. Oczywiście oszukiwał się jak większość rodziców, ale miał miłe wrażenie, że zrobił wszystko, aby jego rodzina była szczęśliwa.
***
   Podróż samolotem przebiegła w miarę spokojnie, choć samo słowo ,,spokojnie” miało w przypadku tej rodziny nieco inne niż zazwyczaj znaczenie. Oczywiście siedzieli parami, które wcześniej ustalili. Jedynie Jarek z początku nieco protestował, ale potem w końcu zajął się czytaniem gazet i przestał zwracać uwagę na wpatrzonego w niego Henry’ego, który wygłodniałym wzrokiem pożerał jego usta. Odsunął się jedynie jak najdalej mógł na drugi koniec fotela, niestety siedzący przy oknie mężczyzna okazał się jeszcze bardziej irytującym przypadkiem.
- Hej Atinkton brachu! – klepnął Henry’ego w ramię z siłą niedźwiedzia. – Wracasz na stęsknione łono rodziny? Matka mówiła, że lady Agata od dwóch dni zieje ogniem. Co narozrabiałeś? – Odwrócił się twarzą i dopiero teraz dostrzegł Jarka, jego szare oczy natychmiast rozbłysły.
- Temyson, może ciszej. Nie muszą wszyscy wiedzieć o moich prywatnych problemach. – Zirytowany mężczyzna spojrzał groźnie na kuzyna, który bezczelnie szczerzył się do jego Skarbu.
- Co bredzi ten ćwierćmózg? – Sąsiad nie spodobał mu się od pierwszego wejrzenia, co zadowoleniem zauważył Henry.
- Ale ślicznotka. – Nie mógł się napatrzyć na zielone oczy, które właśnie spoglądały na niego chmurnie spod długich rzęs. - Jestem Tomas słodkie maleństwo. Mam nadzieję, że jedziesz do Szkocji na długo. Zabiorę cię na wycieczkę jachtem lub możemy pojechać do mojej willi nad morzem. – Uważał się za mistrza szybkiego podrywu. Zwykle takie zagrania uchodziły mu na sucho ze względu na miliony na koncie oraz całkiem przystojną twarz.
- Macie jakieś specjalne szkoły kształcące takich ślepych młotków? – zapytał po angielsku coraz bardziej wkurzony Jarek. –Zainwestuj w okulary! Gdzie ty tu widzisz babę?! – Miał nadzieję, że po tym oświadczeniu mężczyzna się odczepi. Nic bardziej mylnego.
- Mogę sprawdzić? – Tomas wyciągną rękę i zatrzymał ją o centymetry od klatki piersiowej swojego, miał nadzieję, nowego kochania. Wakacje zapowiadały się coraz bardziej ekscytująco, a tak się bał, co będzie robił przez najbliższy czas na wsi.
- Chcesz zginąć? – zapytał lodowatym głosem Attinkton.
- Teraz rozumiem, dlaczego wszyscy jesteście lordami. Macie jakieś dziwne geny co? – Jarek zrobił wymowne kółko na czole. Ten śmieć obok myślał, że kupi go za kasę swoich rodziców. – Trochę soczku? – zapytał uprzejmie.
- Poproszę...
- No to żryj! – Włożył rurkę do kartonu, wycelował i mocno nacisnął. Złocisty, pachnący jabłkami płyn poszybował prosto na twarz zaskoczonego Tomasa.
- Oż ty...! – Już miał złapać żartownisia za tę smukłą szyjkę, kiedy...
- Panowie... panowie...To samolot nie pole bitwy! Proszę o spokój! – Zdenerwowana stewardessa podała mężczyźnie ręcznik. – Może skorzysta pan z łazienki?
   Kiedy Temyson wyszedł Henry spojrzał karcąco na chłopaka, który nawet się nie zarumienił. Zupełne zero odznak skruchy i wstydu za nieprzemyślany wyskok. Uśmiechał się za to niewinnie jak świeżo wykluty aniołek. Nikt nigdy by się nie domyślił, że przed chwilą znokautował spadkobiercę jednego z najbogatszych, brytyjskich rodów.
