Lady
Agata nie cieszyła się zbyt długo wizytą u przyjaciółki. Obie panie rozsiadły się na
tarasie, gdzie złociste promienie delikatnie przeświecały przez liście
rozłożystego kasztana. Jako Szkotki z jasną karnacją oraz skłonnością do piegów
bardzo dbały o swoją cerę i unikały letniego słoneczka. Ledwie zdążyły wypić popołudniową
herbatkę i podgryźć kilka ciasteczek, wymieniając smakowite miejscowe ploteczki, gdy rozdzwonił się telefon. Lady Agata przez chwilę go ignorowała, ale w końcu nie
wytrzymała i wcisnęła słuchawkę.
-
Witam miłą sąsiadkę – rozległ się w niej głos lorda Charlesa, obrzydliwego
nudziarza i moralizatora, którego unikała niczym ognia.
-
Jeśli to nic ważnego proszę zostawić wiadomość, jestem w trakcie spotkania
biznesowego. - Mrugnęła do przyjaciółki.
-
Oczywiście, że problem jest bardzo poważny – Mężczyzna niestety nie dał się
zbyć. – Podobno w pani domu mieszka jakiś dziki obcokrajowiec, który ciężko
poturbował mojego syna i jego dwóch kolegów. Pragnę wyjaśnić tę nieprzyjemną dla nas obojga sprawę.
-
Skoro pan musi... – westchnęła ciężko kobieta. Niestety jej przewidywania się
sprawdziły. Rozpuszczeni, mazgajowaci paniczykowie zamiast honorowo załatwić
sprawę, oczywiście poskarżyli się tatusiom.
-
Przyjdziemy wieczorem. Nie chcę, żeby między nami doszło do jakiegoś
nieporozumienia. Od lat nasze rodziny żyją w zgodzie i mam nadzieję, że tak
pozostanie...- Za tymi uprzejmymi słowami kryła się zawoalowana groźba.
Upierdliwy arystokrata był bardzo ustosunkowany i rzeczywiście mógł narobić jej
kłopotów.
-
W takim razie spotkamy się o dziewiętnastej. Proszę zabrać ze sobą uczestników
tej bójki. – Uśmiechnęła się do siebie, bo coś właśnie przyszło jej do głowy.
-
Do zobaczenia. – Lord Charles nie miał zamiaru pozwolić, by jakiś pospolity
smarkacz pomiatał jego jedynakiem. Wyobraził go sobie jako wielkiego,
umięśnionego draba z gęstą brodą, bardziej przypominającego niedźwiedzia niż
człowieka. Uważał, że Brytyjczycy to naród wybrany, by cywilizować takich
barbarzyńców.
***
Kobieta nie miała wyjścia i musiała
wcześniej wrócić do domu, by przygotować wszystko na przybycie sąsiadów. Nie
chodziło tu o dom, który zawsze błyszczał niczym klejnot w koronie królowej.
Dobrze opłacana i traktowana służba utrzymywała go na najwyższym poziomie. Trzeba
było wtłoczyć do upartej głowy Jarka kilka podstawowych zasad postępowania z
takimi zarozumiałymi osobnikami jak lord Charles. Oczywiście nigdzie nie mogła
go znaleźć, zniknął też Henry i to właśnie naprowadziło ją na trop. Zastała obu zaginionych całujących się ogniście w ciemnej wnęce na końcu korytarza. Wielka
palma zasłaniała ich bardzo skutecznie przed oczami ciekawskich. Przez chwilę
przyglądała im się z rozbawieniem zastanawiając się, jak szybko może liczyć na wesele.
Nie było jednak czasu do stracenia, godzina spotkania zbliżała się wielkimi krokami.
-
Yhm...yhm... ! - Spróbowała zwrócić na siebie uwagę, ale niczego nie wskórała.
Chłopcy byli tak zajęci sobą, że zapomnieli o całym świecie. Podeszła więc
bliżej, stając dosłownie pół metra przed obściskującą się parą. – Nie chciałabym
przeszkadzać w robieniu mojego wnuka, ale mamy sytuację kryzysową...- zaczęła
ostrożnie. Jak przewidziała gwałtownie od siebie odskoczyli i
wytrzeszczyli na nią oczy. Policzki mieli czerwone niczym pomidory, a oczy nadal błyszczące i niezbyt przytomne.
-
Och...- Jarek zawstydzony do granic możliwości ukrył płonącą twarz w dłoniach.
Nie miał pojęcia co mu odbiło i jak mógł się tak zapomnieć. Chwilę wcześniej
gotów był oddać się temu mężczyźnie tu i teraz. Matka Henrego wzbudzała w nim
nieodmiennie trwogę. Na uwagę o dzieciach omal nie zapadł się pod ziemię. Na
szczęścia kobieta wyglądała na bardziej rozbawioną niż rozgniewaną.
