środa, 10 grudnia 2014

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 41

   Darek budził się powoli z głębokiego niczym śmierć snu. Czuł, że leży na miękkim i wygodnym łóżku. Przykryty pod samą szyję kołdrą nadal czuł dojmujący chłód, który na wskroś go przenikał. Emanował z jego wnętrza, z samego dna duszy i spowijał szarym obłokiem niczym jesienna mgła. Myśli stanowiły jeden wielki chaos, nie potrafił się na żadnej  skupić. Usta miał spieczone od gorączki, zwilżył je odruchowo czubkiem języka. Bał się otworzyć oczy, bał się, że wszystko było tylko złudzeniem. Potrząsnął głową i spróbował sobie cokolwiek przypomnieć. Z mroków świadomości wypłynęła zmieniona szaleństwem twarz Krzysztofa. Czyżby nadal znajdował się w leśniczówce? Strach spłynął lodowatym strumieniem wzdłuż jego kręgosłupa. Co z Kevinem? Uchylił ostrożnie powieki i ku swojemu zaskoczeniu zobaczył szpitalną salę. Obok na fotelu, spał najwyraźniej zupełnie wykończony Sean, pochrapując przez rozchylone wargi. Po lewej stronie stała szafka, a na niej butelka z wodą. Chciał jej dosięgnąć, ale okazało się to ponad jego możliwości. Postanowił przekręcić się na wznak. Nagle świat zapłonął, a on wstąpił do piekła.
- Aaa…! - Zakwilił bezradnie. Niesamowity ból promieniujący od pośladków do pleców i ud niemal pozbawił go oddechu. W tym momencie jego mózg pchnięty impulsem przyspieszył i porozrzucane, porwane strzępki myśli wskoczyły na swoje miejsce niczym puzzle. Napływające gwałtownie wspomnienia przeżytego koszmaru omal na powrót nie pozbawiły go przytomności. Znowu tonął. Na powierzchni utrzymała go jedna rzecz, a właściwie osoba.
- Kevin! Gdzie Kevin? – Wychrypiał, kiedy tylko odzyskał głos.
- Jak się czujesz kochanie? – Sean natychmiast zerwał się na równe nogi, widząc pozycję chłopaka delikatnie obrócił go na bok. – Postaraj się jak najmniej ruszać. Masz na pośladkach dziesiątki szwów. Zaraz podamy ci coś przeciwbólowego. – Pogładził czule blady policzek. Dla niego najważniejsze było, że żył, z resztą problemów jakoś sobie poradzą.
- Najpierw Kevin! Mów! – Krzyknął, zdjęty lękiem o los chłopca.
- Nie martw się uparciuchu. – Usiadł na brzegu łóżka. – Z małym dzięki tobie wszystko w porządku. Rosiczka podał mu silny narkotyk, aby mu nie przeszkadzał. Już zaczął się wybudzać, śpi w sąsiednim pokoju. Odwiedzi cię jak dojdzie do siebie. – Podał darkowi butelkę z wodą, którą ten zaczął łapczywie pić.
- Och… - odetchnął z ulgą, a jego twarz nieco pojaśniała. – Ta wiadomość, to najlepsze lekarstwo…- Zaraz jednak znowu wrócił na nią grymas cierpienia. – Wybacz mi, to wszystko moja wina. Powinienem odejść jak tylko dowiedziałem się, że Krzysztof uciekł z więzienia. – Jego serce ścisnęło się boleśnie. Nie potrafił sobie darować, że ściągnął na najdroższe dla niego osoby tyle problemów.
- Głuptas… - Sean głaskał włosy chłopaka przesuwając je między palcami. – Myślisz, że pozwoliłbym ci na ucieczkę? Masz pojęcie jak bardzo cię kocham? Jesteś połową mojej duszy! Sądzisz, że mógłbym bez niej żyć? – Pocałował spocone czoło. – Umarłbym z tęsknoty.
- To ty mówisz głupstwa! Masz dziecko, rodzinę! – Ciągnął Darek, mimo, że na myśl o rozstaniu dławiło go w gardle. Nie chciał, być przyczyną śmierci lub kalectwa żadnego z nich. Już się nauczył, że mafia nie wybaczała tym, którzy stanęli jej na drodze. – Weź to i odejdź dopóki nie jest za późno! Zrywam z tobą! – Usiłował zsunąć z palca pierścionek. – Rosiczka nie odpuści, będzie mnie prześladował do końca życia! Musisz myśleć o Kevinie i sobie! – Z całej siły próbował się nie rozpłakać. Z całą pewnością postępował słusznie i tego postanowił się trzymać. Nie mógł skazać ukochanych osób na życie w ciągłym strachu przed Krzysztofem.
- A może dopuścisz mnie wreszcie do słowa? – Odezwał się łagodnie Sean, a w jego oczach malował się taki ogrom uczuć, że chłopak zmieszany zamilkł. – Rosiczka nie żyje, został zastrzelony, zresztą zupełnie przypadkowo. Jego szajka siedzi w celach i śpiewa z takim zapałem, że kapitan Żyła zaciera ręce w oczekiwaniu na awans. Podobno sypią kompanów, aż miło posłuchać. – Ujął zimną dłoń z pierścionkiem i zaczął po kolei całować każdy palec. – Jak tylko wyzdrowiejesz bierzemy ślub. Nawet nie próbuj protestować. – Sean w ciągu tych długich godzin, kiedy lekarze walczyli o życie Darka zdał sobie sprawę, że kilka miesięcy temu, na małej stacji benzynowej, los rzucił w jego ramiona prawdziwy skarb. Ten delikatny, jasnowłosy chłopak był naprawdę niezwykły, stworzony przez kapryśnych bogów specjalnie dla niego. Bezcenne uczucie, które ich połączyło było bardzo rzadkie i niewielu ludzi go doświadczało. Nawet w obliczu największego zagrożenia Darek ani przez moment nie pomyślał, co z nim się stanie. Jaką ceną przyjdzie mu zapłacić. Oddał całego siebie na pastwę szaleńca, aby mały chłopiec mógł przetrwać. Kevin przeżył jedynie dzięki jego poświęceniu.
- Naprawdę? Nie okłamujesz mnie? – Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Był wolny? Zerwał się żeby usiąść, zupełnie zapominając o ranach i został za to srogo ukarany. – O szlag…! – Tyłek zapiekł go niczym oblany wrzątkiem. Zagryzł usta.
- Uspokój się raptusie, bo każę cię związać! – Warknął Sean groźnie. – Ten świr Rosiczka zdechł i mam nadzieję, że trafił na samo dno piekła. Jego kompani siedzą w pudle!
- Nie mów tak, to mimo wszystko był człowiek! – Zaprotestował i wbił sobie paznokcie w dłoń, usiłując odepchnąć od siebie napływające mu do głowy krwawe obrazy. Weszła pielęgniarka i zrobiła mu zastrzyk, mimo jego gwałtownych protestów. Chciał być przytomny, bał się, że kiedy zamknie oczy wszystko powróci. Ból zaczął powoli maleć, dopóki się nie ruszał dało się go znieść.
- Zapomnij o nim.  – Nie wypuszczał jego dłoni ze swoich. Cierpiał razem z nim, patrzył bezsilnie jak jego twarz blednie i tężeje w chłodną maskę. – Mogę dla ciebie coś zrobić? – Przybliżył twarz do jego bladej buzi tak, że ich oddechy się zmieszały. Nie miał pojęcia jak mu pomóc, jak wyrwać z zaklętego kręgu przeszłości.
- Hm… - Ciepło płynące od mężczyzny wpływało na niego kojąco. Miał wrażenie, ze mgła wokół niego zmniejsza się z każdą chwilą. Zarumienił się mimowolnie, poczuł bijące od niego siłę i spokój. Był bezpiecznym portem do którego tyle razy chętnie zawijał. Sean działał tak na niego w każdych, najdziwniejszych okolicznościach. Musiał pozbierać i poukładać od nowa w całość żałosne szczątki swojej osoby dla niego  i dla malucha. Uśmiechnął się z wysiłkiem samymi kącikami ust. – Chcę się umyć, przebrać, a może nawet coś zjeść. Zbyszek robi taką dobrą zapiekankę makaronową.
- Zaraz wszystko załatwię. – Oczy Seana zalśniły z radości. Jego skarb wracał do zdrowia. Całą noc zamartwiał się nie tylko stanem w jakim było ciało chłopaka, ale także psychiką. Wiedział, że Darek był bardzo wrażliwy i przeżył straszny szok. Bał się, jak zareaguje na to, co mu się przytrafiło.  Doskonale jako lekarz zdawał sobie sprawę, że ludzie pod wpływem takiej traumy spędzali resztę życia w zakładach psychiatrycznych. W jego serce wstąpiła nadzieja na szczęśliwą, wspólną przyszłość.
- Zaczekaj. Powiedz to jeszcze raz. – Ułożył się wygodnie na brzuchu, podparł rękami brodę i nie spuszczał z mężczyzny szmaragdowych oczu.
- Ale co? – Sean udawał, że nie miał pojęcia, o co mu chodziło. Najwyraźniej narzeczony czuł się o wiele lepiej niż sądził.
- Dobrze wiesz co! – Wydął usta i zerknął na niego spod długich rzęs.
- No dobra…- Nachylił się nad jego uchem, które natychmiast poróżowiało. – Kocham cię… - wyszeptał niemal go dotykając.
- Jeszcze raz… - Nie odrywał od niego roziskrzonego wzroku.
- Kocham cię… Kocham cię… Kocham cię…
- Mało…- Lód w jego sercu zaczął się topić. W pokoju zrobiło się o wiele cieplej.
- Kocham cię… Kocham cię… Kocham cię…- Każde słowo zdawało się podnosić temperaturę. Darek przestał drżeć, kołdra właściwie stała się zbędna. – Czy kiedyś ci się to znudzi? – Sean widział, jak jego twarz ożywa i znika z niej bolesny grymas. Oczy zaszły mu łzami radości.

