niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 35

   Bartek i Kevin, po wszystkich swoich niechlubnych wyczynach, dostali stanowczy zakaz wychodzenia poza ogrodzenie posiadłości, bez towarzystwa kogoś dorosłego. Otaczające zamek piękny, zadbany park i ogród były wystarczająco duże, aby chłopcy mieli się gdzie bawić. Byli też pilnowani i obserwowani niemal przez cały czas, co niezmiernie ich denerwowało, bo nie pozwalało na żadne psoty. Postanowili więc nazrywać sobie na osłodę późnych malin, którymi obsypane były krzaki niedaleko warzywnika. Owoce były dojrzałe i bardzo słodkie. Dzieci już po chwili miały upaprane na czerwono całe buzie, ale dzięki temu powrócił im dobry humor.
Było popołudnie i słońce leniwie przedzierało się przez liście. Gałęzie drzew delikatnie szeleściły, pieszczone przez słaby, letni wietrzyk. Panowała cisza i spokój, nieznana mieszkańcom dużych miast, dlatego, kiedy z pobliskiego warzywnika zaczęły dobiegać chłopców dziwne odgłosy, natychmiast się tym zainteresowali. Każda okazja do ekscytującej zabawy była dla nich dobra.
- Hm... aa...ufff!
- Och...ee...mhmm...
Bartek złapał Kevina za pasek od spodenek. Nie miał zbytnio ochoty sprawdzać, co za potwór zaczaił się pośród jarzyn. Co innego oglądać filmy o Nessi w telewizji, a co innego zobaczyć ją na żywo.
- Lepiej tam nie chodźmy. Może to jakiś szkocki duch? – Usiłował zniechęcić kolegę, który nie wierzył w takie bajki.
- Ech ty, widziałeś ducha, który chrupie i stęka? Pewnie żre marchewkę lady Agaty. – Kevin nie miał zamiaru odpuścić. Wyciągnął telefon i nastawił aparat fotograficzny. – A jeśli to Nessi? Wiesz jaka nagroda jest za jej zdjęcie? I napiszą o nas w gazetach! – Nakręcał się coraz bardziej.
- A co będzie, jeśli chłopcy smakują jej bardziej, niż jarzynki? – Bartek nadal nie był przekonany, co do tego pomysłu. Odgarnął nerwowym gestem, ciągle wpadający mu do oczu, jasny lok.
- Nie bądź taki cykor! Podkradniemy się po cichutku. – Wziął za rękę kolegę i pociągnął go za sobą. – Dam ci potem ostatniego Pawełka, mam go schowanego na czarną godzinę. – Kusił umiejętnie, doskonale znając słabość blondynka do batoników. W Szkocji niestety ich nie sprzedawano, więc musieli obejść się smakiem, a ich zapasy dramatycznie się skurczyły.
- No dobra, ale na paluszkach. – Zgodził się w końcu Bartek, przełykając ślinę z wizją ulubionego smakołyku przed oczami. Podeszli kawałek krokiem ninja, potem rzucili się na trawę i zaczęli czołgać. Wysokie źdźbła ukryły skutecznie ich drobne sylwetki.
- Mhm... oo...! – Rozległ się nagle wysoki skowyt, sprawiający, że na ramionach przestraszonych dzieci pojawiła się gęsia skórka.
- Uciekajmy, to na pewno wilk! – Wyszeptał struchlały blondynek.
- Głupiś, przecież tutaj jest wysoki płot. Nawet, jakby był duży, takiego parkanu nie przeskoczył! – Odezwał się stanowczo Kevin.
- Znawca się znalazł! Skąd wiesz, jak wysoko skaczą wilki?
- Nie gadaj, tylko cykaj fotki! – Ostrożnie wychylił kędzierzawą głowę zza krzaka. Przed nim, w zagonie marchewki, miotało się coś dziwnego. Nie widział zbyt dobrze, bo wyrośnięte łodygi kartofli skutecznie zasłaniały mu widok. Nagle mignęło coś białego, szybko nacisnął guziczek. Przyjaciel, zachęcony jego przykładem, zrobił to samo. Zaczęli się zręcznie wycofywać, nie mając pojęcia, co właściwie widzieli. Coś za nimi szeleściło, chrząkało, mieli wrażenie, że potwór, mimo ostrożności, ich jednak wypatrzył i zaczął szukać. Kiedy więc znaleźli się w wystarczającej odległości od warzywnika, zerwali się na równe nogi i z piskiem pobiegli do zamku. Wpadli prosto w ramiona stojącej przed wejściem lady Agaty, z daleka obserwującej ich szalony bieg.
- Co się stało, chłopcy? - Przytuliła ich matczynym gestem i poprowadziła do salonu. Usadziła na kanapie trzęsących się nieco rozrabiaków, ciekawa, co znowu przeskrobali. Nigdzie nie widziała bowiem napastnika, na rannych też nie wyglądali, mimo, że ich czerwone buzie w pierwszym momencie nieco ją zmyliły. Jednak słodki zapach malin szybko wyprowadził ją z błędu. Sama wychowała psotnego chłopca i dobrze wiedziała, do czego były zdolne takie pomysłowe łobuziaki. Na jej skinienie służąca natychmiast przyniosła ciastka i gorącą czekoladę. Podwieczorek zdziałał cuda, już po chwili maluchy zaczęły gadać jeden przez drugiego.
