niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 35

   Bartek i Kevin, po wszystkich swoich niechlubnych wyczynach, dostali stanowczy zakaz wychodzenia poza ogrodzenie posiadłości, bez towarzystwa kogoś dorosłego. Otaczające zamek piękny, zadbany park i ogród były wystarczająco duże, aby chłopcy mieli się gdzie bawić. Byli też pilnowani i obserwowani niemal przez cały czas, co niezmiernie ich denerwowało, bo nie pozwalało na żadne psoty. Postanowili więc nazrywać sobie na osłodę późnych malin, którymi obsypane były krzaki niedaleko warzywnika. Owoce były dojrzałe i bardzo słodkie. Dzieci już po chwili miały upaprane na czerwono całe buzie, ale dzięki temu powrócił im dobry humor.
Było popołudnie i słońce leniwie przedzierało się przez liście. Gałęzie drzew delikatnie szeleściły, pieszczone przez słaby, letni wietrzyk. Panowała cisza i spokój, nieznana mieszkańcom dużych miast, dlatego, kiedy z pobliskiego warzywnika zaczęły dobiegać chłopców dziwne odgłosy, natychmiast się tym zainteresowali. Każda okazja do ekscytującej zabawy była dla nich dobra.
- Hm... aa...ufff!
- Och...ee...mhmm...
Bartek złapał Kevina za pasek od spodenek. Nie miał zbytnio ochoty sprawdzać, co za potwór zaczaił się pośród jarzyn. Co innego oglądać filmy o Nessi w telewizji, a co innego zobaczyć ją na żywo.
- Lepiej tam nie chodźmy. Może to jakiś szkocki duch? – Usiłował zniechęcić kolegę, który nie wierzył w takie bajki.
- Ech ty, widziałeś ducha, który chrupie i stęka? Pewnie żre marchewkę lady Agaty. – Kevin nie miał zamiaru odpuścić. Wyciągnął telefon i nastawił aparat fotograficzny. – A jeśli to Nessi? Wiesz jaka nagroda jest za jej zdjęcie? I napiszą o nas w gazetach! – Nakręcał się coraz bardziej.
- A co będzie, jeśli chłopcy smakują jej bardziej, niż jarzynki? – Bartek nadal nie był przekonany, co do tego pomysłu. Odgarnął nerwowym gestem, ciągle wpadający mu do oczu, jasny lok.
- Nie bądź taki cykor! Podkradniemy się po cichutku. – Wziął za rękę kolegę i pociągnął go za sobą. – Dam ci potem ostatniego Pawełka, mam go schowanego na czarną godzinę. – Kusił umiejętnie, doskonale znając słabość blondynka do batoników. W Szkocji niestety ich nie sprzedawano, więc musieli obejść się smakiem, a ich zapasy dramatycznie się skurczyły.
- No dobra, ale na paluszkach. – Zgodził się w końcu Bartek, przełykając ślinę z wizją ulubionego smakołyku przed oczami. Podeszli kawałek krokiem ninja, potem rzucili się na trawę i zaczęli czołgać. Wysokie źdźbła ukryły skutecznie ich drobne sylwetki.
- Mhm... oo...! – Rozległ się nagle wysoki skowyt, sprawiający, że na ramionach przestraszonych dzieci pojawiła się gęsia skórka.
- Uciekajmy, to na pewno wilk! – Wyszeptał struchlały blondynek.
- Głupiś, przecież tutaj jest wysoki płot. Nawet, jakby był duży, takiego parkanu nie przeskoczył! – Odezwał się stanowczo Kevin.
- Znawca się znalazł! Skąd wiesz, jak wysoko skaczą wilki?
- Nie gadaj, tylko cykaj fotki! – Ostrożnie wychylił kędzierzawą głowę zza krzaka. Przed nim, w zagonie marchewki, miotało się coś dziwnego. Nie widział zbyt dobrze, bo wyrośnięte łodygi kartofli skutecznie zasłaniały mu widok. Nagle mignęło coś białego, szybko nacisnął guziczek. Przyjaciel, zachęcony jego przykładem, zrobił to samo. Zaczęli się zręcznie wycofywać, nie mając pojęcia, co właściwie widzieli. Coś za nimi szeleściło, chrząkało, mieli wrażenie, że potwór, mimo ostrożności, ich jednak wypatrzył i zaczął szukać. Kiedy więc znaleźli się w wystarczającej odległości od warzywnika, zerwali się na równe nogi i z piskiem pobiegli do zamku. Wpadli prosto w ramiona stojącej przed wejściem lady Agaty, z daleka obserwującej ich szalony bieg.