- Nigdy w życiu… - Wyciągnął ręce do mężczyzny i natychmiast został ostrożnie przytulony. – Kocham cię… - wyszeptał nieśmiało wprost w jego usta.
***
   Jarek z Henrym czuwali przy Kevinie. Mieli do dyspozycji sporą, skórzaną kanapę.Chłopiec spał niespokojnie, podnieśli barierki łóżeczka, by przypadkowo nie wypadł na podłogę. Kilka razy w ciągu nocy obudził się i podawali mu sok. W białej pościeli wyglądał niesamowicie delikatnie i krucho, niczym piękna, porcelanowa lalka. Z początku, kiedy życie Darka zawisło na włosku, a jego serce odmówiło współpracy siedzieli obok siebie bez słowa, trzymając się za ręce.
   Na izbie przyjęć przeżyli prawdziwy koszmar. Jarek na widok brata był przerażony, dygotał niczym w febrze. Darek cały we krwi, blady jak duch, ledwie oddychał, a jego puls był wolny i nierówny. Kiedy oprzytomniał zaczął krzyczeć, wymachując rękami. Nikogo nie poznawał uwięziony we własnych koszmarach. Serce reagowało gwałtownymi skokami tętna. Lekarze obawiali się o jego życie. Dopiero po kilku dramatycznych godzinach udało im się ustabilizować jego stan i opatrzyć rany. Został przewieziony do izolatki obok dyżurki pielęgniarskiej, gdzie był pod stałym nadzorem. Sean poprosił chłopców o zajęcie się synem, którego położono w pokoju obok. Nie chciał żeby obudził się sam w obcym miejscu, zwłaszcza po tym co przeżył.
   Jarek zachowywał się jak dzikie zwierzątko zamknięte po raz pierwszy w klatce. Chodził tam i z powrotem, co chwilę poprawiając to poduszkę to kołdrę. Nie mógł usiedzieć na miejscu, wyłamywał sobie palce ze zdenerwowania. Co chwilę wychodził, by sprawdzić co u brata. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, a jego bujne włosy splątane były niczym kudły czarownicy. Czuł się winny temu co się stało. Powinien iść na zakupy z Darkiem, przypilnowałby dzieci i nic by się nie stało. Tymczasem on uległ syreniemu głosowi cholernego lordziątka.
- Usiądź proszę, bo zwariuję od tego tuptania! – Henry złapał go za rękę. – Już wszystko dobrze, możesz się odprężyć. – Pociągnął go na swoje kolana.
- Odczep się! – Warknął Jarek i próbował się wyrwać. Dzisiaj o mało nie stracił jedynej rodziny jaką miał, a ten głupek coś mu tam bulgocze za uszami. – Masz paskudny akcent.
- Bo się nie przykładasz do uczenia mnie. – Zacisnął ramię wokół jego talii. – Przestań się miotać, w niczym tym nie pomożesz, a tylko siebie nakręcasz.
- Co ty tam wiesz! – Burknął, ale nieco się uspokoił. Oparł się plecami o szeroką pierś mężczyzny. Prawdę mówiąc była całkiem wygodna. – Przestań oddychać, podrzucasz mnie i nie mogę się ułożyć. – Przymknął na moment oczy, które zaczęły go piec.
- Pewnie, nie ma sprawy. Co mi tam, uduszę się dla mojego księcia, byle tylko mógł sobie chrapać spokojnie. To dla mnie drobnostka. – Marudził pod nosem Henry. – Nie zapomnij przynosić na mój grób niezapominajek.
- Nie chrapię draniu! – Syknął i uszczypnął go w udo.
- Jak będziesz grzeczny to uczeszę ci ten kołtun. Jeśli się naprawdę postarasz zrobię gratis masaż głowy. – Zmienił szybko temat, nie chcąc wywoływać niepotrzebnej kłótni ze zdenerwowanym chłopakiem. Ostatnio poznał jego małą słabość i miał zamiar ją wykorzystać.
- Na pewno umiesz go zrobić? – Odwrócił się i spojrzał na niego podejrzliwie.
- Słowo skauta. – Wyciągnął z kieszeni grzebień i rozpuścił mu włosy. Jasne loki zaczęły szaleć wokoło, zaczepiając niemal o wszystko. Mężczyzna z prawdziwie świętą cierpliwością zaczął rozczesywać pasmo po paśmie, delikatnie przy tym masując skórę na głowie Jarka, który już po chwili zaczął mruczeć niczym kot, wyginając się w jego stronę. Z parskającego dziko drapieżnego stworzenia, zamienił się bezwiednie w kanapowego pieszczoszka.
- Nieźle ci idzie. Może zamiast prawnikiem, zostań fryzjerem. Masz czarodziejskie paluszki. – Nagromadzone przez cały dzień napięcie zaczęło gdzieś odpływać. – Trochę w lewo – zabrzmiało lekko ochryple. Usta rozciągnął mu leniwy uśmieszek. Henry przyglądał się natchnionej minie chłopaka zupełnie urzeczony. W innych okolicznościach kochałby się z nim do utraty tchu.
***
    Zbyszek z Różą czekali na wieści w willi Seana. Kiedy rano doktor zadzwonił, prosząc o zrobienie zapiekanki z radości padli sobie w ramiona. Natychmiast przystąpili do pracy i już wkrótce pachnące jedzonko było gotowe. Makaronowe muszle nadziane mięskiem, uduszone z dwoma sosami -  pomidorowym i beszamelem, posypane parmezanem, który po zapieczeniu przybrał piękną złocistą barwę. Oczywiście nie zapomnieli o aromatycznych pierniczkach dla Kevina. Spakowali też piżamy na zmianę i trochę osobistych rzeczy. W porze śniadania byli już w szpitalu. 
   W pokoju Darka, wokół łóżka zebrała się cała rodzina. Kevin podskakiwał na fotelu, co chwilę zerkając na mamusia, którego przeprosił już w ciągu godziny ze sześć razy. Było mu strasznie przykro i wstyd, że go nie posłuchał i wyszedł z kolegą ze sklepu.
- Będę już grzeczny, zobaczysz! – Chętnie wskoczyłby pod kołdrę do Darka, ale tata mu nie pozwolił. Wytłumaczył, że na razie chłopak nie mógł się ruszać i miał na pupie opatrunki. – Czy ten zły pan tak mocno cię zbił? Bardzo cię boli? – Dopytywał się nie rozumiejąc, że porusza zakazane tematy.
- Lepiej coś zjedz! – Róża dała mu do rączki talerzyk z zapiekanką. Malec na moment umilkł, zajęty pałaszowaniem, a dorośli odetchnęli z ulgą.
- Ładnie pachnie. – Darek też dostał swoją porcję i pociągnął nosem. Nigdy w życiu nie jadł na leżąco, nie bardzo wiedział jak się do tego zabrać. Obrócił się na bok,wbił widelec i na widok wypływającego, pomidorowego sosu zbladł jak ściana. Krew… krew… wszędzie krew i ból…– To jest czer… czerwone – wyjąkał i natychmiast zwymiotował na podłogę. Talerzyk wypadł mu z drżących rąk, z brzękiem potoczył się pod łóżko. Wszystkim na moment odebrało mowę, nie wiedzieli jak zareagować na panikę widoczną w oczach i ruchach chłopaka. Wyglądało na to, że się bardzo pomylili w ocenie jego zdrowia.
- Wiesz, dobrze, że mi kupiłeś te farbki. – Kevin natychmiast ruszył na pomoc.Wziął serwetkę, którą miał na kolanach, wytarł mu twarz i pogłaskał po policzku. Potem bezceremonialnie wpakował się pod kołdrę, udając, że nie widzi groźnego spojrzenia taty. Delikatnie się przytulił i westchnął z zadowoleniem. – Jak nie lubisz czerwonego jedzonka to ci je pożyczę. Pomalujemy wszystko na niebiesko albo zielono, fioletowy też jest ładny. Te rzygi strasznie śmierdzą! – Zmarszczył zabawnie nosek i schował buzię na piersi Darka. – Jesteś moim najlepsiejszym mamusiem wiesz? – Nigdzie nie było tak dobrze jak w ramionach mamusia. Były najwspanialsze na świecie. - Tatuś mówił, że się z tobą ożeni, będziesz miał welon? Mogę ci go ponieść z Bartkiem. Będziemy drug… drużbami.
- Ty jesteś moim najlepsiejszym synkiem, a o welonie jeszcze porozmawiamy. – Strach i mdłości, które go ogarnęły na widok czerwonego sosu odleciały jak zaczarowane. Przysłoniła je wizja fioletowego chleba z żółtą szynką oraz długiego, białego welonu.
………………………………………………………………………………

KONIEC

Mam nadzieję, że bawiliście się równie dobrze jak ja podczas pisania tego opowiadania. Dalej wszyscy żyli długo i szczęśliwe. Lubię dobre zakończenia. Pozdrawiam wszystkich, którzy dotrwali do końca.