- Eh ty mały narwańcu. Nie mogłeś mu zwyczajnie powiedzieć, żeby się odczepił? – Wygonił chłopaka na siedzenie pod oknem, wolał oddzielić go od roztaczającego swoje wdzięki Tomasa. Jak zaczną bijatykę w samolocie wyrzucą ich na najbliższym lotnisku, a jazda samochodem przez całą niemal Europę bynajmniej mu się nie uśmiechała.
***
   Tymczasem Bartek z Kevinem starali się jak mogli robić wrażenie idealnych dzieci, aby czasem dorośli nie zmienili zdania, co do wspólnego wyjazdu. Na lotnisku pani Patrycja przyciskając do oczu całkiem już mokrą chusteczkę, dała synkowi milion i jeden rad, jak ma się zachować. Nigdy wcześniej nie rozstawała się z nim na dłużej  i już zaczęła tęsknić. Zawstydzony oraz nieco znudzony maluch wyrwał się w końcu z jej ramion, po czym złapał przyjaciela za rękę.
- Jestem już duży, a Kevin się mną zaopiekuje – zwrócił się poważnie do rozhisteryzowanej mamy.Też zrobiło się mu nieco markotno, ale za nic nie chciał uchodzić za mazgaja.
   W samolocie chłopcy siedzieli razem z jakąś starszą panią, które przyglądała się im z zachwytem. Dzieci były śliczne niczym z obrazka. Nieco zrzedła jej mina, kiedy Bartek na pytanie gdzie rodzice, wskazał siedzących po drugiej stronie dwóch przytulonych do siebie, śpiących mężczyzn.
- To tata i mamuś Kevina, moi zostali w Polsce – odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Ale przecież to dwaj mężczyźni! Wszystko przez te długie włosy, są takie mylące! – oburzyła się kobieta. Biednym maluchom ktoś strasznie namieszał w głowach. Przy najbliższej okazji będzie musiała o tym napisać do ojca Rydzyka, powinien poruszyć ten temat w swoich kazaniach.
- Śliczny prawda? Mój starszy bart mówił, że gdyby Darek nie był zaręczony z naszym sąsiadem, sam by do niego uderzył – uśmiechnął się do niej chłopczyk, któremu jasnowłosy narzeczony doktora bardzo się podobał.
- Świat zmierza wprost do zagłady! – załamała ręce. –Takim nieodpowiedzialnym rodzicom powinni odbierać dzieci!
- Ma pani rację, zaraz wybuchnie bomba – odezwał się uprzejmie milczący dotąd Kevin z diabelskim błyskiem w oczach, po czym puścił głośnego i wyjątkowo śmierdzącego bąka.
- Co za brak wychowania! – Pozieleniała na twarzy kobieta zaczęła się wachlować gazetą. – Obsługa! Chcę zmienić miejsce! Nie będę siedzieć z tymi małymi czortami!
- Proszę pani – stewardessa pochyliła się nad nią. – To tylko dzieci, odrobina tolerancji byłaby wskazana.
- Zaraz będą dymy i ognie piekielne – zachichotał niepoprawny chłopczyk, po czym wypuścił kolejną porcję gazów.
- Zwymiotuję. – Miała już dość, podniosła się pośpiesznie i umknęła do łazienki. Na pewno nie usiądzie ponownie na tym miejscu, choćby miała spędzić lot na podłodze w korytarzu.
- Może ja się przesiądę? – zaproponował starszy pan obserwujący całe zajście z rozbawieniem. Sprytne maluchy wykurzyły moherową furiatkę w siną dal. – Jestem Johan i mam nadzieję, że skończyłeś bombardowanie. – Wyciągnął rękę do Kevina.
- Evans. Na obiad była kapusta – dodał tonem usprawiedliwienia maluch. – A ona obrażała moją mamusię.
- W takim razie może lody na dobry początek znajomości? – zaproponował z uśmiechem. Te dwa maluchy wykazały więcej serca i zdrowego rozsądku od dorosłej osoby, od której przecież powinny się uczyć. Poradziły sobie jak umiały z trudną sytuacją.
- Pewnie! – pisnął Bartek zadowolony z nowego sąsiada, który przypominał jego dziadka.