- Tam był potwór! Miał trzy nogi, charczał i chciał nas pożreć! – Nawijał przejęty Bartek.
- Jakie trzy nogi? Cztery miał, wyraźnie widziałem, jedne wyżej, drugie niżej. – Zaoponował Kevin.
- Dzieci, dzieci...! Spokojnie i powoli. Nic z tego nie rozumiem! Może to był dzik? Czasem ogrodnik zapomina zamknąć bramę i wchodzi w szkodę, szczególnie lubi marchewkę i buraki. – Kobieta nie miała pojęcia, co myśleć o tej dziwnej opowieści.
- Nie miały kopytek, tylko palce. – Odezwał się rozsądnie Bartek. – Chyba, że te szkockie mają stópki podobne do moich, tylko większe.
- Nie były owłosione? – Lady Agata zaczęła mieć pewne podejrzenia. Od dawna nie widziała czwórki starszych nicponi.
- Te jedne trochę były – przyznał po chwili zastanowienia Kevin. - Mogę pani pokazać, mam zdjęcia. – Wyciągnął z dumą telefon. Kobieta przyjrzała się uważnie fotografiom, zmieszała i poczerwieniała na twarzy.
- Możesz mi go na chwilę pożyczyć? Oddam po kolacji.
- Dobra. Po co pani te fotki? Są strasznie niewyraźne! Możemy znowu się zaczaić i zrobić lepsze.
- Lepiej już zostańcie w domu, robi się ciemno. Wiesz, pokażę je kilku osobom, może ktoś też widział tego... potwora. – Zdusiła w sobie śmiech, co nie było wcale takie łatwe. Miała wielką ochotę zobaczyć miny swoich gości, kiedy przy stole podzieli się nimi nowiną. Winni z pewnością sami się zdradzą swoim zachowaniem.
                                                                              ***
   Tymczasem Krzysztof zmienił nieco strategię; zaczął coraz częściej wychodzić z domu i rozmawiać z mieszkańcami Pytlowic. Co wieczór Lena woziła go do karczmy, gdzie jako wzorowe małżeństwo, wypijali po jednym piwie i nastawiali uszy na plotki. Z początku miejscowi nieco się ich krępowali i ściszali głosy, ale po kilku dniach przyzwyczaili się do ich obecności i bez skrępowania, zawzięcie mielili ozorami. Zwłaszcza Kwasowa z Antosiową wiodły prym i mężczyzna zrozumiał, że to właśnie one były furtką do jego sukcesu. Kilka razy zaprosił je do stolika, prosząc o opowiedzenie czegoś o miejscowych zwyczajach. Po paru takich rozmowach kobiety rozgadały się na dobre, w duchu żałując młodego, przystojnego kaleki. Właściwie to jedynie Kwasowa rozwodziła się na sielskim życiem w małym miasteczku, tymczasem Antosiowa, o dziwo, odpowiadała półsłówkami, raczej przysłuchując się rozmowie, za to bacznie obserwując nowych sąsiadów.
Kiedy tylko młode małżeństwo weszło, jak zwykle, do karczmy, kobiety natychmiast się do niego przysiadły. Liczyły, że w końcu usłyszą barwną opowieść o wypadku, w którym mężczyzna nabawił się kalectwa.
- Macie tu jakieś znakomitości? – zapytała Lena, aby jakoś zagaić rozmowę. – Kogoś sławnego? Malarza albo rzeźbiarza? Sama interesuję się sztuką.
- Ja tam wolałbym porządnego lekarza. – Odezwał się Krzysztof.
- Artystów tu niewielu i raczej plotą jakieś mizerne wierszydła. Ale lekarza mamy naprawdę dobrego i klinikę sławną na cały świat. – Stwierdziła z dumą Kwasowa. – Przyjeżdża tu wielu zagranicznych. Nikt tak nie umie operować jak doktor Evans. Dostał nawet zabawny przydomek – Bestia o Magicznych Dłoniach.
- Dość dziwny, jak na sławnego chirurga. – Lena była autentycznie ciekawa.
- Bestia, bo chłopina ma naprawdę paskudny charakterek i parę brzydkich blizn, a Magiczne Dłonie, bo czynią cuda, stawiając na nogi prawie nieboszczyków. – Wyjaśniła kobieta.
- Więc może i dla mnie jest jakaś nadzieja? Tylko kolejka jest pewnie do niego niezmiernie długa. Nie mówiąc już o tym, ile to kosztuje. – Westchnął mężczyzna.
- Nie, miejscowi mają swój dzień i przyjmuje ich za darmo. Ale teraz go nie ma, wyjechał do jakiejś krewnej w Szkocji. Mieszka obok tego jeziora z potworem, co to nim turystów straszą. Chyba nieprędko wróci, bo zabrał syna i narzeczonego. 
- Cóż, pozostaje mi cierpliwie zaczekać. – Krzysztof był ogromnie zadowolony z dzisiejszej rozmowy. Wiedział już wszystko czego potrzebował. Teraz wystarczyło tylko sprowadzić całą rodzinkę z powrotem. Nie mógł przecież jechać za Darkiem do Szkocji. Policja już rozesłała wici po całej Europie, nie było sensu niepotrzebnie się narażać, tym bardziej, że miał takie piękne plany. Uśmiechnął sie szeroko do obu kobiet, ale jego oczy pozostały zimne i nieruchome jak u węża. Na widok jego miny Lena zadrżała, poznała go na tyle, by współczuć chłopakowi, o którym ciągle gadał.