środa, 26 listopada 2014

Rozdział 40

   Henry, który tak nagle zdecydował się na kontynuowanie studiów w Polsce, miał sporo rzeczy do załatwienia przed rozpoczęciem roku akademickiego. Jarek, jako sprawca całego zamieszania, został oddelegowany, aby służyć mu za przewodnika po Krakowie. Załatwianie spraw urzędowych i wypełnianie dziesiątek papierków zabrało im dobre kilka godzin. Zmęczeni zjedli po porcji ruskich pierogów, zapili je colą, kłócąc się zawzięcie, co będą dalej robić. Tak wzmocnieni na ciele i duszy ruszyli na zakupy, zupełnie nieświadomi rozgrywającej się właśnie tragedii.
   Chodzili od sklepu do sklepu, obładowani coraz większą ilością paczek i torebek. Zwłaszcza lordziątko nie szczędziło pieniędzy, by się jak to wyraził ,, godnie zaprezentować” w nowym miejscu. Jarek ze znudzonym wyrazem twarzy obserwował rosnącą obok niego na krześle górę eleganckich koszul i marynarek.  Henry nie pozwolił mu towarzyszyć sobie w garderobie, po tym jak próbował zapiąć mu zacinający się zamek od spodni i nabawił się bolesnej erekcji. Na szczęście za ladą stała całkiem ładna szatynka, której nie zamykała się ani na chwilę buzia. Nie szczędziła obu chłopakom dobrych rad w doborze kolejnych ubrań.
- Pracujesz tutaj na cały etat? – Zagadnął Jarek, któremu zaczęły kleić się oczy.
- Nie… Tutaj większość obsługi to studenci. Dorabiamy sobie do stypendiów. – Obdarzyła go imponującym uśmiechem, podziwiając jasne loki, za które sprzedałaby własną babcię i szmaragdowe oczy ocienione długimi rzęsami.
- Mam coś na nosie? – Zażartował, widząc jak go obserwuje z niewyraźną miną.
- Ech życie… - westchnęła, przewracając mocno umalowanymi oczami. – Ten facet – wskazała na przebieralnię - to rasowa sztuka. Ale po pierwsze już któryż raz próbuję mnie zabić wzrokiem, jak się tylko do ciebie zbliżę. A po drugie nie mam z tobą żadnych szans, masz niesamowitego farta brachu. – Klepnęła go po przyjacielsku w plecy. – Może ten przystojniak ma chociaż brata albo kuzyna?
- Nim się nie przejmuj, lubi sobie powarczeć. – Zachichotał. – A kuzynów owszem ma, całe zastępy. – Przypomniał sobie niewydarzonych dręczycieli kotów.
Zasłona naprzeciwko gwałtownie zafalowała i wyjrzała zza niej nachmurzona twarz Henrego. W ręce trzymał niebieską koszulę i wymachiwał nią w kierunku sprzedawczyni, kręcącej bezwstydnie tyłkiem przed JEGO chłopakiem.
- Lepiej by pani podała większy rozmiar, zamiast flirtować w godzinach pracy! – Burknął niezbyt grzecznie.Miał ochotę wbić temu bezczelnemu dziewuszyskowi szpilkę od krawata w te wypięte poślady.
Sprzedawczyni węsząc spory zysk natychmiast zajęła się marudzącym klientem, który miał zamiar kupić więcej, niż wszyscy pozostali przez ostatnie kilka dni. Nie miała zamiaru zmarnować takiej okazji na premię. Po dobrej godzinie obaj chłopcy ruszyli w stronę parkingu, obładowani niczym wielbłądy.
- Czy ty musisz się tak uśmiechać, do każdego głupka, który na ciebie spojrzy? – Zdegustowany Henry zatrzymał się na środku chodnika, utrudniając ruch innym przechodniom. Prawdę mówiąc od kiedy weszli do Centrum Handlowego, ku swojemu ogromnemu niezadowoleniu zorientował się, że był zazdrosny o prawie każdego napalonego osobnika, który obmacywał wzrokiem jego towarzysza. Żałował, że nie żyją w XIX wieku, mógłby ich wtedy rozkazać zakuć wszystkich w dyby. Chętnie porzucałby zgniłymi pomidorami w kilka najbardziej denerwujących gęb, które ośmieliły się cmokać i gwizdać.
- Człowieku, czego się tak kwasisz? – Jarek popatrzył z politowaniem na zgrzytającego zębami mężczyznę, nie mając pojęcia, co mu się znowu zalęgło w tej lordowskiej łepetynie. On oglądał wystawy, zupełnie nie zdając sobie sprawy z rzucanych mu spojrzeń. – Ja tu sobie  żyły wypruwam, żebyś mógł zostać Mister Elegancja na uniwerku, a ty ciągle jesteś niezadowolony! – Stanął naprzeciwko mężczyzny i podparł się bojowo pod boki. Miał już dość humorków tego rozpieszczonego jedynaka. – Nie jestem twoim lokajem niewdzięczny buraku! – Tupnął gniewnie nogą, a jego oczy zapłonęły. Długie włosy spięte w luźny kucyk powiewały za nim niczym złocista chorągiew. Przygryzł górną wargę, nie mając pojęcia, że robi na biednym Henrym, zupełnie inne wrażenie niż zamierzał.
- Należysz do mnie! – Mruknął niewyraźnie. Zupełnie zniewolony nie potrafił oderwać oczu od kształtnych ust, maltretowanych właśnie zębami i zarumienionych z gniewu policzków. – Rozdajesz uśmiechy na prawo i lewo, prowokując wszystkich!
- Jasne głąbie! Patrzę na nich i myślę – przeleć mnie ty i ty, a także ty! – Machnął ręką w kierunku przechodniów.
- Nie wykręcaj się! Tak omotałeś tą sprzedawczynię, że o mało się na ciebie nie rzuciła! – Spojrzał na chłopaka oskarżycielsko.
- Chyba ci się zwoje od tego biegania po mieście przegrzały! – Popukał go w czoło. – Ta panienka to akurat ciebie wyhaczyła! – Nadepnął mu z rozmysłem na nogę i z zadowoleniem usłyszał cichy jęk.
- Poza tym od kiedy to ja niby jestem TWÓJ! Widzisz tu jakiś pierścionek drogi milordzie? – Podsunął mu smukłą rękę pod sam nos. Ten wykrętny tekst przyszedł mu do głowy w samą porę. Miał nadzieję, że wytrącił mu argumenty z ręki i teraz ten zarozumialec w końcu się zamknie.Oficjalnie niczego sobie przecież nie przyrzekali.
- Zaraz naprawię to niedopatrzenie! – W Henrego, na taką prowokację, wstąpił przysłowiowy diabeł. Niewiele myśląc, złapał go mocno za ramię i pociągnął za sobą. Miał szczery zamiar pokazać temu uparciuchowi do kogo należy. Nie miał pojęcia dlaczego nie wpadł na to wcześniej.
- Co ty wyprawiasz wariacie? – Syknął Jarek, przemocą wepchnięty do sklepu jubilerskiego. Ogarnęło go złe przeczucie. Czyżby przesadził i miał ponieść tego konsekwencję. Zaczął się ostrożnie cofać do drzwi. – Może pójdziemy się czegoś napić? – zaproponował ugodowym tonem. - Najlepiej czegoś zimnego, bo chyba musisz trochę ochłonąć.
- Nie ma sprawy, ale najpierw się zakajdankujemy! – Przezornie nie puszczając ramienia towarzysza, podszedł do lady z uprzejmym uśmiechem. – Proszę mi pokazać zaręczynowe pierścionki.
- Może to najpierw przemyślisz? – Jarek wił się niczym wąż, próbując się oswobodzić. Uważał, że jeszcze za wcześnie na takie poważne deklarację. Uspokoił się pod wpływem groźnego spojrzenia towarzysza. – Naprawdę tego chcesz? A twoja matka… - Nie dokończył, bo Henry przyciągnął go stanowczo do siebie i złożył na jego ustach zaborczy, namiętny pocałunek od którego zakręciło mu się w głowie.
- Wybieraj… - Niechętnie wypuścił z ramion smukłe ciało chłopaka.
Jubiler doskonale znał się na swoim fachu, bezbłędnie rozpoznał zamożnego klienta. Zaczął wyciągać kolejne pudełka, zachwalając towar. Oczywiście pokazywał tylko te najdroższe i najładniejsze.
- Nie bądź niemądry, muszą kosztować majątek. – Jarek usiłował przywrócić mu rozsądek. Nigdy by nie pomyślał, że ten na ogół flegmatyczny mężczyzna , potrafi być taki porywczy. Zarumienił się, kiedy objął go ponownie od tyłu, niemal przyklejając mu się do pleców. – Co się tak wieszasz? Ludzie patrzą!
- Aleś ty niezdecydowany!- Wziął do ręki proste, złote obrączki, ozdobione pięknie wyszlifowanymi brylantami, które zdawały się pochłaniać światło. Zdecydowanym ruchem włożył jedną na palec Jarka, a drugą na swój. Nigdy w swoim życiu nie był tak niczego pewien jak tego, że ten chłopak spędzi z nim resztę życia. – Teraz jesteś oficjalnie MOIM narzeczonym! - Odwrócił zaskoczonego chłopaka twarzą do siebie i wycisnął na jego wargach drugiego, gorącego całusa.
- Ee… właściwie…- wyjąkał ocierając po dziecinnemu twarz, kiedy tylko udało mu się oderwać od tego całuśnego łobuza. – Określiłbym to raczej jako napaść, porwanie i styranizowanie…
- Taa… to cały ja…- Henry posłał mu pełen wyższości, leniwy uśmieszek. – Więc pilnuj się mój piękny, bo trafisz do wieży i będziesz musiał robić za Roszpunka.. – Przytulił do siebie prychającego chłopaka.- Wiesz, że cię kocham, prawda? – szepnął mu miękko wprost do ucha, które natychmiast poczerwieniało. – Chyba powinniśmy to uczcić w jakimś ustronnym miejscu. – Oczy mu rozbłysły.
- Marzenia piękna rzecz! – Burknął Jarek, wyjątkowo jak na niego łagodnie i jakby lekko ochryple. – Przestań myśleć dolną połową! Już późno, powinniśmy wracać do domu! – Powoli zaczął go ogarniać jakiś dziwny niepokój. Romantyczny nastrój prysł jak bańka mydlana. Delikatnie wysunął się z ramion mężczyzny.
- Faktycznie, aż dziwne, że jeszcze nikt nie dzwonił. Zazwyczaj, co godzinę nas sprawdzają co robimy. – Henry potulnie ruszył za nim, nie chciał przeciągać struny. Niespodziewany zryw przyniósł wspaniałe efekty, teraz pyskaty słodziak należał tylko do niego i mogli planować wspólną przyszłość.
- Pośpiesz się, zamiast się szczerzyć nie wiadomo dlaczego! – Przyśpieszył kroku. Intuicja podpowiadała mu, że stało się coś złego. Brat zawsze mu matkował i często telefonował. Wyciągnął komórkę z kieszeni i wystukał jego numer, niestety bez rezultatu. Zimne macki strachu zaczęły pełznąć mu po krzyżu, przywodząc na myśl tylko jedno imię – Krzysztof.
- Nie martw się i zapnij pasy. – Henry wrzucił zakupy do bagażnika i otworzył drzwi do samochodu, kiedy dotarli na parking. – Robią zakupy z maluchami, pewnie nie słyszeli sygnału. – Starał się uspokoić towarzysza ,  ale sam poczuł, że coś było nie w porządku.
- Może masz rację, dostaję już paranoi. Wszędzie widzę gębę tego Rosiczki. – Westchnął bez przekonania. – Spróbuj połączyć się z Seanem. Mężczyzna bez słowa spełnił jego prośbę, lęk chłopaka jakoś mu się udzielił. Wyciągnął z telefon i wybrał numer kuzyna. Odebrał prawie natychmiast.
- Dobrze, że dzwonisz. Przyjeżdżajcie na komisariat. Kevin i Darek zostali porwani z Galerii. Potrzebujemy wszelkiej pomocy. – Głos mężczyzny drżał, pobrzmiewały w nim histeryczne nutki. Najwyraźniej ledwo nad sobą opanował. Henry nigdy nie słyszał go tak zdenerwowanego. Odetchnął głęboko, zastanawiając się jak te straszne wieści przekazać narzeczonemu, który nie spuszczał z niego wystraszonych oczu. – Trzymaj się stary, zaraz tam będziemy.
- No mówże, to Rosiczka prawda? – Jarek gwałtownie zbladł i oparł się o samochód. Brat był jego jedyną rodziną, inni po śmierci matki odwrócili się od nich w strachu, że będą musieć pomóc sierotom. Darek był jego bohaterem, murem, który bez wahania osłaniał go przed całym światem. Gdyby nie jego determinacja znalazłby się w Domu Dziecka.
- Tak. Porwał Kevina i Darka. Postaraj się wziąć w garść, musimy pomóc w poszukiwaniach. – Widząc, że stoi niczym słup, łagodnie pchnął go na siedzenie i zapiał pasy. Wziął w swoje dłonie lodowate ręce chłopaka, chuchnął w nie i pocałował. – Głowa do góry, wszystko będzie dobrze. To niemożliwe, żeby ten drań Rosiczka był sprytniejszy od nas wszystkich.
***
   Antosiowa z Kwasową miały wiele przyzwyczajeń i nawyków, które według nich, odróżniały prawdziwe damy od reszty plebsu. Na przykład każdego dnia spotykały się na popołudniowej herbatce by wymienić się najświeższymi plotkami. Siedziały właśnie w salonie i pogryzały anyżowe ciasteczka, które uwielbiały, kiedy ich uwagę przykuły telewizyjne wiadomości. Z przerażeniem obejrzały relację policji z porwania Kevina i Darka. Musiały odłożyć na stół filiżanki, bo zaczęły głośno dzwonić o spodeczki w ich roztrzęsionych dłoniach. Największe wrażenie wywarł na nich życiorys i zdjęcia potencjalnego sprawcy napadu. Pokazano mężczyznę w wielu różnych wcieleniach, jako krótko ostrzyżonego bruneta, uwodzicielskiego blondyna, a nawet szatyna. Obie kobiety chwyciły się za serce na widok ostatniej fotografii.
- Zobacz, przecież to ten kaleka! – Antosiowa przecierała okulary, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyła. – A taki był miły i rozmowny.
- Jasne, że to ten wąż Rosiczka. Ładny mi inwalida! Nie ma co, niezły z niego aktor. – Kwasowa zagryzła wargi. Ostatnio bardzo się starała panować nad językiem, a mimo tego znowu wpakowała w kłopoty i to nie tylko siebie. – Pewnie, że był słodziuteńki, taki nieszczęśliwy i godny litości. Wyciągnął z nas informacje bez problemu. Kretynki! Wyśpiewałyśmy mu wszystko jak na spowiedzi!
- O Boże masz rację, to nasza wina. Biedni chłopcy, nie wiadomo, co z nimi zrobi ten zwyrodnialec. – Odgarnęła nerwowo włosy z czoła. – Może ich ktoś widział. Nie mogli uciec zbyt daleko, policja na pewno obstawiła wszystkie drogi.
- Jak ich znajdą, to przysięgam, że już nigdy nie będę się wtrącać w cudze życie! – Kwasowa, złapana za gardło przez wyrzuty sumienia, uderzyła się w bujną pierś.
- Będę cię musiała zamknąć w piwnicy i wypuszczać tylko w porze posiłków. – Antosiowa popatrzyła krytycznie na przyjaciółkę. Dobrze wiedziała, że plotki są jej żywiołem. – Za późno na krokodyle łzy. Lepiej się zastanów, czy nie słyszałaś czegoś przydatnego w śledztwie!
- Nie mam pojęcia, gdzie taki drań mógł się ukryć, ale musze przyznać, że nazwisko Porębskich, było w mojej rodzinnej wsi dość znane. – Zamyśliła się głęboko. Miała wrażenie, że coś ważnego umyka jej uwadze. Jakby w otchłani pamięci, dostrzegła coś katem oka, ale umknęło zanim zdążyła to rozpoznać.
- Jak to? Nic nigdy nie wspominałaś! – Antosiowa dolała sobie koniaczku, a oczy rozbłysły jej z ciekawości.