***
   Reszta podróży przebiegła bez zakłóceń. O dziewiętnastej wylądowali na lotnisku w Glassgow. Czekała ich jeszcze krótka podróż do wsi Abbey, która położona była nad słynnym jeziorem Loch Ness. Dzieci, jak tylko je zobaczyły, przez resztę drogi wpatrywały się jak zaczarowane w wodę. Niestety Nessi miała widocznie inne plany, bo nie udało się im zobaczyć legendarnego potwora. Bardzo rozczarowane dojechały do Evans Manor, który okazał się dużym, zabytkowym dworem. 
Henry pożegnał się z nimi przed bramą, jego czekały jeszcze dwie mile, które dzieliły go od posiadłości. Średniowieczna, potężna twierdza widoczna była już z daleka. Matka ubrana w zwiewną, letnią sukienkę oczywiście czekała na niego w holu, ale zamiast jak zwykle wyciągnąć ramiona, powitała go chłodnym skinieniem głowy. Lady Agata miała swojej zasady, uważała, że najpierw należały się jej wyjaśnienia i przeprosiny. Pocałował więc ją czule w policzek i udał się do swoich pokoi. Miał nadzieję, że do rana wymyśli jak udobruchać rozgniewaną matkę. Po długiej kąpieli włączył laptopa, po czym zaczął przeglądać zrobione w Polsce zdjęcia. Jakimś cudem na większości z nich był Jarek, w najróżniejszych pozach uśmiechał się do niego z ekranu.
- Mój Piękniś! – westchnął, wpatrując się cielęcym wzrokiem w monitor. Trzeba było koniecznie obmyślić, jak zwabić płochliwego chłopaka do siebie. Już drugi dzień był na całuśnej diecie i zrobił się bardzo głodny. Musiał tylko uważać na matkę, potrafiłaby wystraszyć samego diabła, jeśliby jej się nie spodobał.
- Całkiem uroczy – odezwał się za nim znajomy, kobiecy głos. – Powinieneś go zaprosić na kolację. Oczywiście z całą rodziną.
- Och, nie powinnaś się tak skradać! O mało nie stanęło mi serce!
- Gdybym tego nie zrobiła drogi synu, to bym nie wiedziała, że się zadurzyłeś! Chyba nie odmówisz staruszce poznania nowych sąsiadów? – zapytała słodko, zaglądając mu przez ramię. – Stoję już nad grobem, więc nie powinno mi się niczego odmawiać.
- Od kiedy ty, tak posunęłaś się w latach? – zapytał zaskoczony, matka zawsze raczej ukrywała swój wiek. Najwyraźniej próbowała w nim wzbudzić wyrzuty sumienia.
- Sam mnie tak nazwałeś, kiedy kłóciliśmy się o te wakacje w dzikim kraju. Powiedziałeś, że starsze panie nie powinny się wtrącać w sprawy młodych, bo należą do zamierzchłej epoki i o niczym nie mają pojęcia – wyjaśniła uprzejmie.
- Ależ ty masz długą pamięć. Evansów już znasz. A reszta to raczej prości ludzie i mogą ci się nie spodobać. Nic nie wiedzą o naszych ceremoniach i rytuałach – usiłował ostrożnie odwieść ją od pomysłu.
- Mój drogi synu, przestań we mnie wątpić. Będę uosobieniem dobrej gospodyni – odezwała się nieco urażonym tonem. 
- Nie wątpię i nieco się tego obawiam – popatrzył na nią podejrzliwie. Wyraźnie coś kombinowała, znal ten błysk w jej oczach.
– Będę samą delikatnością i wdziękiem – zagruchała.
- Taaa... jasne... Delikatnością i wdziękiem smoczycy, chciałaś chyba powiedzieć! – wymknęło się nieopatrznie Henry’emu.
- Słyszałam, ty niewdzięczne dziecko! Więc jutro o dwudziestej? – Nie miała zamiaru dać za wygraną. Skoro jej jedynak zakochał się w tym jasnowłosym chłopcu, a tak wynikało z jego maślanego spojrzenia, kiedy patrzył na fotografię, musiała poznać go za wszelką cenę.