-
Mamo! – Henry natomiast spojrzał na rodzicielkę groźnie. Wykazała się
wyjątkowym brakiem taktu.
-
No co, mamo! Dokończycie innym razem! – Rzuciła beztrosko. – Jeśli tylko
obiecacie mi wnuka, zostawię wam dom do wyłącznej dyspozycji. Mogę wyjechać
nawet na miesiąc do Afryki. Ale najpierw musimy coś załatwić! – Wskazała na
drzwi do salonu. Chłopcy wymienili spojrzenia, najwyraźniej dochodząc do identycznego
wniosku. Z
upartą kobietą nie warto było dyskutować, zgodnie powlekli się za nią, nie
odzywając się już ani słowem. Ich dłonie bezwiednie się odszukały, nawzajem dodając
sobie otuchy.
***
Dwie godziny później wszystko już było
dopięte na ostatni guzik. Jarek zmuszony ponownie do włożenia tradycyjnej spódniczki,
siedział sztywno na kanapie zaciskając kurczowo kolana i rzucając uśmiechniętemu
Henremu wrogie spojrzenia. Drań
specjalnie zajął miejsce w fotelu naprzeciwko, pilnie wypatrując momentów,
kiedy nieprzyzwyczajony do kiltu chłopak zapominał o swoim stroju i mógł się pogapić
na zgrabne uda. Przyłapany na podglądaniu już dwa razy dostał od niego poduszką. Nie przeszkodziło mu to bynajmniej zerkać dalej. Jarek
pełen skruchy za poranną bójkę, poinstruowany przez lady Agatę nie śmiał
zmienić miejsca, ale przysiągł sobie, że po zakończeniu całej awantury udusi
wstrętnego zboczeńca. Tym bardziej, że od tych gorących spojrzeń czuł jakieś
dziwne ściskanie w dołku, a pewna część ciała zaczynała budzić się do życia, co
jeszcze bardziej go zdenerwowało.
-
Drogie dziecko, tylko spokojnie. Nie zapomnij, co ci mówiłam. – Lady Agata z przyjemnością
patrzyła na chłopaka. Wyglądał jak młodziutki książę ze starych legend o
anielskiej twarzy i smukłej, powabnej figurze, pięknie podkreślonej przez
szkocki strój. Dała mu do ręki miejscową gazetę, z widocznym z daleka artykułem
o schronisku dla zwierząt. Zamierzała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. –
Siedź prosto, oczy spuszczone, mina smutnego jelonka Bambi. Od czasu do czasu
zatrzepotaj rzęsami i postaraj się zapanować nad swoim temperamentem. Najlepiej
wcale się nie odzywaj. – Pouczała go kobieta, poprawiając mu włosy, tak, że
opadały złocistą burzą loków na lewe ramię. – Idealnie. Postaraj się nie wypaść
z roli skrzywdzonej niewinności.
-
Faktycznie cukiereczek z niego, musi tylko jeszcze przestać warczeć! - Henry
zmrużył oczy, bo właśnie kraciasta spódniczka pojechała do góry i na świat
wyjrzało gładkie udo.
-
Masz go wspierać, a nie prowokować! – Pogroziła mu matka.
-
Proszę się nie martwić, dam sobie radę – Jarek uśmiechnął się słodziutko,
niczym młoda mniszka na swojej pierwszej przepustce i znienacka walnął Henrego
ostatnią poduszką, która mu została prosto w nos. Nie spodziewający się ataku mężczyzna
gwałtownie odchylił się do tyłu i poleciał na podłogę razem z krzesłem z
głośnym łomotem.
-
Tego właśnie powinieneś unikać. – Lady Agata poruszyła kilkakrotnie ciemnymi brwiami
w zabawnym geście. – Trzeba przyznać, że masz naprawdę niezłego cela i pewną rękę. Musisz zagrać ze mną w golfa.
-
Mamo! Coś ci się pomyliło, to ja jestem twoim jedynym synem! – Jęknął Henry,
zbierając z posadzki swoje potłuczone szczątki. – Powinnaś mnie pożałować i podmuchać
siniaki!
-
Jak ładnie poprosisz, Jarek później na pewno chętnie to zrobi. – Kobieta machnęła na niego lekceważąco ręką.
– Czyż nie wygląda na anioła?
-
Prędzej piekło zamarznie! – Wyburczał
pod nosem jasnowłosy anioł, drapiąc się intensywnie po nogach, bo stuprocentowa
wełna gryzła go niemiłosiernie, powodując intensywne swędzenie.
***
Nie musieli długo czekać, punktualnie o
dziewiętnastej do salonu wszedł lokaj oznajmiając gości. Przybyli większą
grupą niż się spodziewali gospodarze. Każdy z trzech poszkodowanych w bójce
chłopaków był w asyście ojca. Przewodził im oczywiście sir Charles, z wyjątkowo
nadętą i uroczystą, nawet jak na niego, miną. Wyraźnie było widać, że czuł na
swoich barkach ciężar powierzonej mu misji.