- Bo to tylko głupie bajdy z dzieciństwa…- westchnęła. Poczucie winy skrobało jej serce drobnymi pazurkami, nie dając ani na chwilę spokoju. Gdyby trzymała buzie na kłódkę, Darek i Kevin pewnie nadal byliby na wakacjach.
- Nie daj się prosić! – Intuicja podpowiadała kobiecie, że każda informacja o Rosiczce może być ważna. Kwasowa miała naprawdę świetną pamięć, jej głowa niczym dobry komputer notowała wszystkie interesujące wiadomości.
- Jako dziecko mieszkałam w małej wiosce pod Krakowem. Rzadko działo się tam coś ciekawego. Rodzina Porębskich była wyjątkiem. Większość jej członków cieszyła się złą sławą, nie uprawiali roli, a zawsze opływali w dostatki. Mówiono, ze podpisali pakt z diabłem. Podobno pradziad Krzysztofa był katem u samego króla Jagiełły. Mój wuj upił się kiedyś z jednym z Porębskich, a ten pokazał mu stare dokumenty poświadczające ten fakt, tyle, że spisane po łacinie. We wsi bywali dość rzadko, przyjeżdżali przeważnie na wakacje. Głęboko w lesie, stała należąca do nich leśniczówka. Bardzo stara, ale niezwykle zadbana. Opowiadano o niej straszne historie, a ja z siostrą słuchałyśmy ich z otwartymi ustami.
- Hm… opowiedz jakąś… - Antosiowa czuła, że właśnie złapała trop. Na jej policzkach pojawiły się wypieki.
- Widzisz, rodzina Krzysztofa bywała w tym domu, aby jak mówili zaczerpnąć świeżego powietrza. Z daleko było widać, że to miastowi i to bardzo dobrze sytuowani. Nie spoufalali się zbytnio z miejscowymi, a i oni nie garnęli się do znajomości.
- Miała być straszna legenda…
- Aleś ty niecierpliwa, po kolei… - Otworzyła nową butelkę i nalała bursztynowego płynu do obu kieliszków. Alkohol palącą strugą popłynął do żołądków rozgrzewając ciała i kojąc nerwy. – Przez resztę miesięcy leśniczówka stała pusta. Ludzie jednak opowiadali, że w bezksiężycowe noce słychać z niej było jęki i krzyki torturowanych ludzi. Kilka razy nawet pojechał tam patrol policji, ale niczego podejrzanego nie znaleźli. Nigdzie żadnych świeżych śladów, dom stał zamknięty na głucho.
- Czyli wieśniacy po pijaku coś sobie ubzdurali. Jak dołożyć do tego historię o kacie, to można ich nawet zrozumieć. – Antosiowa była rozczarowana, liczyła na coś bardziej krwawego i mrożącego krew w żyłach, a to tylko  rzeczywiście głupie bajki. Straciły tylko czas.
- I tu nie masz racji. – Odezwała się podchmielona Kwasowa z satysfakcją w głosie. – Rodzice zabraniali nam chodzić do leśniczówki pod karą porządnego lania. Ale dzieci jak to dzieci. Pójcie tam było ostateczny testem na odwagę. Chciałyśmy pokazać chłopakom, że nie jesteśmy od nich gorsze. Wymknęłyśmy się nocą uzbrojone w latarki, drogę znałyśmy z opowiadań. Całe w strachu przedzierałyśmy się przez las, który po ciemku nie wyglądał już tak przyjaźnie. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, wszystko wyglądało tak jak opowiadał wuj. Na małej polanie stał duży, drewniany dom. Wszystkie drzewa na jej obrzeżach były uschnięte, nie zauważyłyśmy ani jednego listeczka, choć nastał dopiero wrzesień. Trawa też miała dziwny brązowy kolor. Tymczasem w pobliżu drzwi rosły trzy wyjątkowo bujne krzewy nieznanego mi gatunku. Kwiaty na nich miały brunatno czerwone płatki, które kojarzyły się z zakrzepła krwią. Pachniały jakoś nienaturalnie, metalicznie. Miałyśmy je przynieść jako dowód. Podkradłyśmy się na palcach, choć nikogo nie widziałyśmy w pobliżu, zerwałyśmy dwa, po jednym dla każdej z nas. Już miałyśmy wracać z tryumfem do wsi, kiedy TO usłyszałyśmy. Najpierw jakby ktoś stękał i dyszał, potem jęczał, na koniec rozległo się przeciągłe bolesne kwiczenie, które skojarzyło mi się ze śmiertelnie rannym zającem, który kiedyś obok naszego domu wpadł we wnyki. Włosy podniosły się nam na głowach. Chwyciłam siostrę kurczowo za rękę, nie zapalając latarek pognałyśmy z powrotem, nie oglądając się za siebie. Wpadłyśmy do domu ciężko oddychając, nie mogłyśmy wykrztusić ani słowa, a trzęsłyśmy się tak, aż dzwoniły nam zęby.
- Jesteś pewna, że to nie było wycie wilka, albo na przykład wiatru? Dzieci mają bujna wyobraźnię, zwłaszcza wystraszone.. – Antosiowa popatrzyła na przyjaciółkę sceptycznie.
- Na pewno nie. Ten głos śnił nam się po nocach przez kilka tygodni, aż mama zaprowadziła nas z siostrą do lekarza.
- Wiesz co sobie pomyślałam? – Antosiowa popatrzyła na nią bystro i poderwała się z krzesła. – Ta wasza leśniczówka, to świetne miejsce na przeczekanie policyjnego pościgu.
- Masz rację, wprost idealne. Z dala od ludzi, głęboko w lesie, nikt o niej nie wie oprócz miejscowych. – Kwasowa złapała za telefon. – Dzwonię na policję, może chociaż odrobinę pomożemy!
***
   Jarek z Henrym po krótkiej rozmowie telefonicznej z kapitanem Żyłą udali się na komisariat. Zastali tam szalejącego z niepokoju Seana, miotającego się od ściany do ściany niczym ranne zwierzę. Warz z upływającymi godzinami, bez jednej pozytywnej wiadomości był coraz bardziej przerażony. Dostali do dyspozycji rzadko używany pokój wypoczynkowy, tam zmusili go żeby usiadł i dokładnie wypytali. Starali się we trójkę ustalić wszystkie fakty, mając nadzieję, że wpadną na jakiś pomysł. Przynieśli z samochodów swoje laptopy, zaczęli przeszukiwać Internet w poszukiwaniu jakiś wiadomości o Rosiczce. Mieli nadzieję wpaść na coś, co policja przeoczyła. Okazało się, że rodzina Porębskich była dosyć znana  i miała w okolicy Krakowa kilkanaście posiadłości. Prośbami i groźbami zdobyli ich adresy. Niestety posłane tam natychmiast patrole nikogo nie zastały.
- Musieliśmy coś przegapić! – Jarek zaczął poszukiwania od nowa z maniakalną dokładnością. Sean zaczął robić to samo. Bezczynność ich zabijała, musieli działać, aby nie zwariować.
 - Nie bądźcie naiwni. Skoro Rosiczka miał tyle na sumieniu, z pewnością posiadał niejedną kryjówkę, o której nikt nie wiedział. – Henry uważał, że ich wysiłki niczego do śledztwa nie wniosą.
- Zamknij dziób i pomóż! Nie mam zamiaru tutaj siedzieć i obgryzać paznokci. – Warknął do mężczyzny, który natychmiast się zreflektował. Podszedł do chłopaka, usiadł obok i delikatnie pogładził go po napiętych plecach.
- Pokaż co masz. – Zrozumiał, że popełnił błąd i Jarek miał rację. To co robili było ważne, choćby ze względu na Seana, który ledwo się trzymał. Świadomość, że może stracić dwie najbliższe dla siebie osoby doprowadzała go do szaleństwa. Podana mu przez Jarka herbata nie miała żadnego smaku. Od rana nic nie jadł i żołądek zawiązał mu się w twardy supeł. Starał się panować nad nerwami, ale przychodziło mu to z coraz większym trudem.
***
   Kapitan Żyła był bardzo zajęty. Robota dosłownie paliła mu się w rękach, doskonale wiedział, jak ważna w takich wypadkach była każda godzina. Nie miał ochoty odpierać telefonu od pytlowickich plotkar. Kobiety jednak nalegały takim uporem, blokując  linię, że w końcu zgodził się na krótką rozmowę.Po ich wysłuchaniu w serce mężczyzny wkradła się nieśmiało nadzieja. Podobnie jak Kwasowa miał paskudne wyrzuty sumienia, że nie upilnował Darka i naraził go na niebezpieczeństwo. Wysłał natychmiast doświadczony patrol do wsi, wskazanej przez mu Kwasową. Po godzinie dostali pozytywną wiadomość. W leśniczówce przebywały co najmniej dwie osoby. Prawdopodobieństwo, ze to poszukiwani było bardzo duże.
Kapitan natychmiast wezwał brygadę antyterrorystyczną i omówił z nią szczegółowo plan odbicia porwanych. Drobiazgowo zaplanowali każdy krok. Jeśli Darek z Kevinem tam rzeczywiście byli, nie mogli dopuścić, żeby coś im się stało. Rosiczka był nieprzewidywalny draniem, nie wiadomo do czego będzie zdolny w ekstremalnej sytuacji. Oczywiście rodzina także została powiadomiona. Mężczyźni niemal na kolanach ubłagali kapitana, by ich zabrał ze sobą. Przysięgli zachować rozsądek i wypełniać bez szemrania jego rozkazy.
   Tymczasem część policyjnej ekipy była już na miejscu. Usuwała liczne alarmy i pułapki, uruchomione po przybyciu do leśniczówki przez zapobiegliwego bandytę. Na okolicznych drzewach znaleźli kilka kamer i detektorów ruchu. Chcieli podkraść się niepostrzeżenie i unieszkodliwić Rosiczkę, unikając rozlewu krwi. Najlżejsze dotknięcie okna, parapetu czy drzwi groziło nie tylko włączeniem się brzęczyka, ale i porażeniem prądem. Na rozbieranie dachu nie było czasu. Kiedy policyjni fachowcy kończyli już pracę, na polanę dotarła brygada antyterrorystyczna z kapitanem Żyłą na czele oraz rodzina Evansów. Cywilom polecono pozostać w samochodzie, dobrze ukrytym w krzakach. Kiedy jednak otwarto drzwi rozległy się przeraźliwe krzyki Darka, od których nawet doświadczeni policjanci dostali gęsiej skórki. Sean wypalił z auta niczym wystrzelony z armaty pocisk. Nie było na świecie takiej mocy, która powstrzymałaby go przed pobiegnięciem na ratunek. Zanim dotarł do leśniczówki nastała głucha cisza, która była jeszcze bardziej przerażająca, niż poprzedzające ją pełne bólu wycie.
***
   Krzysztof przebywał w swoim świecie, zanurzony w cudownej szkarłatnej mgle czystej rozkoszy. Widział lśniące strużki krwi spływające po udach Darka, słyszał jego krzyki i wiedział już na pewno, że tak musi wyglądać niebo. Chłopak był jeszcze wspanialszy, niż sobie wymarzył – jasnowłosy anioł o aksamitnej skórze oraz pięknych pośladkach, teraz już na zawsze naznaczonych jego podpisem i herbem. Jego jęki, zapach krwi upajały go niczym najlepszy narkotyk. Penis nabrzmiał do niesamowitych rozmiarów, a serce raz po raz zalewały fale szczęścia, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał.
- Teraz się połączymy na wieki. – Przysunął sączącą główkę do zaciśniętego wejścia. – Krzycz moje imię aniele, razem dolecimy na sam szczyt! – Chwycił za kształtne biodra i już miał zamiar pchnąć, kiedy przez otaczającą go szczelnie zasłonę szaleństwa przedarł się niepokojący fakt. Darek leżał na zakrwawionych obficie prześcieradłach zupełnie bezwładnie, przestał też się odzywać. To go nieco zbiło z tropu. - Czyżby zemdlał z nadmiaru emocji? Jego kochanie było przecież takie wrażliwe.
- Obudź się! – Potrząsnął chłopakiem delikatnie. Chciał, aby w tej pięknej chwili byli razem, przeżywali wspólnie niesamowitą rozkosz. Ich orgazm z pewnością dosięgnie gwiazd i pozazdroszczą im nawet bogowie. - Może jednak przesadził, źle obliczył próg bólu kochanka?  - Krzysztof zaczął wpadać w panikę, a jego penis całkiem oklapł. Zdał sobie sprawę, że również przyrodzenie Darka leżało płasko. Wiedział jednak  doskonale z własnego doświadczenia, że do takiej formy seksu trzeba przywyknąć. Potrzeba wielu ćwiczeń, by osiągnąć doskonałość, a oni mają przecież przed sobą całe życie. Ta myśl nieco go uspokoiła. On też na początku był niechętny, potem jednak ojciec przekonał go, że można z tego czerpać niesamowitą przyjemność, nie dającą się do niczego przyrównać. Chciał dla Darka wszystkiego co najlepsze, postanowił być cierpliwym nauczycielem. Pokazanie mu swojego świata sprawi mu wiele radości. Dotychczas nie miał go z kim  dzielić.
   Nagle światła pod sufitem zamigotały, nie miały do tego prawa, sam wielokrotnie sprawdzał wszystkie systemy. Odwrócił się do Darka tyłem i wyprostował nagą sylwetkę. Jego skóra pokryta była czerwonymi plamami, z których był taki dumny. Świadczyły o tym, że niczego nie zaniedbał i przykładał się do rytuału. Zaczął nasłuchiwać, zaciskając w dłoni nóż. Coś było nie w porządku, podpowiadał mu to niezawodny instynkt drapieżnika, odziedziczony po szalonych przodkach. Na korytarzu rozległy się ciche kroki kilku osób. Do domu wdarł się wróg, teraz był już tego pewien. Mógł uciec, w sypialni znajdowało się tajne przejście. Niestety bardzo wąskie, musiałby zostawić Darka na pastwę intruzów. Tego nie potrafił zrobić, musiał jak prawdziwy mężczyzna stawić im czoła i obronić swojego anioła. Obnażył zęby i zaczął warczeć.
   Kiedy drzwi się powoli otwarły i do pokoju wpadli uzbrojeni po zęby policjanci, na chwilę oniemieli na jego widok. Wyglądał niczym pogański wojownik, pomalowany w wojenne barwy. Ciało lśniło mu od potu, a z ust toczyła się piana. Oczy błyszczące szaleństwem patrzyły dziko, miały przekrwione biała i rozszerzone źrenice. Zasłaniał sobą leżącego na łóżku chłopaka, jakby chciał go przed nimi ochronić. Nagle spiął mięśnie i bez słowa rzucił się na nich.
- Precz… on jest mój… nie dostaniecie go…- wycharczał, zadając celne ciosy nożem. Poruszał się szybko niczym tygrys, dwaj policjanci zostali ranni zanim się spostrzegli. Krzysztof nawet szalony był bardzo sprawnym zabójcą. Otoczony przez mężczyzn, którzy wytrącili mu broń,  gryzł i kopał wyjąc przy tym, niczym zapędzone do pułapki zwierzę. Jeden z funkcjonariuszy, chcąc go unieszkodliwić cofnął się i posłał mu kulkę w udo. W tym momencie bandyta poślizgnął się na krwi i ekskrementach, padając na kolana. Zamiast nogę, kula przeszyła mu serce. Przewrócił się na plecy, zdawał sobie sprawę, że to koniec. Ogromnym wysiłkiem woli przekręcił się na bok, tak, aby mógł widzieć Darka. Na jego wykrzywionych dotąd wściekłością wargach wykwitł łagodny, pełen szczęścia uśmiech. Oczy znowu stały się niebieskie jak letnie niebo i pełne blasku. Błądziły po nagim ciele chłopaka z nieopisanym zachwytem.
- Mój jedyny… mój anioł… jeszcze się spotkamy… kiedyś…