- Co się stało, chłopcy? - Przytuliła ich matczynym gestem i poprowadziła do salonu. Usadziła na kanapie trzęsących się nieco rozrabiaków, ciekawa, co znowu przeskrobali. Nigdzie nie widziała bowiem napastnika, na rannych też nie wyglądali, mimo, że ich czerwone buzie w pierwszym momencie nieco ją zmyliły. Jednak słodki zapach malin szybko wyprowadził ją z błędu. Sama wychowała psotnego chłopca i dobrze wiedziała, do czego były zdolne takie pomysłowe łobuziaki. Na jej skinienie służąca natychmiast przyniosła ciastka i gorącą czekoladę. Podwieczorek zdziałał cuda, już po chwili maluchy zaczęły gadać jeden przez drugiego.
- Tam był potwór! Miał trzy nogi, charczał i chciał nas pożreć! – Nawijał przejęty Bartek.
- Jakie trzy nogi? Cztery miał, wyraźnie widziałem, jedne wyżej, drugie niżej. – Zaoponował Kevin.
- Dzieci, dzieci...! Spokojnie i powoli. Nic z tego nie rozumiem! Może to był dzik? Czasem ogrodnik zapomina zamknąć bramę i wchodzi w szkodę, szczególnie lubi marchewkę i buraki. – Kobieta nie miała pojęcia, co myśleć o tej dziwnej opowieści.
- Nie miały kopytek, tylko palce. – Odezwał się rozsądnie Bartek. – Chyba, że te szkockie mają stópki podobne do moich, tylko większe.
- Nie były owłosione? – Lady Agata zaczęła mieć pewne podejrzenia. Od dawna nie widziała czwórki starszych nicponi.
- Te jedne trochę były – przyznał po chwili zastanowienia Kevin. - Mogę pani pokazać, mam zdjęcia. – Wyciągnął z dumą telefon. Kobieta przyjrzała się uważnie fotografiom, zmieszała i poczerwieniała na twarzy.
- Możesz mi go na chwilę pożyczyć? Oddam po kolacji.
- Dobra. Po co pani te fotki? Są strasznie niewyraźne! Możemy znowu się zaczaić i zrobić lepsze.
- Lepiej już zostańcie w domu, robi się ciemno. Wiesz, pokażę je kilku osobom, może ktoś też widział tego... potwora. – Zdusiła w sobie śmiech, co nie było wcale takie łatwe. Miała wielką ochotę zobaczyć miny swoich gości, kiedy przy stole podzieli się nimi nowiną. Winni z pewnością sami się zdradzą swoim zachowaniem.
                                                                              ***
   Tymczasem Krzysztof zmienił nieco strategię; zaczął coraz częściej wychodzić z domu i rozmawiać z mieszkańcami Pytlowic. Co wieczór Lena woziła go do karczmy, gdzie jako wzorowe małżeństwo, wypijali po jednym piwie i nastawiali uszy na plotki. Z początku miejscowi nieco się ich krępowali i ściszali głosy, ale po kilku dniach przyzwyczaili się do ich obecności i bez skrępowania, zawzięcie mielili ozorami. Zwłaszcza Kwasowa z Antosiową wiodły prym i mężczyzna zrozumiał, że to właśnie one były furtką do jego sukcesu. Kilka razy zaprosił je do stolika, prosząc o opowiedzenie czegoś o miejscowych zwyczajach. Po paru takich rozmowach kobiety rozgadały się na dobre, w duchu żałując młodego, przystojnego kaleki. Właściwie to jedynie Kwasowa rozwodziła się na sielskim życiem w małym miasteczku, tymczasem Antosiowa, o dziwo, odpowiadała półsłówkami, raczej przysłuchując się rozmowie, za to bacznie obserwując nowych sąsiadów.