***
   Następnego dnia Lady Agata razem z gośćmi wybrała się do miasta na organizowane tam co roku Highland Games, czyli zabawy szkockich górali. Ubrani w tradycyjne stroje szli zwartą grupą w stronę boiska, gdzie z daleka widać było zawodników przygotowujących sie do startu w licznych konkurencjach. Jedynie doktor Evans i Darek trzymali się nieco na uboczu, chcąc uniknąć kolejnych żartów na temat czworonogiego potwora. Poprzedniego wieczora podczas kolacji wystarczająco się naczerwienili, oglądając zdjęcia swoich stóp, wystających spośród, na szczęście bujnie rosnącej, natki marchewki. Dowcipom z nierówno owłosionych łydek stwora nie było końca. Najchętniej by gdzieś zniknęli, mieli jednak pod opieką dwóch urwisów, wiec nie pozostało im nic innego jak grzecznie wlec się na końcu rozgadanej grupy.
Jarek jak zwykle w takich wypadkach był podekscytowany. Najchętniej dołączyłby się do każdej proponowanej zabawy. Podobały mu się właściwie wszystkie – rzut pniakiem, rzut młotem, a najbardziej potężny Szkot rzucający właśnie kulą na łańcuchu. Kiedy podszedł bliżej zauważył trzy znajome sylwetki, szykujące się do konkurencji polegającej na przeciąganiu liny. Z błyskiem w zielonych oczach natychmiast przeskoczył barierkę i przyłączył się do kibiców drużyny przeciwnej.
- A ty, gdzie znowu?! – Krzyknął za nim zaskoczony Henry, który przez całą drogą w milczeniu, podziwiał urodę swojego anioła. W tradycyjnej spódniczce i białej koszuli prezentował się naprawdę doskonale, niejedne oczy spoglądały na niego z zachwytem.
- Nie wrzeszcz, tylko biegnij za nim – odezwała się spokojnie Lady Agata. – Lubi pakować się w kłopoty, więc postaraj się mieć go na oku.
- Ma drań strasznie mylący wygląd, wszystko przez te jasne loki i ślepia, niczym leśny mech. Za to pod skórą siedzi mu prawdziwy diabeł. – Jęknął mężczyzna, słysząc jak chłopak zagrzewa do walki zawodników. Zręcznie wspiął się po ogrodzeniu i stanął u boku zapalczywego łobuza. Na widok Filipa, Edwarda i Clouda ciągnących z wysiłkiem linę, zrozumiał dlaczego się tak emocjonuje.
- Te blodyn, chwyć mocniej ten sznurek, to nie filiżanka twojej matki! – Darł się na cały plac, wzbudzając chichoty u publiki, która też nie szczędziła zawodnikom docinków.
- Uspokój się, nie rób widowiska – szepnął mu do ucha Henry, ale szybko zrozumiał, że obrał błędną strategię, bo po tej uwadze szmaragdowe oczy zalśniły jeszcze mocniej.
- Hej Rudy, no o ciebie chodzi! – Pomachał do Filipa, który był rzeczywiście cały czerwony z wysiłku. – Przyłóż się bardziej, bo tatusia tutaj nie ma, żeby ci nosek wysmarkał jak przegrasz! – W tym momencie wszyscy gruchnęli śmiechem, dobrze znając jedynaka lorda Charlesa.
- Słowo daję, że cię w domu spiorę. – Próbował grozić Henry, ale chyba słabo mu to wychodziło, bo Jarek jakoś nie bardzo się przejął. Jedyną reakcją było pokazanie mu języka.
-Edward, zjadłeś o jedną bułkę za mało czy coś? Trzymasz tę linę jak panna faceta na swojej pierwszej randce! – W tym momencie Henry zatkał mu dłonią usta, a drugą rękę owinął mocno wokół smukłej talii.
- Nieprzyzwyczajony biedaczek, za dużo wrzosowego piwa – odezwał się tonem usprawiedliwienia do otaczających go ludzi.
- Puszcz... chamie... blub .. phy...- Miotał się w jego objęciach Jarek, prychając niczym wściekły tygrys. Ten głupi lordzik przerywał mu taką fajną rozrywkę. Tym gnębicielom kotów należało się coś więcej, niż tylko kilka żartów. Jedyną satysfakcję jaką otrzymał była przegrana bandy mamisynków. Zagapieni na niego, zostali silnie pociągnięci do przodu przez przeciwników i zaryli nosami w trawie.
- Masz co chciałeś, możesz odpuścić. – Mężczyzna odetchnął z ulgą, na widok końca konkurencji i otarł pot z czoła. – Może pójdziemy coś zjeść? Tam dalej jest świetne stoisko z kiełbaskami z grilla.
- Masz rację Wasza Wysokość, muszę się wzmocnić przed następną rundą. – Posłał mu psotny uśmiech chłopak. – Mam zamiar zepsuć zabawę tym głąbom.
- Jarek, jak się nie uspokoisz zapakuję cię do samochodu, a potem zamknę w najwyższej wieży! – Henry popatrzył na niego groźnie, a przynajmniej usiłował, bo różowe usta i migające w nich perłowe ząbki, dość skutecznie go rozpraszały. - Jak mocno zacisnąłby je na jego ramieniu, kiedy po raz pierwszy by w niego wchodził?- Ta słodka wizja powstała właśnie w jego głowie i za nic, nie chciała zniknąć.