czwartek, 13 listopada 2014

Rozdział 39

   Mam nadzieję, że nie natrzaskałam w tym rozdziale zbyt wielu głupot, bo żadna ze mnie znawczyni kryminałów. Jak ktoś zauważy jakieś bzdury, to niech natychmiast napisze. Tak naprawdę nie mam pojęcia, jakie uprawnienia ma taki śledczy.
Scena na końcu sprawiła mi wiele trudności, nie wiem czy udało mi się utrzymać napięcie. Piszcie o swoich wrażeniach.

   Sean właśnie mył w ubikacji ręce, kiedy wpadł na niego Bartek, omal nie zwalając go z nóg. Otwierał i zamykał buzię, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Wytrzeszczał jedynie błękitne oczy i poruszał bezgłośnie ustami. Mężczyzna, widząc, że był czymś ogromnie przejęty wyciągnął z kieszeni puszkę coli, którą chwilę wcześniej kupił i podał mu, głaszcząc łagodnie po głowie. Jakieś niejasne, nieprzyjemne uczucie zalęgło mu się w pobliżu serca. Czuł, że stało się coś złego. Nieraz miał do czynienia z dziećmi w szoku i zdawał sobie sprawę, że jeśli chce się czegoś dowiedzieć, musi uspokoić malca. Wyprowadził go na zewnątrz. Znalazł w pobliżu małą ławeczkę, ukrytą za rozłożystą palmą. Usiedli mijani przez licznych przechodniów, którzy właśnie robili zakupy w Galerii Handlowej. Malec pociągnął kilka łyków napoju i wyraźnie się odprężył.
- Lepiej? Możesz mówić? - Zapytał najłagodniej jak potrafił. Nieprzyjemne uczucie narastało, poczuł strach pełzający mu wzdłuż kręgosłupa na zimnych nóżkach.
- T…tak – wyjąkał malec. – Pan Darek kazał mi wracać, poszedł szukać Kevina. Jakiś nieznajomy pan, wziął go na ręce i pobiegł prosto na parking. – Starał się wszystko wyjaśnić najlepiej jak potrafił, ale strach o przyjaciela powodował, że jego myśli rozbiegały się niczym stado spłoszonych wróbli i nie mógł się skupić.
- Chwileczkę, weź głęboki oddech – poinstruował chłopca, który natychmiast wykonał polecenie. – Teraz opowiadaj powoli i dokładnie, co się wydarzyło. Każdy szczegół może być ważny. – Sean z trudem zachowywał opanowanie. Czyżby nadeszła chwila, której obawiał się najbardziej? – Chodź, poszukamy ich. – Ruszyli w kierunku wyjścia. Niestety na parkingu nie zauważyli ani Darka, ani Kevina. Sean nie namyślając się długo zadzwonił do kapitana Żyły na numer alarmowy i zrelacjonował mu pokrótce co się stało. Mężczyzna kazał nie ruszać mu się z miejsca, co uczynił bez protestu. Sam, z dzieckiem przy boku, nie miał najmniejszych szans nic zdziałać. Nawet jeśli Kevin z Darkiem, gdzieś tutaj byli, na ogromnym placu stały setki samochodów i kręciło się mnóstwo ludzi. Poza tym wiedział doskonale, że narzeczony był rozsądny i nieraz dawał tego dowody. Na pewno gdyby mógł zadzwoniłby do niego lub chociaż wysłał sms’a. A skoro tego nie zrobił wnioski nasuwały się same. Bał się, że sprawdzą się jego najgorsze przypuszczenia i jego najbliżsi byli teraz w szponach szalonego Rosiczki.
- Opowiadaj skarbie wszystko co pamiętasz – zwrócił się do Bartka. – Zaczekamy tutaj na policję. – Stanęli pod murem, aby jak najmniej rzucać się w oczy. Kto wie ilu członków bandy Krzysztofa krążyło nadal w pobliżu.
- To wszystko moja wina! – Załkał chłopiec, ściskając mocno jego rękę. – W sklepie śmierdziało jakimiś perfumami, zrobiło mi się niedobrze. Powiedziałem to Kevinowi i wyszliśmy na zewnątrz. Ale tylko za drzwi. Przysięgam! – Uderzył się drobną piąstką w piersi.
- Nie płacz. – Podał mu chusteczkę. – Nie powinniście tego robić. Mów dalej, na pewno ich znajdziemy, nie martw się. – Pomógł chłopcu wytrzeć oczy i buzię. - Kapitan Żyła to najlepszy policjant w mieście. – Starał się mówić z pewnością siebie, której wcale nie czuł. Pragnął przekonać nie tylko zrozpaczonego malucha, ale i siebie, że wszystko będzie dobrze. Czuł jednak, że każda chwila była niezmiernie cenna i jego bliskim rzeczywiście groziło poważne niebezpieczeństwo. Rozglądał się nerwowo dookoła, co chwilę zerkał na zegarek, jakby chciał przyspieszyć czas. Czuł się winny, podobnie jak stojący obok niego dzieciak. Że też zachciało mu się sikać w najmniej odpowiednim momencie.
- Bawiliśmy się przed sklepem – podjął wątek Bartek. – Obok nas zatrzymał się pan, z kieszeni wyskoczył mu króliczek. Śliczny, cały bialutki. Zaczęliśmy go łapać, był strasznie szybki. Kevin się przewrócił. Ten pan się nad nim pochylił, miał w ręce chyba chusteczkę. Nie widziałem dokładnie co zrobił, ale jak wziął go na ręce był strasznie blady i przestał się ruszać. Okropnie się wystraszyłem, pobiegłem po pana Darka, ale jak wyszliśmy ze sklepu już ich nie było…- zachlipał i wydmuchał nos.
- A pamiętasz, jak wyglądał ten Pan? – Sean miał nadzieję, niewielką, że to jednak nie był Krzysztof.
- Hm… - zamyślił na chwilę malec, przygryzając dolną wargę. – Miał brązowe włoski i zielone oczy, był jakiś taki szary, jakby chory. Ubrany zwyczajne w sweter i dżinsy. Na pewno nigdy go nie widziałem. Chociaż…- podrapał się z niepewną miną po rozczochranej główce.
-  Chociaż…? Z czymś ci się kojarzy? – Każda najdrobniejsza informacja mogła okazać się ważna. Mogła naprowadzić policję na trop.
- Nie wiem, nie mogę sobie przypomnieć – malec ponownie zaczął płakać. Bardzo chciał pomóc, ale nie potrafił. – Jego buzia, jakbym ją gdzieś widział, ale inną…- Nie umiał określić tego, co czuł.
- Już dobrze kochanie, może potem sobie przypomnisz. – Przytulił trzęsącego się chłopca. Nie było sensu bardziej naciskać i denerwować malca. Z doświadczenia wiedział, że to przynosi zazwyczaj odwrotne efekty.  – Byłeś bardzo dzielny i naprawdę pomogłeś. Napij się jeszcze, to ci dobrze zrobi. – Podał mu trzymany w ręce napój. – Kiedyś mówiono, że cukier krzepi, a ty musisz mieć dużo siły, żeby mi pomagać.
- Naprawdę pomogłem? – Bartuś podniósł na doktora błękitne oczka, nadal pełne łez, które piąstką rozmazywał po buzi. Strasznie się bał o przyjaciela, od rodziców słyszał o takich panach, co krzywdzili dzieci. Mama zawsze pouczała go, by nie rozmawiał z nieznajomymi i niczego od nich nie przyjmował. Miał wtedy zawołać kogoś dorosłego.
***   