Kiedy tylko młode małżeństwo weszło, jak zwykle, do karczmy, kobiety natychmiast się do niego przysiadły. Liczyły, że w końcu usłyszą barwną opowieść o wypadku, w którym mężczyzna nabawił się kalectwa.
- Macie tu jakieś znakomitości? – zapytała Lena, aby jakoś zagaić rozmowę. – Kogoś sławnego? Malarza albo rzeźbiarza? Sama interesuję się sztuką.
- Ja tam wolałbym porządnego lekarza. – Odezwał się Krzysztof.
- Artystów tu niewielu i raczej plotą jakieś mizerne wierszydła. Ale lekarza mamy naprawdę dobrego i klinikę sławną na cały świat. – Stwierdziła z dumą Kwasowa. – Przyjeżdża tu wielu zagranicznych. Nikt tak nie umie operować jak doktor Evans. Dostał nawet zabawny przydomek – Bestia o Magicznych Dłoniach.
- Dość dziwny, jak na sławnego chirurga. – Lena była autentycznie ciekawa.
- Bestia, bo chłopina ma naprawdę paskudny charakterek i parę brzydkich blizn, a Magiczne Dłonie, bo czynią cuda, stawiając na nogi prawie nieboszczyków. – Wyjaśniła kobieta.
- Więc może i dla mnie jest jakaś nadzieja? Tylko kolejka jest pewnie do niego niezmiernie długa. Nie mówiąc już o tym, ile to kosztuje. – Westchnął mężczyzna.
- Nie, miejscowi mają swój dzień i przyjmuje ich za darmo. Ale teraz go nie ma, wyjechał do jakiejś krewnej w Szkocji. Mieszka obok tego jeziora z potworem, co to nim turystów straszą. Chyba nieprędko wróci, bo zabrał syna i narzeczonego. 
- Cóż, pozostaje mi cierpliwie zaczekać. – Krzysztof był ogromnie zadowolony z dzisiejszej rozmowy. Wiedział już wszystko czego potrzebował. Teraz wystarczyło tylko sprowadzić całą rodzinkę z powrotem. Nie mógł przecież jechać za Darkiem do Szkocji. Policja już rozesłała wici po całej Europie, nie było sensu niepotrzebnie się narażać, tym bardziej, że miał takie piękne plany. Uśmiechnął sie szeroko do obu kobiet, ale jego oczy pozostały zimne i nieruchome jak u węża. Na widok jego miny Lena zadrżała, poznała go na tyle, by współczuć chłopakowi, o którym ciągle gadał.
***
   Następnego dnia Lady Agata razem z gośćmi wybrała się do miasta na organizowane tam co roku Highland Games, czyli zabawy szkockich górali. Ubrani w tradycyjne stroje szli zwartą grupą w stronę boiska, gdzie z daleka widać było zawodników przygotowujących sie do startu w licznych konkurencjach. Jedynie doktor Evans i Darek trzymali się nieco na uboczu, chcąc uniknąć kolejnych żartów na temat czworonogiego potwora. Poprzedniego wieczora podczas kolacji wystarczająco się naczerwienili, oglądając zdjęcia swoich stóp, wystających spośród, na szczęście bujnie rosnącej, natki marchewki. Dowcipom z nierówno owłosionych łydek stwora nie było końca. Najchętniej by gdzieś zniknęli, mieli jednak pod opieką dwóch urwisów, wiec nie pozostało im nic innego jak grzecznie wlec się na końcu rozgadanej grupy.
Jarek jak zwykle w takich wypadkach był podekscytowany. Najchętniej dołączyłby się do każdej proponowanej zabawy. Podobały mu się właściwie wszystkie – rzut pniakiem, rzut młotem, a najbardziej potężny Szkot rzucający właśnie kulą na łańcuchu. Kiedy podszedł bliżej zauważył trzy znajome sylwetki, szykujące się do konkurencji polegającej na przeciąganiu liny. Z błyskiem w zielonych oczach natychmiast przeskoczył barierkę i przyłączył się do kibiców drużyny przeciwnej.
- A ty, gdzie znowu?! – Krzyknął za nim zaskoczony Henry, który przez całą drogą w milczeniu, podziwiał urodę swojego anioła. W tradycyjnej spódniczce i białej koszuli prezentował się naprawdę doskonale, niejedne oczy spoglądały na niego z zachwytem.