- Uciekasz cieniasie? – Rozległ się czyjś szyderczy głos za ich plecami. Odwrócili się jak na komendę i zobaczyli wykrzywione złośliwie twarze całej trójki pogromców kotów.
- Zmiatajcie do domu smarkacze! – Zdenerwował się mężczyzna. Jeśli dopuści do bójki matka urwie mu co nieco i jego rozkoszne marzenia nie dojdą nigdy do skutku.
- Jak jesteś taki mądry, to pokaż co potrafisz! – Nie dawał za wygraną Filip, który ominął sąsiada i stanął przed Jarkiem. – Widzisz tamtego chłopaka? – Wskazał na sąsiednie pole. – To prosty rzut kulą, jest nieco mniejsza niż normalnie, przystosowana dla takich cherlawych dzieciaków. – Zmierzył go z góry na dół pogardliwym wzrokiem. W duchu jednak doszedł do wniosku, że upierdliwy Polak nie był wcale taki zły. Jakby się dobrze przyjrzeć całkiem niezły z niego przystojniak, szkoda tylko, że miał taką niewyparzoną gębę. Koniecznie dla dobra klanu, trzeba było poskromić gagatka.
- Myślisz, ze sobie nie poradzę?! Tylko patrz! – Jarek poderwał się jak dźgnięty ostrogą. Nie będzie mu tu jakiś forsiasty bubek wjeżdżał na ambicję.
- Nie daj się sprowokować, ta konkurencja nie jest taka prosta jak wygląda. Trzeba długo trenować, by nabrać wprawy – usiłował powstrzymać go Henry. Nie chciał by zrobił sobie krzywdę. Nie na darmo na tych zawodach zawsze w namiocie dyżurował lekarz i dwie pielęgniarki.
- Tu chodzi człowieku o mój honor! - Zaperzył się jak zwykle łatwopalny chłopak. Z dumnie zadartą głową podszedł do dziewczyny zapisującej zawodników. Akurat nie było nikogo chętnego.
- Robiłeś to kiedyś młody? – Zapytała z troską mała pieguska, co jeszcze bardziej go rozsierdziło. – Chwyć za rączkę, trzeba się kilka razy okręcić, żeby potem móc rzucić z odpowiednią siłą, o tam! – Pokazała na pole z chorągiewkami oznaczającymi odległości.
- Wcale nie jest taka ciężka! – Ucieszył się Jarek, kiedy podniósł wiszącą na łańcuchu kulę. Nie miał pojęcia, o co ta draka. Zawiruje, puści i po sprawie. Zaparł się mocno nogami w trawę i zaczął obracać wokół własnej osi. Łańcuch się napiął, kula krążyła wokół niego jak satelita, a chłopak czując siłę z jaką wiruje, dopiero teraz zrozumiał w co się wpakował. To nie on kierował kulą, to ona miotała nim. Lekko spanikowany namierzył wzrokiem chorągiewki, zrobił zamach i...poleeeciał.
- Niezły rzut! – zachichotał Clod.
- Fakt, tylko nie wiadomo, czy to kula rzuciła zawodnikiem, czy zawodnik kulą! -  Edward dawno nie miał na festynie takiego ubawu. Jarek ciągnięty przez łańcuch poszybował dobre kilka metrów i padł twarzą w trawę. Kraciasta spódniczka zadarła się naprawdę wysoko.
- Ożesz drań, oszukiwał! – Filip był nieco rozczarowany. Liczył na fascynujący widok nagich pośladków chłopaka, tymczasem ta cwana bestia założyła majtasy w kolorowe biedronki. Nóżki jednak miał całkiem zgrabne. Chłopcy zaśmiewając się, zaczęli robić komórkami pamiątkowe zdjęcia.
- Śmierdziele, kto wam pozwolił?! – Jarek właśnie się ocknął z oszołomienia i pognał w ich kierunku. – Łap śmieciarzy, no! – Krzyknął do skamieniałego Henrego. Nie mieli jednak żadnych szans dorwać dowcipnisiów. Gnali, jakby mieli dodatkowy napęd, po chwili zniknęli między otaczającymi stadion drzewami. Mieszkali tutaj od dziecka i doskonale znali teren. – Poduszę tych gamoni! – Padł na trawę tam, gdzie stał i zabębnił o ziemię pięściami.
- Nie martw się śliczny. – Henry zatrzymał się ciężko dysząc, zagruchał słodko niczym tokujący gołąb do czerwonego z wysiłku chłopaka. – Masz naprawdę uroczy kuperek, a te biedroneczki wyglądały odlotowo.
- Może najpierw uduszę ciebie? Tak dla przykładu! – Zawarczał na zaśmiewającego się głupka, który wymownie patrzył na jego tyłek.
- Dobrze się czujesz? Nic sobie nie uszkodziłeś? Może sztuczne oddychanie? - Zapytał troskliwie mężczyzna i wpił mu się w usta, nie bacząc na protesty, które prawdę mówiąc nie trwały zbyt długo.

piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział 34

   Sean z Darkiem po wycieczce nad jezioro i błotnej kąpieli ruszyli prosto pod prysznic, starając się zostawić za sobą jak najmniej śladów. Nie chcieli się narażać swojej gospodyni. We włosach mieli pełno glonów, a na ubraniach próżno by szukać czystego miejsca. Rozebrali więc się w łazience i obaj weszli do szklanej kabiny.