   Jechali niezbyt długo, może kwadrans, może pól godziny, ale Darkowi ten czas, wydał się wiecznością. Przez cała drogę trzymał Kevina w ramionach i szeptał mu do uszka zaklęcia, które mogłyby uchronić go od zła. Na szczęście malec mocno spał i nie zdawał sobie sprawy, co się wokół niego działo.
Chłopak wyjrzał przez okno, okolica była mu zupełnie nieznana, a kiedy wjechali w mroczny, gęsty las zupełnie stracił orientację. Chwilę jechali po bezdrożach, zatrzymali się dopiero przed starą leśniczówką, która wyglądała jakby od lat nikt w niej nie mieszkał. Otaczające ją drzewa musiały mieć ze sto lat, sądząc po grubości pni. Krzysztof obejrzał się do tyłu i wyłączył silnik.
- Wysiadaj, zabierz bachora. – Ruszył przodem, trzymając w ręce klucz. Obrócił się w zamku lekko, co wymownie świadczyło, że był dość często używany. W środku było dość schludnie, stare meble, prawdopodobnie antyki, utrzymywano w dobrym stanie. W powietrzu unosił się zapach drewna, Pronto oraz inny, dziwnie niepokojący, metaliczny, kojarzący się natychmiast ze smakiem żelaza. Najwyraźniej ktoś bardzo dbał o ten dom. Darek podreptał za swoim oprawcą bez słowa z dzieckiem w ramionach. Musiał je ochronić za wszelką cenę, zapłaci każdą jaką wymyśli ten psychopata. Mężczyzna wskazał m u sypialnię po prawej.
- Odeślij małego do domu, jego ojciec zaprzestanie wtedy pościgu. Będzie nam tylko przeszkadzał – spróbował negocjować. – Zostanę z tobą, jeśli tego chcesz. – W tym momencie zimne oczy Krzysztofa przeszyły go na wylot, wydawało mu się, że sięgają w głąb jego duszy i czytają w niej bez żadnego trudu.
- Zostaniecie oboje – powiedział wypranym z emocji głosem. – Od ciebie zależy jak długo gówniarz Evansa pożyje, jeśli chodzi o mnie, już teraz mogę go wrzucić do studni za domem. – Dla niego dzieci były zawsze irytującymi, drącymi się z byle powodu nikomu niepotrzebnymi istotami jak nie przymierzając kot lub szczur. Czym ich na świecie mniej, tym lepiej. Ojciec zawsze mu powtarzał, ze najbrudniejszy kundel, był od niego więcej wart.
- Dopóki nie skrzywdzisz dziecka, będę cię słuchał – oznajmił spokojnie Darek, choć dusza uciekła mu właśnie na ramię i trzęsła się tam ze strachu. Miał nadzieję, że Sean z kapitanem Żyła szybko  ich znajdą. Musiał w to wierzyć, jeśli chciał przetrwać.
- Idź do siebie, przygotuj się. Bachor będzie spał do jutra. – Krzysztof podszedł bliżej i ujął mężczyznę pod brodę. Nie podobało u się, że tak wiele uwagi poświęca dziecku, a o niego nawet się nie zapytał. Spojrzał w zielone oczy i jego niepokój zniknął jak zaczarowany. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, w końcu go miał całego tylko dla siebie. Już nigdy nie pozwoli mu odejść i będą tacy szczęśliwi. – Długo czekałem na ten dzień. Zobaczysz, wszystko przygotowałem tak jak lubisz. Dzisiaj jest nasz wielki dzień. Naznaczę cię jako swojego!- Wykrzywił usta w parodii uśmiechu, Nie było w nim ani odrobiny wesołości. Zęby mężczyzny wyglądały zupełnie jak kły drapieżnika, a błyszczące szaleństwem oczy sprawiły, że Darkowi zrobiło się zimno i dostał dreszczy.
- Jak sobie życzysz. Coś jeszcze? – Nie chcąc go drażnić odsunął się powoli, zapach z ust Krzysztofa sprawił, że zrobiło mu się niedobrze.
- Cieszysz się prawda? Bardzo za tobą tęskniłem. – Złożył na lodowatych wargach struchlałego chłopaka czuły pocałunek. Był już w swoim świecie do którego nikt nie miał dostępu. Nie widział bladości na twarzy Darka, ani jego rozszerzonych ze strachu źrenic. Ich pierwsza, wspólna noc była tuż, tuż i tylko to się dla niego liczyło. Musiał jeszcze iść sprawdzić, czy wszystko było w porządku. Zaplanował ten wieczór z najmniejszymi szczegółami podczas długich, bezsennych nocy w celi. Wszystko musiało wyglądać idealnie.
- Tt… tak… ja też o tobie myślałem - wyjąkał Darek, wycofując się do sypialni, w której wcześniej położył Kevina. Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi oparł się o nie plecami i osunął bezwładnie na ziemię, ponieważ nogi odmówiły mu posłuszeństwa. – Sean, Sean… Gdzie jesteś kiedy cię potrzebuje? – Wyszeptał pobielałymi wargami. Doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa w jakim się znalazł. Był w rękach szaleńca, który miał na jego punkcie niezrozumiałą dla niego obsesję. Na pewno nie uda mu się przemówić mu do rozsądku, to było niemożliwe. Musiał pomyśleć nad ucieczką.
Spojrzał w okno za którym zapadał już zmierzch. Okazało się zabezpieczone solidną kratą, jak wszystkie pozostałe, które widział w tym domu. Już Rosiczka o to zadbał, by nie mógł się wydostać na wolność. Jedynym wyjściem wydało mu się uśpienie jego czujności i wykradzenie klucza. Jednak ucieczka z dzieckiem na rękach nie wydawała mu się łatwym zadaniem. Nie chciał niepotrzebnie narażać Kevina. Gdyby zostali złapani nie wątpił, że bandyta spełniłby swoje groźby. Sam nie namyślałby się ani chwili i zaryzykował, ale teraz musiał myśleć o dziecku, które tyle dla niego znaczyło. Nie miał pojęcia co planuje Krzysztof, ale sądząc po jego okrutnym uśmiechu i błyskach szaleństwa w oczach nie było to nic dobrego. Od kapitana Żyły dowiedział się, że pochodził z rodziny słynnych oprawców na usługach mafii. Umiejętności jego ojca w wymuszaniu zeznań ze złapanych nieszczęśników były legendarne.
Podszedł do łóżka i pocałował spocone czółko malucha. Uśmiechał się przez sen, widocznie śniło mu się cos pięknego. Serce mężczyzny ogarnęła fala czułości. Przykrył go kocykiem, delikatnie głaszcząc kędzierzawą główkę.
- Śpij spokojnie kruszyno, nie pozwolę, aby coś ci się stało.
*** 
   Trzeba przyznać, że kapitan Żyła był naprawdę szybki. Przemknął przez ulice miasta, łamiąc chyba wszystkie zasady ruchu drogowego, skracając sobie drogę przez skwerki, a nawet chwilami jadąc pod prąd. Jego ludzie dzielnie mu w tym sekundowali. Wszyscy chcieli dorwać tego drania Rosiczkę za wszelką cenę. Dopiero po jego ucieczce policja zorientowała się kogo tak naprawdę mieli w swoich rękach. Kiedy rozesłali listy gończe z całego świata zaczęły napływać meldunki o wyczynach tego bandyty. Okazało się, że był naprawdę dobrze znany i sławny. Lista jego zbrodni okazała się tak długa, że nie sposób było zapamiętać wszystkich przestępstw, w których brał udział. Krzysztof, jeśli można to tak określić, był międzynarodową, mafijną gwiazdą. Udało im się go złapać, jedynie dlatego, że miał niewiarygodnego pecha i trafił akurat na Darka, chłopaka z fenomenalną pamięcią.
Kapitan pierwszy wjechał na parking przed Galerią Handlową, gdzie czekał na niego mocno zdenerwowany Sean, trzymający za rękę Bartka. Kwadrans, który tutaj stali, dodając sobie nawzajem otuchy ciągnął się w nieskończoność, a wyobraźnia szalała podsuwając najstraszniejsze scenariusze. Doktor na widok zbliżającego się policjanta poczuł niewielką ulgę.
- Niech pan opowiada, co się wydarzyło – Pociągnął obu za sobą. – Musimy jak najszybciej zobaczyć zapisy z monitoringu. Zamknęliśmy wszystkie drogi w województwie oraz granice. Temu draniowi tym razem nie uda się uciec. – Żyła sadził długie kroki. Chciał potwierdzić swoje przypuszczenia, aby mógł zaplanować dalsze działania.
- Nie wiemy czy to na pewno Krzysztof – odezwał się Sean. – Bartek wiele razy widział jego zdjęcie, ale go nie rozpoznał. – Niósł chłopczyka na barana, a ten trzyma się go kurczowo za szyję.
- Spróbujmy jeszcze raz. – Policjant ani na chwilę nie zaprzestał marszu i zwinnie przeciskała się prze z tłum. Wyjął z kieszeni zdjęcie Rosiczki i podał je dziecku. – Spójrz mały, może coś sobie przypomnisz. – Chłopczyk przez chwilę oglądał je z uwagą.
 - Trochę podobny do tego pana z króliczkiem, ale on miał inne włosy i oczy. – Stwierdził z powagą, dumny, że może odrobinę pomóc.
- Wygląd można bez trudu zmienić, farba i szkła kontaktowe są dostępne w każdym sklepie kosmetycznym. – Kapitan czuł, że są na właściwym tropie. Instynkt nigdy go nie zawodził, dzięki niemu tak szybko awansował. Bandyta nie mógł uciec daleko, na pewno przygotował sobie w pobliżu jakieś gniazdko.
   Dotarli w końcu do pomieszczenia, gdzie ochrona Galerii dzień i noc monitorowała pasaż handlowy, sklepy i parking. Sprawnie znaleźli taśmy z odpowiednimi zapisami. Pan z króliczkiem, jak go nazwał Bartek był niewątpliwie Krzysztofem. Obserwował rodzinę Evansów odkąd weszli do pasażu, porwał dziecko korzystając z zamieszania, które wybuchło, po tym jak kobieta wjechała samochodem w wystawę. Prawdopodobnie atak był niezaplanowany, bandyta nie wytrzymał napięcia i zrobił to pod wpływem impulsu.
- Jak my znajdziemy jego kryjówkę, skoro tyle czasu nie udało się go schwytać? – Sean był przerażony, potwierdziły się jego najgorsze wizje. Jak sobie pomyślał, co ten zwyrodnialec może wyprawiać z jego synkiem i narzeczonym, włosy stawały mu na głowie dęba.