- Nie wrzeszcz, tylko biegnij za nim – odezwała się spokojnie Lady Agata. – Lubi pakować się w kłopoty, więc postaraj się mieć go na oku.
- Ma drań strasznie mylący wygląd, wszystko przez te jasne loki i ślepia, niczym leśny mech. Za to pod skórą siedzi mu prawdziwy diabeł. – Jęknął mężczyzna, słysząc jak chłopak zagrzewa do walki zawodników. Zręcznie wspiął się po ogrodzeniu i stanął u boku zapalczywego łobuza. Na widok Filipa, Edwarda i Clouda ciągnących z wysiłkiem linę, zrozumiał dlaczego się tak emocjonuje.
- Te blodyn, chwyć mocniej ten sznurek, to nie filiżanka twojej matki! – Darł się na cały plac, wzbudzając chichoty u publiki, która też nie szczędziła zawodnikom docinków.
- Uspokój się, nie rób widowiska – szepnął mu do ucha Henry, ale szybko zrozumiał, że obrał błędną strategię, bo po tej uwadze szmaragdowe oczy zalśniły jeszcze mocniej.
- Hej Rudy, no o ciebie chodzi! – Pomachał do Filipa, który był rzeczywiście cały czerwony z wysiłku. – Przyłóż się bardziej, bo tatusia tutaj nie ma, żeby ci nosek wysmarkał jak przegrasz! – W tym momencie wszyscy gruchnęli śmiechem, dobrze znając jedynaka lorda Charlesa.
- Słowo daję, że cię w domu spiorę. – Próbował grozić Henry, ale chyba słabo mu to wychodziło, bo Jarek jakoś nie bardzo się przejął. Jedyną reakcją było pokazanie mu języka.
-Edward, zjadłeś o jedną bułkę za mało czy coś? Trzymasz tę linę jak panna faceta na swojej pierwszej randce! – W tym momencie Henry zatkał mu dłonią usta, a drugą rękę owinął mocno wokół smukłej talii.
- Nieprzyzwyczajony biedaczek, za dużo wrzosowego piwa – odezwał się tonem usprawiedliwienia do otaczających go ludzi.
- Puszcz... chamie... blub .. phy...- Miotał się w jego objęciach Jarek, prychając niczym wściekły tygrys. Ten głupi lordzik przerywał mu taką fajną rozrywkę. Tym gnębicielom kotów należało się coś więcej, niż tylko kilka żartów. Jedyną satysfakcję jaką otrzymał była przegrana bandy mamisynków. Zagapieni na niego, zostali silnie pociągnięci do przodu przez przeciwników i zaryli nosami w trawie.
- Masz co chciałeś, możesz odpuścić. – Mężczyzna odetchnął z ulgą, na widok końca konkurencji i otarł pot z czoła. – Może pójdziemy coś zjeść? Tam dalej jest świetne stoisko z kiełbaskami z grilla.
- Masz rację Wasza Wysokość, muszę się wzmocnić przed następną rundą. – Posłał mu psotny uśmiech chłopak. – Mam zamiar zepsuć zabawę tym głąbom.
- Jarek, jak się nie uspokoisz zapakuję cię do samochodu, a potem zamknę w najwyższej wieży! – Henry popatrzył na niego groźnie, a przynajmniej usiłował, bo różowe usta i migające w nich perłowe ząbki, dość skutecznie go rozpraszały. - Jak mocno zacisnąłby je na jego ramieniu, kiedy po raz pierwszy by w niego wchodził?- Ta słodka wizja powstała właśnie w jego głowie i za nic, nie chciała zniknąć.
- Uciekasz cieniasie? – Rozległ się czyjś szyderczy głos za ich plecami. Odwrócili się jak na komendę i zobaczyli wykrzywione złośliwie twarze całej trójki pogromców kotów.
- Zmiatajcie do domu smarkacze! – Zdenerwował się mężczyzna. Jeśli dopuści do bójki matka urwie mu co nieco i jego rozkoszne marzenia nie dojdą nigdy do skutku.