- Czy w tym domu nie ma innej łazienki? Tu jest za ciasno na dwie osoby! – Burczał Darek, który nadal nie mógł się przyzwyczaić do tego typu poufałości. – Nie mogę nawet dosięgnąć gąbki! - W dodatku, od kiedy zamieszkali u lady Agaty, prawie nigdy nie byli sami. Zawsze ktoś z domowników lub ze służby kręcił się w ich pobliżu.
- Masz mnie, a ja zadbam o wszystkie twoje potrzeby. – Doktor wyszczerzył zęby i namydlił myjkę. Woda spływała po krzywiznach ciała chłopaka, znacząc kuszące ścieżki, powodując w jego sercu i umyśle słodki zamęt. Pochylił się nad nim i ukąsił delikatnie zębami dolną, wydatną wargę, po czym zaczął masować smukłe plecy nieznośnie powolnymi, zmysłowymi ruchami.
- To nie czas na takie igraszki, za chwilę wrócą dzieci – zaprotestował niezbyt przekonująco Darek. Duże dłonie, zbliżające się coraz bardziej do jego tyłka, sprawiły, że miał ochotę zamruczeć, niczym kot. Nieświadomie wypiął pośladki, a silne palce zacisnęły się na nich pożądliwie.
- Nie bądź taki... Pozwól chociaż na małe co nieco... - Ugryzł swoją ofiarę w szyję, zasysając się na niej, niczym wygłodniała pijawka.
- Odczep się, za kwadrans będzie kolacja, a wiesz, jak nasza gospodyni przestrzega pór posiłków! – Wił się, niczym węgorz, aż w końcu udało mu się uwolnić i uciec z kabiny. Pokazał język bulgoczącemu coś pod prysznicem łobuzowi, starając się nie patrzyć w jego stronę. Opalone na złocisty brąz, muskularne ciało w strugach parującej wody nawet najrozsądniejszej osobie mogłoby odebrać resztki silnej woli, a on przecież powinien dawać dobry przykład dzieciom i oczywiście bratu. Nie chciał, żeby doszło do sytuacji podobnej do tej z klaksonem. Literki BMW nosił potem ze dwa tygodnie odbite tuż nad pośladkami, a wszyscy się z niego nabijali, kiedy się tylko schylił. Jak on potem miał prawić młodemu umoralniające kazania? Otwierał usta z najlepszymi intencjami po jego kolejnym wybryku, a ten spryciarz Jarek gapił się wtedy na przeklęte literki, doskonale widoczne tuż nad paskiem spodni. Nie mógł więc wydobyć z siebie głosu, tylko otwierał i zamykał usta, a jego twarz robiła się purpurowa. Postanowił sobie wtedy porządnie się prowadzić, żeby nie dawać nikomu okazji do takich żartów.
- Wracaj, mały niewdzięczniku! A gdzie podziękowanie za ratunek?! – Doktor był twardy, jak skała i nie miał najmniejszej ochoty dogadzać sobie samemu. Paskudny drań najpierw kręcił przed nim tyłkiem, a teraz zwiał z łazienki, w dodatku całkiem nagi. – I tak cię dopadnę! Wszystko jedno, gdzie!
- Chciałbyś! – Mruknął Darek zza drzwi. Rano obiecał Róży przynieść z ogrodu trochę pomidorów na jakąś skomplikowaną sałatkę, którą chciała zaimponować lady Agacie. Pośpiesznie naciągnął dżinsy, ulubione tenisówki oraz byle jaki podkoszulek, dochodząc do wniosku, że grządka z warzywami była doskonałą kryjówką przed napalonym narzeczonym. Na szczęście sypialnia mieściła się na parterze, więc nie musiał się skradać długim korytarzem. Wyskoczył przez okno, lądując cicho na miękkiej murawie. Był całkiem ciepły jak na Szkocję, letni wieczór. Przez pierzaste obłoczki udało się nawet przedrzeć kilku nieśmiałym promieniom słońca. Park i ogród zajmowały ze trzydzieści hektarów dość urodzajnej ziemi, dlatego dopiero po kilkunastu minutach odnalazł grządki z jarzynami. Nazbierał do znalezionego pod drzewem koszyka pomidorów, rozejrzał się uważnie dookoła i odetchnął z ulgą. Najwyraźniej bez przeszkód umknął Seanowi. Był z siebie naprawdę dumny; pierwszy raz udało mu się zwalczyć pokusę. Zerknął w lewo i zobaczył wystające z ziemi, dorodne, słodkie marchewki, które były jego ulubionym warzywem. Nie chcąc zdeptać rosnącego obok koperku, na czworakach popełznął w kierunku upatrzonej zdobyczy. Właśnie włożył sobie do buzi wyjątkowo duży i smaczny okaz, kiedy poczuł na swoim pośladku znaną mu dobrze łapę. Natychmiast przestał chrupać, omal nie dławiąc się nieprzełkniętym kęsem.
- Mam cię, króliczku! – Doktor już od kilku chwil podziwiał jego tyłek w opiętych spodniach, który w takiej pozycji prezentował się wyjątkowo zachęcająco. Nie wyobrażał sobie żadnej ze swoich byłych dziewczyn, podgryzających takie brudne, pomarańczowe paskudztwo wprost z grządki. Jak każdy prawdziwy mięsożerca, żywił pogardę dla zielska. Jednak czołgający się na czworakach chłopak wydał mu się niezmiernie słodki, brakowało mu jedynie puszystej kitki.