- Proszę mi zaufać doktorze. Nie minie doba jak go znajdziemy, mamy teraz o wiele więcej danych. Mam kilka pomysłów, gdzie mógł się ukryć. Jeśli tego nie zaplanował, a najwyraźniej tak było, nie miał zbyt wielkiego wyboru. Rosiczka może jest szalony, ale nie głupi. Zdaje sobie sprawę, że obstawimy drogi. Na pewno siedzi w jakiejś dziurze na odludziu i próbuje przeczekać obławę. Kapitan poklepał Seana uspokajająco po ramieniu. Dokładnie przestudiował akta bandyty, zwłaszcza historia jego rodziny przykuła na dłużej jego uwagę. W każdym pokoleniu przychodził na świat jakiś psychopata, zazwyczaj sławny na całą okolicę. Wszyscy lubowali się w torturach, wielu z nich wybrało zawód kata. Mieszkali w okolicach Krakowa od wielu lat, byli stosunkowo zamożni i mieli tutaj kilka posiadłości. Nie myślący zbyt jasno bandyta, mógł się udać do jednej z nich.
***
   Kiedy Darek doszedł do siebie na tyle, żeby zebrać myśli zaczął rozglądać się po pokoju. Sypialnia była umeblowana skromnie, ale wygodnie. Na fotelu leżało przygotowane ubranie, nie zapomniano o żadnym drobiazgu. Koszula, spodnie, slipy skarpetki, a nawet koronkowa podwiązka na udo były starannie złożone, w najlepszym gatunku i śnieżnej bieli, która aż kuła w oczy. Prawdopodobnie strój miał imitować suknię ślubną.
- Dobrze, że nie ma przynajmniej welonu. - Chłopak wzdrygnął się na ten widok. Rzeczy , które powinny się kojarzyć z małżeńskim szczęściem, zostały sprofanowane przez psychopatę. Stał, niczym zamieniony w kamień i nie potrafił się zmusić do żadnego ruchu. Wtedy jego spojrzenie padło na śpiącego Kevina i poczuł, że jego ciało na powrót ożyło. Zagryzł wargi i zaczął się przebierać. Włosy związał starą gumką, zresztą nie miał zamiaru jakoś specjalnie się stroić dla tego wariata Rosiczki. Ledwo skończył z głośników, porozmieszanych najwyraźniej po całym domu rozległa się cicha muzyka. Marsz weselny Mendelsona, zamiast uroczyście, zabrzmiał prześmiewczo, jakby kpił sobie z chłopaka i wchodzącego właśnie do pokoju Krzysztofa.
Musiał niechętnie przyznać, że bandyta stanął na wysokości zadania, cały ubrany dla kontrastu na czarno, w innych okolicznościach mógłby się podobać. Jego włosy lśniły w świetle lampy niczym wypolerowane. Dyskretny zapach perfum, który miał prawdopodobnie za zadanie oczarować Darka, wzbudził w nim jedynie falę mdłości.
- Rozpuść je. - Podszedł do struchlałego chłopaka i zdjął mu gumkę. – O wiele lepiej… - Jasne włosy niczym złoty strumień spłynęły po ramionach chłopaka, wyrywając z ust mężczyzny westchnienie zachwytu. – Podaj mi rękę, zacznijmy świętować. – Wykonał polecenie bez słowa protestu, niczym nakręcana lalka. Mógłby przysiąc, że w oczach Krzysztofa zobaczył szkarłatne błyski. Został zaprowadzony do dużego pokoju, całego urządzonego w czerni i czerwieni. Od razu skojarzył mu się z przedsionkiem piekła, w który zapewne za chwilę miał się zmienić. Muzyka z pompatycznej, kojarzącej się z kościołem, czarną mszą i świecami zmieniła się na taneczną. Słodkie tony walca wiedeńskiego miały prawdopodobnie zbudować romantyczny nastrój. Na Darku jednak nie zrobiły żadnego wrażenia, z przerażeniem w oczach spoglądał na wielkie, białe łoże. Do zagłówka i w nogach przyczepione były kajdanki. Czerwone płatki kwiatów, ułożone w kształcie serca wyglądały jak plama krwi. Zacisnął dłonie w pięści, aż pobielały.
- Rozchmurz się Piękny, jestem przy tobie. – Krzysztof objął go w talii. – Zatańczymy? – Zupełnie nie czuł sztywności ruchów chłopaka, nie widział z trudem powstrzymywanych łez, od których lśniły jego oczy. Dla niego była to najpiękniejsza chwila w życiu. Właśnie trzymał w ramionach swojego wymarzonego kochanka. Od zapachu jego smukłego ciała wirowało mu w głowie jakby był pijany. Porwał go do upojnego walca, zataczali krąg za kręgiem, wokół pokoju. Z każdą sekundą jego podniecenie rosło coraz bardziej, co doskonale mógł wyczuć przyciskany mocno Darek.
- Pragnę cię jak nikogo na świecie, połączmy nasze dusze i ciała. – Wyszeptał namiętnie Krzysztof i poprowadził chłopaka w stronę łoża. – Czas zrzucić te łaszki. Nie wstydź się mnie, od dzisiaj staniemy się jednością.
- Może napijemy się najpierw wina? – Darek chętnie by się upił do nieprzytomności. Poza tym chciał zwlekać jak najdłużej.
- Nie! – Padło stanowczo z ust bandyty. – Chcę być w pełni świadomy, wszystko pamiętać i czuć, każdą sekundę tego wspaniałego wieczoru. Pomogę ci… - Zaczął  rozpinać powoli koszulę drżącej coraz mocniej ofiary. Skóra była taka aksamitna i ciepła. Przejechał pieszczotliwie dłonią od obojczyka, aż po falujący brzuch, a potem uszczypnął boleśnie jego sutki, zostawiając czerwone ślady.
- Aa… a..- pisnął przeciągle, nie spodziewający się tego Darek. Miał dziwne wrażenie, że stoją przed nim dwie osoby. Jedna delikatnie dotykała jego ciała w miłosnym zapamiętaniu, a druga z okrutnym uśmiechem wbijała paznokcie w najwrażliwsze miejsca, patrząc z satysfakcją jak kuli się z bólu.
- Spokojnie, dam ci taki orgazm, jakiego nigdy nie miałeś. – Sięgnął do zamka od spodni, które już po chwili leżały na podłodze razem z bielizną. Osunął się na kolana jakby w nabożnym zachwycie, podziwiając to, co miał przed sobą. Niczym pies w okresie rui obwąchał podwiązkę, polizał wiotkiego penisa, przebiegł palcami po jądrach usiłując pobudzić je do życia, w końcu kilkakrotnie mocno ukąsił trzęsące się uda, zostawiając  spore sińce.
- Przestań... – Darek usiłował odepchnąć głowę mężczyzny, ale ciało było niesamowicie twarde i ciężkie, jakby wykuto je z marmuru. Nawet nie zauważył jego wysiłków.
- Jesteś taki nieśmiały – dotknął jego członka. – Ten śmieć Evans niczego cię nie nauczył. – Poderwał się nagle na nogi i zręcznie zrzucił swoje ubranie. Przez moment pozwolił się podziwiać. – Popatrz, żadnej suce jaką miałem, nie udało się tego dokonać. – Ujął dłoń zataczającego się chłopaka i zacisnął na swojej pęczniejącej męskości. Tobie wystarczyło kilka minut na to, co im zabierało całe godziny. Jest taki twardy dla ciebie. – Poruszył kilka razy biodrami, przymykając z rozkoszy oczy. Potem obrócił Darka przodem do łóżka i stanął za jego plecami. Trzymając go za biodra, pchnął go mocno tak, że upadł twarzą w pościel. Jego nogi pozostały na dywanie, a pośladki wysoko wypięte i mocno wyeksponowane. Chciał się zerwać do ucieczki, ale zanim zdążył cokolwiek zrobił, usłyszał trzask zapinających się na jego nadgarstkach kajdanek, które zatrzymały go w tej upokarzającej pozycji. Zaczął się w myślach modlić, aby wszystko jak najszybciej się skończyło. Zamknął oczy przywołując wspomnienia, wszystkie bezcenne chwile spędzone z Seanem stanęły przed nim, jakby to było wczoraj.
Tymczasem pożądliwe dłonie błądziły po jego ciele, napawając się jego uległością i strachem. Ugniatały pośladki i uda, rozsuwając je szeroko. Krzysztof coraz głośniej sapał i dyszał, a chory umysł pogrążał się coraz mocniej w szaleństwie. Czerwona mgła pożądania przysłoniła mu cały świat. Wyciągnął z kieszeni maleńki, dziwnie zakończony sztylet, który w jakimś sensie przypominał staroświeckie pióro. Najpierw zaczął kąsać i całować pośladki ofiary w miłosnym zapamiętaniu, bu zaraz potem wbić płytko ostrze. Zaczął kreślić na zaróżowionej skórze lewej półkuli swoje inicjały, a na prawej rodzinny herb.
- O boże… - Darkowi nie udało się powstrzymać pełnego bólu jęku. Miał wrażenie, że ostrze go pali, jakby było rozżarzone do czerwoności. Niewiele się pomylił, bo sztylet nasączony był zabarwionym na zielono kwasem, tak aby powstała blizna miała odpowiedni kolor i kształt. - Zupełnie ci odbiło łajdaku?!
- Taki piękny… Taki słodki… - Krzysztof nie słyszał jego wrzasku. Pracował wytrwale w pocie czoła, zlizywał każdą kroplę krwi, a jego penis twardością przypominał konar drzewa. Upajał się każdą sekundą. To był jego eden, pełen niezmierzonej rozkoszy, z którą nic nie mogło się równać.
- Sean… Sean… Sean… - szeptał chrapliwe Darek niczym czarodziejskie zaklęcie, które mogło go uchronić od wszelkiego zła. Od pogrążenie się w szaleństwie razem z Krzysztofem. Niestety oprawca zorientował się co robi, miał w zadawaniu bólu ogromną wprawę. Potrafił dawkować cierpienie po mistrzowsku. Kiedy ciało chłopaka zaczynało uodparniać się na ból, przerywał na chwilę swoją pracę, by powrócić do niej w odpowiednim momencie.
Chłopak z początku próbował zachować resztki dumy, nie dawać satysfakcji oprawcy. Bał się też, ze swoimi krzykami może zbudzić, śpiącego w pokoju obok Kevina. Kiedy jednak minuty mijały, a ból stawał się coraz dotkliwszy zaczął jęczeć coraz głośniej. Wkrótce jęk zmienił się w skowyt. Łzy płynęły bez udziału jego woli, nie zdawał sobie z tego sprawy zamknięty w straszliwym kręgu, z którego nie było ucieczki. Po udach pociekła mu strużka moczu i zmieszała się z krwią, tworząc brzydką plamę na dywanie. Kiedy poczuł, że na jego zaciśnięte wejście zaczyna napierać  czubek penisa bandyty, mózg chłopaka prawdopodobnie przekroczył jakąś dopuszczalna granicę. Serce zaczęło się gwałtownie tłuc w piersiach, oddech stał się ciężki i urywany.
- Ratunku… proszę… nie… - Zdołał jedynie wykrztusić  i osunął się w litościwe objęcia ciemności.