- Jak jesteś taki mądry, to pokaż co potrafisz! – Nie dawał za wygraną Filip, który ominął sąsiada i stanął przed Jarkiem. – Widzisz tamtego chłopaka? – Wskazał na sąsiednie pole. – To prosty rzut kulą, jest nieco mniejsza niż normalnie, przystosowana dla takich cherlawych dzieciaków. – Zmierzył go z góry na dół pogardliwym wzrokiem. W duchu jednak doszedł do wniosku, że upierdliwy Polak nie był wcale taki zły. Jakby się dobrze przyjrzeć całkiem niezły z niego przystojniak, szkoda tylko, że miał taką niewyparzoną gębę. Koniecznie dla dobra klanu, trzeba było poskromić gagatka.
- Myślisz, ze sobie nie poradzę?! Tylko patrz! – Jarek poderwał się jak dźgnięty ostrogą. Nie będzie mu tu jakiś forsiasty bubek wjeżdżał na ambicję.
- Nie daj się sprowokować, ta konkurencja nie jest taka prosta jak wygląda. Trzeba długo trenować, by nabrać wprawy – usiłował powstrzymać go Henry. Nie chciał by zrobił sobie krzywdę. Nie na darmo na tych zawodach zawsze w namiocie dyżurował lekarz i dwie pielęgniarki.
- Tu chodzi człowieku o mój honor! - Zaperzył się jak zwykle łatwopalny chłopak. Z dumnie zadartą głową podszedł do dziewczyny zapisującej zawodników. Akurat nie było nikogo chętnego.
- Robiłeś to kiedyś młody? – Zapytała z troską mała pieguska, co jeszcze bardziej go rozsierdziło. – Chwyć za rączkę, trzeba się kilka razy okręcić, żeby potem móc rzucić z odpowiednią siłą, o tam! – Pokazała na pole z chorągiewkami oznaczającymi odległości.
- Wcale nie jest taka ciężka! – Ucieszył się Jarek, kiedy podniósł wiszącą na łańcuchu kulę. Nie miał pojęcia, o co ta draka. Zawiruje, puści i po sprawie. Zaparł się mocno nogami w trawę i zaczął obracać wokół własnej osi. Łańcuch się napiął, kula krążyła wokół niego jak satelita, a chłopak czując siłę z jaką wiruje, dopiero teraz zrozumiał w co się wpakował. To nie on kierował kulą, to ona miotała nim. Lekko spanikowany namierzył wzrokiem chorągiewki, zrobił zamach i...poleeeciał.
- Niezły rzut! – zachichotał Clod.
- Fakt, tylko nie wiadomo, czy to kula rzuciła zawodnikiem, czy zawodnik kulą! -  Edward dawno nie miał na festynie takiego ubawu. Jarek ciągnięty przez łańcuch poszybował dobre kilka metrów i padł twarzą w trawę. Kraciasta spódniczka zadarła się naprawdę wysoko.
- Ożesz drań, oszukiwał! – Filip był nieco rozczarowany. Liczył na fascynujący widok nagich pośladków chłopaka, tymczasem ta cwana bestia założyła majtasy w kolorowe biedronki. Nóżki jednak miał całkiem zgrabne. Chłopcy zaśmiewając się, zaczęli robić komórkami pamiątkowe zdjęcia.
- Śmierdziele, kto wam pozwolił?! – Jarek właśnie się ocknął z oszołomienia i pognał w ich kierunku. – Łap śmieciarzy, no! – Krzyknął do skamieniałego Henrego. Nie mieli jednak żadnych szans dorwać dowcipnisiów. Gnali, jakby mieli dodatkowy napęd, po chwili zniknęli między otaczającymi stadion drzewami. Mieszkali tutaj od dziecka i doskonale znali teren. – Poduszę tych gamoni! – Padł na trawę tam, gdzie stał i zabębnił o ziemię pięściami.
- Nie martw się śliczny. – Henry zatrzymał się ciężko dysząc, zagruchał słodko niczym tokujący gołąb do czerwonego z wysiłku chłopaka. – Masz naprawdę uroczy kuperek, a te biedroneczki wyglądały odlotowo.
- Może najpierw uduszę ciebie? Tak dla przykładu! – Zawarczał na zaśmiewającego się głupka, który wymownie patrzył na jego tyłek.
- Dobrze się czujesz? Nic sobie nie uszkodziłeś? Może sztuczne oddychanie? - Zapytał troskliwie mężczyzna i wpił mu się w usta, nie bacząc na protesty, które prawdę mówiąc nie trwały zbyt długo.