- Ratunku! – Zdołał jedynie wydusić z siebie zaskoczony Darek, kiedy silne ramiona objęły go od tyłu w pasie. Ciekawska ręka natychmiast wkradała się pod koszulkę, obmacując pożądliwie jego brzuch i sutki.
- Nigdy nie robiłem tego w takim miejscu... - Naparł na chłopaka całym ciałem, tak, że wylądował twarzą w sałacie, z wypiętymi do góry pośladkami.
- Jesteś stuknięty! – Pisnął cicho, nie chcąc zwracać na siebie niczyjej uwagi. Co prawda, grządki były w odległym kącie ogrodu, ale nigdy nie wiadomo, kogo licho mogło by przynieść. Zręczne palce sprawnie poradziły sobie z guzikiem i zamkiem jego dżinsów.
- Jesteś bardzo twardym króliczkiem – stwierdził radośnie mężczyzna, zsuwając z niego spodnie i bezczelnie badając zdobyte tereny. – Kiedy z tobą skończę, będziesz dobrze przyprawionym, mięciutkim kąskiem. – Potarł kciukiem sączącego się penisa chłopaka.
-Jak to się stało, że tak skończyłem? – Jęknął Darek, czując zęby narzeczonego, testujące jędrność jego pośladków. Omal nie doszedł , kiedy dmuchnął mu w drgającą szparkę. Wiedział, że musi się pośpieszyć, bo obaj byli już na granicy spełnienia. Wspólny prysznic nie przeszedł bez echa.
- Nie waż się jeszcze niczego kończyć! – Sean z paskudnym uśmieszkiem ścisnął jego nabrzmiałego członka u podstawy. Z ust niezadowolonego chłopaka rozległo się warczenie. Z braku innego nawilżenia, postanowił pomóc sobie językiem, zagłębiając go w wilgotną ciasnotę.
- Ożesz ty...! – Darek dyszał coraz głośniej, w nosie mając, czy ktoś go usłyszy, czy nie. Narastające w nim podniecenie omal nie rozerwało go na strzępy. Czerwona mgła pożądania przysłoniła mu nie tylko oczy, ale i rozsądek. W tym momencie liczyła się tylko możliwość zaspokojenia palącego głodu, który w nim wzbierał z każdą chwilą bardziej i bardziej, omal nie doprowadzając chłopaka do omdlenia. – Przestań się ze mną bawić, durny sadysto! – Krzyknął ochryple.
- Czy o to ci chodziło? – Sean z tryumfującym błyskiem w oczach zanurzył się w chętne, drżące ciało, aż po same jądra. Nikt nigdy nie wzbudzał w nim takiej pasji, jak ten delikatny, młody mężczyzna. Płonął nie tylko jego każdy, najmniejszy nawet mięsień; dusza również pogrążała się w ogarniającym go słodkim szaleństwie coraz mocniej i głębiej, aż po samo dno.
- Mhm... oo...! – Skowyt Darka z pewnością słyszała cała okolica. Przez moment wydawało mu się nawet, że usłyszał czyjś spanikowany wrzask. Zaraz jednak zanurzający się w nim gorący penis Seana, odebrał mu resztki świadomości. Każde pchnięcie było celne i wprawiało jego ciało w rozkoszne wibracje, posyłało go na sam szczyt. W jego żyłach krążyła rozpalona do czerwoności lawa.
- O, tak... Krzycz dla mnie, skarbie! – Mężczyzna przyspieszył rytm i kilka sekund później plecy obu wygięły się w łuki, a usta wydały przeciągły jęk, oznajmiając spełnienie. Zmęczeni opadli na zagon szczypiorku, łaskoczącego ich po nagiej skórze długimi źdźbłami. Zwróceni ku sobie twarzami, wpatrywali się w swoje oczy. Świat był gdzieś tam, daleko, za falującym horyzontem. Takie chwile sprawiały, że wcale nie mieli ochoty do niego wracać. Dwa serca biły, niczym jedno, w wyjątkowo zgodnym rytmie.
- Masz pojęcie, jak bardzo cię kocham? – Zapytał cicho Sean, obdarzając chłopaka długim, czułym pocałunkiem.
- A masz pojęcie, jak ja kocham ciebie, ty stuknięty wielbicielu królików? –Wyszeptał mu na ucho Darek i wyciągnął spod siebie gniotące go w bok marchewki. - Twarde cholerstwo i narobiło mi siniaków, ale smakuje całkiem dobrze.
- Właściwie, mamy tu wszystko, czego potrzeba. – Doktor zerwał kilka liści sałaty i zaczął nimi wycierać skórę, wijącego się ze śmiechu chłopaka, ze spermy. – Niestety, chyba powinniśmy wracać. – Z daleka dobiegł ich gong, wzywający na kolację. 
Lady Agata nie tolerowała spóźnień, więc zerwali się z ziemi, pomagając sobie nawzajem pozapinać ubrania.