niedziela, 26 października 2014

Rozdział 38

  Gabinet zmarłego lorda Attinktona był właśnie areną milczącego pojedynku, matka i syn, siedzący naprzeciwko siebie przy mahoniowym, zabytkowym biurku, mierzyli się wzrokiem niczym zapaśnicy przed walką. Lady Agata nie była bynajmniej zachwycona decyzją swojego jedynaka. Doskonale jednak znała jego upór, jak coś wbił sobie o głowy nic nie było w stanie tego stamtąd wyciągnąć. Jarek bardzo jej przypadł do gustu i miała nadzieją, że zyska drugiego syna i pusty, cichy zamek znowu ożyje, zabrzmi śmiechem, a może nawet tupotem dziecięcych nóżek, jak to było za czasów jej młodości. Na razie jednak musiała pogodzić się z porażką, sytuacja rzeczywiście była nieprzyjemna i chłopak na pewno nie zostawiłby brata samego.  Na szczęście Rosiczka, a przeczytała o tym gangsterze wszystko co było dostępne w prasie, wyglądał na nierównoważonego psychopatę, a tacy często w przypływie emocji popełniali kardynalne błędy. Istniała więc szansa, że szybko go złapią i posadzą w dobrze strzeżonym więzieniu do końca życia. Wtedy ona już się postara, żeby chłopcy wrócili do Szkocji. Westchnęła i popatrzyła na Henrego, wysuwającego właśnie dolną wargę z buntowniczą miną.
- Nawet nie próbuj mnie odwodzić od tego pomysłu. Chcesz czy nie, pojadę do Polski i tam ukończę studia!
- Przecież nic nie mówię – wzruszyła spokojnie ramionami, zupełnie zaskakując mężczyznę, przygotowanego na łzy, histerię i wymówki, którymi zawsze umiała posługiwać się po mistrzowsku, kiedy chciała w nim wzbudzić wyrzuty sumienia i przeprowadzić swoją wolę. – Rób co chcesz!
- Czyli się zgadzasz bym zamieszkał u Seana? – Nie mógł uwierzyć, że poszło tak gładko. Na pewno szykowała jakiś podstęp.
- Oczywiście, twoje szczęście jest moim szczęściem – uśmiechnęła się tak niewinnie, że  Henremu zjeżyły się włosy na karku. – Ale…
- Wiedziałem, że musi być jakieś ale… - Niespodziewanie poczuł ulgę. Już myślał, że ktoś zaczarował mu matkę i zamienił tygrysicę w domowego futrzaka.
- Kiedy złapią Rosiczkę, masz tu wrócić z Jarkiem i włożyć mu na palec conajmniej zaręczynowy pierścionek. Nic mnie nie obchodzi jak to zrobisz! – Dodała stanowczo widząc jego minę. – Możesz go nawet porwać! Mamy tu odpowiednią wieżę na takie okazje. Jak tam trochę posiedzi, na pewno uda mu się wyhodować odpowiedni warkocz, żebyś mógł się po nim wspiąć i zrobić kilku wnuków. – Jej zadbane zęby dziwnie skojarzyły się mężczyźnie z ostrymi kłami królowej sawanny.
- Zupełnie oszalałaś!
- W żadnym wypadku! – Głos kobiety niespodziewanie przybrał miękkie tony. – Wyobraź sobie, tylko ty, twój słodki książę i tajemnicza, kamienna wieża pośrodku wrzosowiska. Komnata pod samym niebem, wielkie łoże zasłane niedźwiedzimi skórami. Scałujesz jego łzy przy świetle księżyca, a elfy będą grały wam do snu miłosne melodie.
- Mamo, my nie żyjemy w średniowieczu! – Zaprotestował, już o wiele mniej pewnie. Musiał przyznać, że jej wizja bardzo mu się spodobała. Lisica wiedziała jak zagrać mu na uczuciach.
- I wielka szkoda synku, wielka szkoda… - zachichotała lady Agata. Zasiała ziarenko, które w przyszłości na pewno wyda odpowiednie owoce. Mogłaby się założyć i chyba to nawet zrobi na dzisiejszym spotkaniu Koła Hafciarskiego, że następny semestr obaj chłopcy spędzą w Szkocji. Być może uda się jej nawet wygrać od hrabiny Ester tego cudownego sokoła, którego widziała ostatnio.
- To ja już lepiej pójdę! – Henry widząc, że znowu zaczyna coś kombinować pośpiesznie ruszył do drzwi. Kto wie, co jeszcze uda się wymyślić jego nieznośnej matce. Na wszelki wypadek szybko ewakuował się z gabinetu. Miał wrażenie, że ojciec z wiszącego nad kominkiem portretu, najlepiej znający pokrętny umysł swojej małżonki, spogląda na niego współczująco.
***
   Cała gromadka naszych podróżników wróciła do Polski bez większych problemów. Oczywiście, nie licząc dzieciaków, które jak zwykle rozrabiały, w końcu jednak zmęczone wrażeniami zasnęły w samolocie i pozwoliły dorosłym na wypoczynek. Po drodze do domu, którą ze względu na sporą ilość osób i bagaży, pokonali dwoma samochodami, wszyscy bacznie się rozglądali, czy nie mignie im gdzieś sylwetka Krzysztofa, choć z relacji kapitana Żyły doskonale wiedzieli, że to niemożliwe i gangster dobrze się ukrył.
   Wieczorem, tego samego dnia byli już w Pytlowicach, z ulgą witając znajome kąty. Każdy udał się do swojego pokoju by się rozpakować i wziąć ciepły prysznic po długiej podróży. Mieli spotkać się przy kolacji, by omówić plan działania. Z tego powody Zbyszek najpierw pojechał na zakupy, ponieważ lodówka świeciła pustkami, a gromada żarłoków na pewno nie zadowoliłaby się kilkoma kanapkami. Darek, wczuwając się w rolę pani domu chciał mu towarzyszyć, ale został zakrzyczany i powstrzymany przez resztę rodziny, przestraszonej myślą, że gdzieś tam na pewno czai się Rosiczka.
  Kiedy wieczorem wszyscy zeszli na kolację, po domu snuł się smakowity zapach Strogonowa z papryką i świeżo upieczonego, drożdżowego ciasta ze śliwkami. Róża, coraz bardziej czując się tutaj jak u siebie nakryła do stołu. Chciała odrobinę pomóc zabieganemu Zbyszkowi w obowiązkach. Wkrótce głodna gromadka siedziała już na swoich miejscach, energicznie pałaszując gulasz i przygryzając do niego chrupiący chleb z Pytlowickiej piekarni.
- Jak tak dalej pójdzie, Sean będzie musiał cię przyjąć na etat. – Uśmiechnął się do Róży Darek, z podziwem przyglądając się fantazyjnie złożonym serwetkom i pięknemu bukietowi kwiatów w wazonie.
- No co ty, nie widzisz, że ona teraz żyje miłością. Wystarczy jak oddycha tym samym powietrzem, co ukochany. Zresztą on ją potem wieczorem odpowiednio wynagro… - W tym momencie Sean zamilkł, ponieważ dostał ścierką od czerwonej jak burak, rozjuszonej kobiety.
- Czy ja mogę już iść? – Kevin zjadł pierwszy, napychając policzki niczym chomik. – Mogę pobiec na chwilę do Bartka? Zaniosę prezenty dla jego rodziców. – Mały spryciarz doskonale wiedział, że w takim wypadku dorośli na pewno mu nie odmówią. Chciał jeszcze raz przedyskutować z kolegą jutrzejsze zakupy.
- Jeszcze ci mało? Nie rozstawaliście się prawie przez dwa tygodnie. Daj mu trochę odpocząć od siebie i zatęsknić, zrobisz to rano. – Tłumaczył cierpliwie synkowi doktor, ale po jego minie widział, że żadne argumenty do niego nie docierają. Zaczął nawet tupać pod stołem nóżką, co było oznaką oślego uporu.
- Ale tato, pomyślą, że jesteśmy chciwi i nic im nie przywieźliśmy z wakacji! – Maluch jak umiał, próbował zmiękczyć mężczyznę.
- Dobrze, już dobrze. Niech cię Zbyszek odprowadzi i weźmie paczki. Za godzinę masz być z powrotem! – Spojrzał stanowczo na synka, który był już w połowie drogi z jadalni do salonu.
- Pewnie! – Pisnął radośnie Kevin i pomknął przed siebie. Jak wszystkim dzieciom w tym wieku, wystarczyła mu mała drzemka w samolocie, by od nowa rozpierała go energia. O spaniu nie było mowy, choć dochodziła już dwudziesta.
- W takim razie jakie masz propozycje, bo rozumiem, że po to się tutaj zebraliśmy. – Odezwał się milczący dotąd Henry, kiedy tylko za malcem zamknęły się drzwi. – Tym kudłatym – tu pociągnął nadymającego się Jarka za wymykające się pasmo włosów – zajmę się osobiście. Proponuje kupienie pary solidnych, policyjnych kajdanek, przydadzą się, kiedy przyjdzie potrzeba wyjścia z domu. Kluczyk zawieszę sobie na szyi, więc o tego dzieciaka nie musicie się martwić.
 - Gdzie ty tu widzisz dzieci angielska paskudo?! Dwa łyki herbaty z sokiem malinowym, a ty już na bani? – Zaperzył się natychmiast chłopak. Nie miał pojęcia, że z zarumienionymi policzkami i sypiącymi szmaragdowe iskry oczami w delikatnej twarzy, wygląda rzeczywiście młodziej niż zwykle. Wydął po dziecinnemu usta i obrócił się tyłem do tego wstrętnego lordziska, który nie wiadomo dlaczego przywlókł się za nim ze Szkocji.
- Na bani? – Nie zrozumiał zupełnie Henry. Za to z ogromną przyjemnością i maślanym wzrokiem patrzył na różowe wargi, które całował jakąś dobę temu. Wydawało mu się to strasznie odległym czasem i czynność należało koniecznie powtórzyć. Oblizał się bezwiednie, a Jarek dostrzegłszy jego minę natychmiast umilkł. Dobrze, że miał rozpuszczone włosy, bo zakryły jego płonące uszy.
- Twierdzi, że opiłeś się herbatą i bredzisz. Jak jesteś głodny to doleję ci gulaszu. Wpatrujesz się w tego biedaka tak, jakbyś trzy dni nic nie miał w ustach – wytłumaczył uprzejmie Sean, doskonale się bawiąc speszonymi minami obojga. W jadalni zapadła cisza, przerywana jedynie chrupaniem ciepłego jeszcze ciasta.
- Może wrócimy do tematu? – Zaproponował Darek, który pod stołem wyłamywał sobie palce ze zdenerwowania. Od kiedy wylądowali nie zaznał ani chwili spokoju, wszędzie widział czającego się Rosiczkę.
- Spokojnie kochanie – Sean wziął go za drżącą rękę – złapanie tego drania jest jedynie kwestią czasu.
-  Nie byłbym tego pewien, on jest bardzo sprytny – westchnął Darek, ale czując ciepło dużej dłoni nieco się odprężył. – Może lepiej byłoby gdybym po kryjomu wyjechał i wynajął gdzieś mieszkanie. Nie chcę, żeby z mojego powodu komuś stała się krzywda.
- Nie gadaj głupot brachu – odezwał się Jarek. – Wszyscy siedzimy w tym po uszy. Ten facet to psychopata, będzie mścił się na każdym, z kim miałeś styczność.
- Zgadzam się z tobą, trzeba się skupić na zapewnieniu wszystkim bezpieczeństwa. Policja zajmie się łapaniem tego szalonego bandyty. Podobno mają jakiś nowy trop. – Doktor przytaknął chłopakowi. – Wprowadźmy kilka zasad, których wszyscy będą musieli się trzymać.
- Jak na przykład wychodzenie z domu jedynie parami? – Henry posłał w ich kierunku przebiegły uśmiech. Już widział siebie i Jarka, chodzących po Krakowie za rękę niczym prawdziwa para.
- Dobrze kombinujesz, moja krew – Sean przybił z mężczyzną piątkę. On z kolei chętnie zobaczyłby Darka, w swoim gabinecie w charakterze maskotki. Posadziłby go w wygodnym fotelu obok, tak, żeby łatwo go mógł dosięgnąć i przytulić. Wtedy na pewno pracowałby o wiele wydajniej, bo teraz połowę czasu w klinice zajmowały mu marzenia o narzeczonym. Można by było nawet wstawić jakąś szeroką kanapę, oczywiście tak na wszelki wypadek.
- O czym ty myślisz zboczeńcu?! – Chłopak na widok jego zadowolonej miny nabrał podejrzeń. Dobrze znał te kocie błyski w oczach. – Pamiętaj, że burmistrz nie będzie wiecznie na mnie czekał! Muszę wracać.
   Dyskutując w tym lekkim tonie, który może niektórym wydawałby się dziwny zważywszy na sytuację, omówili wszystkie trudności jakie mogli napotkać. Darek podjął się też porozmawiania na ten temat z Kevinem.
Żarty i przekomarzania wprowadzały nieco pogodniejszą atmosferę, która kojąco działała na ich skołatane nerwy. Byli już wystarczająco zestresowani, aby straszyć się nawzajem. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co może ich spotkać. Chcieli jednak normalnie żyć dalej, choćby ze względu na dziecko, jakie mieli pod opieką. Mogły jeszcze upłynąć całe miesiące zanim policji uda się złapać  Rosiczkę.
***
   Tymczasem Krzysztof, na wieść o powrocie Darka dostał prawdziwego przypływu energii, która dosłownie go roznosiła. Mimo sprzeciwu współpracowników koniecznie chciał zobaczyć chłopaka choć z daleka. Oczywiście niczego nie zostawił przypadkowi i starannie się przygotował. Przefarbował włosy na jasny kasztan, założył szkła kontaktowe, przykleił elegancką, modną bródkę i zgarbił nieco ramiona. Sonia pomogła zmienić mu nawet kształt brwi. Nikt w tym przeciętnie wyglądającym mężczyźnie w obwisłych na tyłku dżinsach i obszernym swetrze nie poznałby sławnego gangstera. Kazał bacznie obserwować swoim ludziom dom Evansów. Kiedy następnego dnia Darek z Seanem, Kevinem i jakimś blondynkiem wyruszyli z domu na zakupy do Krakowa ruszył za nimi starą, odrapaną skodą, która pod zdezelowaną maską kryła mocno podrasowany silnik. Trzymał się od nich z daleka, aby policja nie zorientowała się, że ich śledził. Gdy wysiedli przed galerią zrobił to samo, zaopatrzony w aparat z obiektywem dalekiego zasięgu, mógł pod pozorem robienia zdjęć bacznie ich obserwować. Już po kilku minutach, widząc jaką tworzą szczęśliwą, kochającą się rodzinę zaczął zgrzytać zębami. Doktor ciągle nachylał się nad Darkiem, nie odstępując go na krok. Ledwie się opanował by nie rzucić na Seana i nie wbić w jego serce schowanego w rękawie, składanego noża. Chłopak z kolei trzymał rączkę malca i co chwilę coś mu z uśmiechem tłumaczył. Widać było z daleka, że był do Kevina bardzo przywiązany. To nasunęło Krzysztofowi pewien pomysł, co prawda nieco szalony i niedopracowany, ale z doświadczenia wiedział, że takie bywają najlepsze. Wyjął z kieszeni komórkę.
- Zaróbcie w Galerii zamieszanie, ściągnijcie jak najwięcej widzów, w tym koniecznie policję. Mną się nie przejmujcie, poradzę sobie sam. Dam wam znać kiedy macie zacząć akcję. – Udał się prosto do sklepu ze zwierzętami i tam kupił, małego białego króliczka, którego schował do kieszeni w obszernej bluzie. Teraz wystarczyło poczekać na odpowiedni moment. Miał dzisiaj sporo szczęścia, bo po niecałym kwadransie dzieci wyszły same przed sklep, mimo wcześniejszego zakazu. Darek w tym czasie zbierał pakunki, a Sean korzystał z toalety. Wyciągnął ponownie telefon i puścił sygnał. Po drugiej stronę Galerii, mocno wymalowana blondyna, kręciła się koło właśnie pokazywanego, nowego modelu nissana. Wdzięcząc się do, słuchających prelekcji na temat zalet samochodu, grupki mężczyzn, błysnęła zębami i głębokim dekoltem.
- Mogę zapalić silnik? Szukam właśnie czegoś takiego – zagruchała gardłowo. Zapatrzony w jej wdzięki prezenter nawet nie mrugnął okiem, kiedy wsiadała do środka, a króciutka spódniczka podjechała wysoko do góry. Z bezmyślnym uśmiechem przekręciła kluczyk w stacyjce, położyła nogę na sprzęgle i nacisnęła do dechy gaz. Samochód ruszył niczym wystrzelony z procy wjeżdżając w oszklona wystawę. Natychmiast rozległ się brzęk szkła, okrzyki przestraszonych ludzi i zrobiło się zbiegowisko.
  Rosiczka widząc tłumy ciągnące na miejsce wypadku mruknął z aprobatą pod nosem. Wyciągnął z kieszeni przestraszone zwierzątko i niby to przypadkiem, upuścił go prosto pod nogi chłopców, zagapionych na śpieszących się przechodniów. Też mieli ochotę tam pobiec, ale Darek wcześniej w domu stanowczo tego zabronił. Futrzasta kuleczka przemknęła im między nogami.
- Ratujcie, pomóżcie mi go złapać! – Krzyknął mężczyzna w kierunku dzieci, które natychmiast rzuciły się za króliczkiem. Kiedy tylko znalazł się w pobliżu Kevina podłożył mu ukradkiem nogę, tak, że malec upadł na beton tłukąc sobie kolano. Krzysztof podbiegł do niego, wyciągając z rękawa woreczek z chusteczką. Przyłożył ją do buzi dziecka, niby ocierając troskliwie łzy. Natychmiast zmiękło w jego ramionach jak szmaciana lalka. Porwał je na ręce i pobiegł z nim w kierunku drzwi, nie oglądając się za siebie. Liczni przechodnie, widząc tę scenkę, wcale na nią nie zareagowali. Nikt nie widział w niej nic złego - ot ojciec zabrał płaczącego synka do domu i tyle. Bartek jednak nie stracił przytomności umysłu. Pobiegł do sklepu wołając Darka.
- Proszę pana, Kevin upadł, jakiś mężczyzna wziął go i pognał na parking! Może zabrał go do lekarza bo był strasznie blady i przestał się ruszać! – Bartek cały się trząsł ze strachu o przyjaciela. – Był jakiś dziwny, nie zapytał wogule, gdzie jego mamusia!
- Kochanie, idź do Seana – popchnął go w kierunku toalet. – Powiedz mu co się stało. – Ruszył biegiem w kierunku, który wskazał mu malec. Nieopodal drzwi zobaczył w samochodzie nieznanego mu mężczyznę, zapinającego pasem nieprzytomnego Kevina. Kiedy podszedł bliżej skinął na niego, aby wsiadł i zrobił wymowny gest nad główką chłopca, jakby pociągał za spust pistoletu.
- O boże… - W Darku zamarło serce. To przecież był Krzysztof, odmieniony, ale nie było mowy o pomyłce. Ta twarz śniła mu się po nocach od kilku miesięcy. Chciał zawołać o pomoc, ale słowa uwięzły mu w gardle. Wzrok bandyty dokładnie mówił, co stanie się z dzieckiem, jeśli wykona jakikolwiek podejrzany gest. Na uginających się nogach wsiadł do samochodu. – Zrobię co każesz, tylko nie rób mu krzywdy…- wyszeptał, ledwo panując nad głosem. Musiał być silny, dla malucha gotów był na każde poświęcenie. Patrzył z czułością na ciemną główkę, szepcząc w duszy modlitwę do anioła stróża.