10 komentarzy:

  1. Przerywać w takim momencie?! Toż to ZUO!!
    Ja chce kolejną słodką scenkę Jarka i Henry'ego xD
    Mam nadzieję, że szybko uda ci się wstawić nowy rozdział :)
    Bardzo mi się podobało to wyjście i kibicowanie Jarka haha:D
    A potwór o 4 nogach sprawił, że o mało z krzesła nie spadłam xD Kocham cię.

    Twoja Maru;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobało mi się ale wydawało się bardzo krótkie i brakowało mi narzeczonych. Mimo to scena z Jarkiem super ten to umie się pakować w kłopoty:) Dzieciaki znalazły potwora ciekawe kto to był. No i Krzysztof on mnie coraz bardziej przeraża jestem bardzo ciekawa jak to rozwiążesz.
    Dużo dużo weny i chęci:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze zawsze jest tyle samo stron. Po drugie naprawdę mnie zaskoczyłaś, myślałam, że to oczywiste i jasne jak słońce kim był potwór o czterech nogach.

      Usuń
  3. Anonimowy8:08 AM

    Pisze drugi raz ten komentarz, tamten nie wiem czemu się nie dodał :)
    Tak przypuszczałam, że ktoś ich w końcu przyłapie w tym ogródku :) Dzieci są super:)
    Jarek jest strasznie nadpobudliwy ale pewnie mu troszke przejdzie teraz po tej akcji :)
    Eterna

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy1:53 PM

    Idziesz z tym opowiadaniem i ze Znamię Ciemności, jak burza chociaż szczerze mówiąc wolę Dwa Oblicza Miłości. :) Jarek z Henrym rozbrajaja na każdym kroku, uwielbiam tych gluptasow. Narzeczeni dorównują im zajebistoscia. :D Wszystko ładnie pięknie, ale za idealnie być nie może, więc pojawia się Krzysztof. Ja to bym go najchętniej zamknęła w pomieszczeniu bez drzwi i okien. Mam nadzieję, że nikogo nie skrzywdzi.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy5:15 PM

    Chylę czoła, kiedy next

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy3:26 PM

    Witam,
    haha potwór w warzywniaku to było dobre, Jarek miał trochę zabawy z tych trzech chłoptasiów, bardzo przeraża mnie Krzysztof...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy10:30 PM

    Jesteś złem. Jak mogłaś przerwać w takim momencie?! Już nie mogę się doczekać reakcji Jarka...
    Oczywiście chłopak znów musiał coś zmalować. Nie ma to w końcu jak dać się sprowokować kilku kretynom. Uwagę przyciągają majtasy w biedronki. Choć trochę mnie to zirytowało. Jarek to duży chłopak a w choćby takich momentach jak ten zastanawiam się, ile on ma lat, że zachowuje się tak dziecinnie. No i te majtki. Niewątpliwie są urocze, ale czy on zawsze musi być taki słodki, że zęby bolą? Nie mógł mieć bielizny w kolorze czarnym, ściśle przylegającej do kształtnego tyłeczka?
    Ach, Bartek i Kevin znów znaleźli się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Trójnogi potwor z Loch Ness... Będę o tym śniła po nocach! Podobnie jak o minie tego "potwora", gdy zobaczy zdjęcia ;)
    Ale, skoro już tak narzekam w tym komentarzu, na koniec wspomnę o jeszcze jednej irytującej rzeczy. A mianowicie o częstotliwości pojawiania się nowych rozdziałów. Jest zdecydowanie za duża.
    Ariana

    OdpowiedzUsuń