***
   Krzysztof mieszkał już w Pytlowicach od tygodnia i coraz lepiej wchodził w rolę kaleki, pozostającego pod czułą opieką młodej żony. Bynajmniej się nie ukrywał. Spacerował po miasteczku, pchany przez Lenę na wózku inwalidzkim. Przystojny mężczyzna wzbudzał we wszystkich przechodniach sympatię i współczucie, tym bardziej, że gdy do niego zagadywano, okazywał się bardzo sympatycznym i interesującym rozmówcą. Twarz Rosiczki była jego największym atutem, a dzięki pogodnym, niebieskim oczom, na które między innymi nieufny Darek dał się nabrać, prawie zawsze udawało mu się sprawić korzystne wrażenie i wyciągnąć z rozmówcy pożądane informacje. Mężczyznę te wypady wiele kosztowały; natarczywe szepty w jego głowie trudno było opanować, ale dzięki nim dowiadywał się sporo o swoim aniele. Kiedy jednak wracali do domu, za każdym razem wyżywał się na Lenie i traktował biedną dziewczynę, niczym potrzebny, ale niemile widziany sprzęt. Nieraz musiała umykać, aby nie oberwać pięścią. Jednak przyzwyczajona była od dziecka do takiego traktowania i nie widziała w nim niczego dziwnego; był to dla niej chleb powszedni. Szef gangu obiecał anulować jej za to dług, który zaciągnęła na operację oka swojej córeczki. Miała nadzieję, że cała akcja nie zajmie więcej, niż miesiąc. Dobrze wiedziała, że Krzysztof stał w organizacji blisko szczytu, a jego usługi były przez szefostwo oceniane niezmiernie wysoko. Ona sama uważała go za niebezpiecznego wariata oraz sadystę i każdy dzień zaczynała od modlitwy, aby czymś mu się nie narazić.
- Może chciałbyś... no wiesz... pobaraszkować w pościeli? – Odezwała się z wahaniem, widząc jego ponurą minę. Siedział od dłuższej chwili za stołem, raz za razem potrząsając głową z niewiadomych powodów. – Jesteś okropnie spięty.
- A kto chciałby wchodzić między nogi takiej wyobracanej suki?! – Warknął Krzysztof i rzucił w nią talerzem z kanapkami. Zaakceptował ją tylko dlatego, że jej zielone oczy odrobinę przypominały mu Darka. 

- Przepraszam, chciałam tylko pomóc... - Szepnęła, odsuwając się na bezpieczną odległość.
- Więc się zamknij i spieprzaj do swojego pokoju. Twój pisk rani moje uszy; nie mogę się skupić. – Wziął do ręki ostry nóż i zaczął się nim bawić. Na jego wąskie usta wpełznął zimny uśmieszek. Zlustrował pobladłą dziewczynę oczami, które przypominały kryształki lodu, pozbawione emocji, niczym źrenice węża. – Albo zabawimy się po mojemu. Co powiesz na mały tatuaż na piersi?
- Aaa...! – Wrzasnęła przeraźliwie Lena, po czym umknęła z kuchni, tupiąc chodakami. Nawet na niej, która w swoim życiu widziała niejednego psychopatę, twarz mężczyzny wywarła przerażające wrażenie. Zaryglowała za sobą drzwi do swojej sypialni, dodatkowo barykadując je ciężką komodą.
Krzysztof przez jakiś kwadrans siedział nieruchomo, jakby czegoś nasłuchując, a potem zaczął intensywnie wpatrywać się w stojący naprzeciwko fotel.
- Widzisz, kochanie, ona nie jest nawet w połowie tak śliczna, jak ty. Masz o wiele piękniejszą, jasną skórę. Tobie zrobiłbym najpiękniejszy tatuaż na świecie, żebyś zawsze pamiętał, do kogo należysz. – Oblizał się pożądliwie, w swojej wyobraźni widząc szkarłatne rysy na delikatnych krągłościach. Wybrałby najcieńszy nóż, żeby wyrzeźbić wzór na kształtnych pośladkach chłopaka. Potem wtarłby w rany sporą garść soli, żeby powstały lśniące blizny. Ta rozkoszna wizja spowodowała, że poczuł w spodniach nieprzyjemną ciasnotę. Nie miał zamiaru jednak korzystać z usług tej plugawej dziwki. Musiał być czysty  dla swojego anioła.

***
   Jarek po awanturze z sąsiadami wrócił do swojego pokoju i po dokładnym przemyśleniu całej sprawy miał ochotę wrócić i podbić Henremu oko. Teraz, kiedy uwolnił się spod uroku czarujących dołeczków, zorientował się, że został wyprowadzony w pole przez zgrany duet - matka i syn. Każde z nich załatwiło swoje interesy, nie dopuszczając chłopaka do głosu i robiąc z niego niedorobioną sierotę z dzikiego kraju. Miał ogromną ochotę na mały rewanż. Mały, zadziorny diabełek w jego lewej kieszeni nie pozwolił mu odpuścić, co było by o wiele rozsądniejszym wyjściem. Włączył laptopa i zaczął wyszukiwać w Internecie czegoś, co skutecznie zniechęciłoby durnego lorda do zboczonych zabaw jego kosztem. Na stronie ,,Czarnych elfów” oraz ,, Ostrych Ogierów” z Torunia znalazł kilka całkiem zabawnych obrazków. Porad i komentarzy też pod nimi nie zabrakło, a przepastny strych zamku dostarczył mu wszystkiego, co potrzebował. W pokrytych pajęczynami kufrach znalazł wiele prawdziwych skarbów. Długa do ziemi, czarna peleryna, prawdopodobnie z ubiegłego wieku dopełniła stroju. Przećwiczył kilka wyzywających póz przed lustrem i ze stanowczą miną ruszył do sypialni Henrego. Ogromnie był ciekawy jego reakcji. Zapukał do drzwi, ale nikt mu nie odpowiedział. Wszedł więc do środka; zapadał już zmierzch i w pokoju było dość ciemno. Mrok rozświetlała jedynie mała, nocna lampka, stojąca na stoliku nocnym. Z łazienki dobiegł chłopaka szum wody. Po chwili wyszedł z niej mężczyzna w samym szlafroku, z włosami nadal ociekającymi wodą. Podniósł głowę i zatrzymał się zdumiony na widok Jarka w niecodziennym stroju.
- Co to za maskarada? - Zapytał, podziwiając jego jasne loki, związane luźno czerwoną wstążką. Połyskiwały w nikłym świetle, niczym wypolerowane złoto.
- Doszedłem do wniosku, że czas załatwić sprawy między nami. – Rozpiął pelerynę, po czym rzucił ją na dywan, a Henry zaliczył kompletny opad szczęki. Skórzane spodnie opinały szczupłe, kształtne biodra, a szkarłatna, mocno dopasowana koszula podkreślała smukłą talię. W ręku jego słodki książę trzymał pejcz, którym niecierpliwie uderzał o swoje udo. Wyglądał, jak mały demon zemsty. Zielone oczy, zmrużone drapieżnie, niczym u dzikiego kota, patrzyły na niego wyzywająco.
- Zzałatwić...? – Wyjąkał, niepewny jak potraktować to niezwykłe zjawisko w swojej sypialni. Na wszelki wypadek cofnął się dwa kroki do tyłu. Czyżby chłopak się czegoś naćpał?
- Nie patrz tak na mnie, tylko zrzucaj ciuchy i bierz się do roboty! – Pejcz powędrował pod pasek, usiłując go rozpiąć. Jarek, widząc niepewność mężczyzny, nabrał odwagi. – Przecież tego właśnie chciałeś!
- Chciałem...? – Henry zaczął się zastanawiać, czy tak się objawiał słynny, polski temperament. Obawiał się, że, gdyby uległ pokusie, brat tego pięknisia obdarłby go ze skóry bez znieczulenia. Poza tym, jako dżentelmen musiał zachować klasę.
- Z twoim doświadczeniem raz dwa będzie po sprawie! – Pogładził pejczem świeżo ogolony policzek i zjechał nim na szyję swojej, coraz bardziej speszonej, ofiary. Zabawa zaczynała mu się podobać. – Wianek ostatnio zaczął mnie mocno uwierać, więc po co czekać?
- Ee...? – Mężczyzna klapnął na najbliższy fotel z nieelegancko otwartymi ustami. – Jakim znowu doświadczeniem? – Do czegoś takiego człowiek powinien się przygotować, stworzyć atmosferę, obejrzeć parę pornosów, aby się nie zbłaźnić. Co innego całowanie się do utraty tchu, a co innego pójście do łóżka.
- No, przecież sam opowiadałeś, ile to nie miałeś dziewczyn i chłopaków! Ponoć lecieli do ciebie, niczym pszczoły do miodu. – Jarek zbliżał się do niego powoli, kołysząc biodrami. - Gdzie się podział ten pewny siebie uwodziciel? - zachichotał w duchu.
- Wiesz... hm... - plątał się w zeznaniach Henry, a jego policzki pokrył ciemny rumieniec. Omal nie zapadł się pod ziemię z zażenowania.– To nie do końca prawda. Owszem, były buziaki i przytulanki...
- Czy ty, angielska różyczko, chcesz mi w ten pokrętny sposób powiedzieć, że nigdy tego nie robiłeś? – Tym razem to Jarek miał nieco ogłupiałą minę. Stworzył w swojej wyobraźni obraz niemal Casanowy, który przeleciał, niczym wschodni wiatr, każdego chętnego w całej Brytanii, razem z przyległościami, a tu taka niespodzianka! Kiedy przyszło do czynów, okazał się nieśmiały, niczym panienka z okienka. - Czyli jesteś tak samo zielony, jak ja? A udawałeś takiego amanta! – Chłopak nie wytrzymał; osunął się na dywan i zaczął się śmiać na cały głos. Ten zarozumiały głupek prędzej by pękł, niż się przyznał do dziewictwa. Dopiero wzięty z zaskoczenia powiedział prawdę. – Niezły z ciebie aktor! – Wił się chłopak, trzymając się za brzuch.
- Nie porównuj mnie do siebie, na pewno nie aż tak! – Nadął się Henry, rzucając mu bure spojrzenie. – I nie mów o mnie, jak o kwiatku, nie jestem jakąś dziewczyną, wzdychającą przy świetle księżyca.
- Mój ty niewinny pluszaczku, nie bój się, będę delikatny! – Nieznośny Jarek podniósł się, zupełnie zapomniał po co tutaj przyszedł, uklęknął u stóp nadąsanego mężczyzny i pocałował go znienacka w usta.
- Przegiąłeś! – Nieśmiałość przeszła mu, jak ręką odjął. Całowanie, to było coś, w czym czuł się nader pewnie. Objęci w pół, sturlali się na podłogę, nie odrywając od siebie zachłannych ust. Skórzane spodnie skrzypiały, niemiłosiernie miętoszone pożądliwą dłonią.
............................................................................
Betowała Oliwia