-
Droga pani, my jako ojcowie pozwoliliśmy sobie na tę wizytę w trosce o nasze
dzieci. Podobno
przebywający w pani domu dziki młodzieniec z dalekiego kraju napadł na naszych potomków, omal nie robiąc z nich kalek. – Ciągnął z powagą i godnością sędziego Sądu Najwyższego.
-
Nie sądziłam, że trzeba aż takiej pompy do wyjaśnienia dziecinnej sprzeczki. –
Kobieta zadarła dumnie głowę i zmierzyła mężczyzn tak chłodnym wzrokiem, że
zadrżeli. Nawet sir Charles przerwał na chwilę swój wywód, najwyraźniej
ćwiczony wielokrotnie przed lustrem. – Proszę się nie krępować, niech pan
kontynuuje...
-
Może opowiem całe zajście, żeby pani zrozumiała nasze oburzenie. Chłopcy spokojnie
sobie rozmawiali nieopodal północnej bramy do pani posiadłości. Ten barbarzyńca
wyszedł im naprzeciw, najpierw zaczął naśmiewać się z piegów mojego syna, a
kiedy ten zwrócił mu grzecznie uwagę, rzucił się do ataku niczym siedem furii. Biedny
Filip od czasu tej bójki trzymał się za brzuch i jęczał, musiałem z nim jechać
do szpitala na ostry dyżur. – W tym momencie rudzielec stęknął przejmująco. - Edward
omal nie stracił oka. - Wskazał na ciemnowłosego, otyłego chłopaka, który
rzeczywiście miał spore limo na prawym policzku. – A Clod kuleje i musi
siedzieć na poduszce, dotkliwe potłukł sobie kość ogonową.
-
Rzeczywiście, same kaleki. – Stwierdzenie lady Agaty wyrażało bardziej
drwinę niż współczucie.
-
Nie może pani pozwolić, by po okolicznych drogach grasował jakiś osiłek i bił
kogo popadnie. - Zakończył swoje przemówienie, a pozostali mężczyźni mu
przytaknęli. Z namaszczeniem złożył dłonie na wydatnym brzuchu.
-
Hm... Cóż mogę dodać? Oto potężny bandyta Jarek, który jedną ręką załatwił trzech rosłych
chłopaków. – Odsunęła się na bok, by wszyscy mogli zobaczyć niebezpiecznego potwora.
-
Witam panów. – Chłopak skinął wszystkim grzecznie głową, stając skromnie u boku
swojej gospodyni. Ze spuszczonymi wstydliwie oczami i zarumienionymi policzkami
wyglądał jak nieletnia dziewica ze starych romansów, która właśnie opuściła
pensję dla dobrze urodzonych panienek. Skubał z niewinną miną koniec swojego
kucyka, jakby nie śmiejąc spojrzeć na takich wytwornych dżentelmenów.
-
Czy on wam wygląda na gladiatora?! To prawie dziecko w dodatku sierota, z całej
rodziny pozostał mu tylko starszy brat! – Potoczyła groźnym wzrokiem po
zaskoczonych mężczyznach. Butni na początku angielscy młodzieńcy, którzy nie
spodziewali się takiego obrotu sprawy schowali się przezornie za plecami ojców.
Tymczasem Henry, tak jak kazała mu matka wspierał Jarka ze wszystkich sił. Oczywiście zrobił to po swojemu. Stanął za jego plecami, wywracając oczami podczas
nudnego wywodu sąsiada. Gdyby zaszła taka potrzeba miał zamiar rzeczywiście zainterweniować. Bardziej
jednak zainteresowała go smukła szyja chłopaka, na której chętnie zostawiłby
kilka swoich śladów. Zaczął rysować zawiłe wzorki na jego plecach, a potem
uśmiechnął się pod nosem i zawijasy przeszły w napisy. Był jednak święcie przekonany, że
ofiara żartu nie zdoła tego odczytać.
,, Masz
seksowną dupcię. Chciałbym, żebyś mnie objął tymi zgrabnymi nogami. Mogę wpić
się w tą kuszącą szyję? Jeśli złapię cię za pośladek zaczniesz piszczeć?” – Skrobał pracowicie tym podobne głupstwa, doskonale się przy tym bawiąc. Dobrze wiedział, że matka
załatwi sprawę bijatyki po mistrzowsku i nie było sensu się wtrącać.
-
To ma być ten wściekły barbarzyńca, z ogromnymi barami i rękami jak łopaty?! – Zapytał ojciec blondyna i położył ciężko
dłoń na ramieniu syna. – Czy wy coś piliście w tych krzakach?
-
Ależ papo, wiesz, że przysięgałem nie robić tego do dwudziestki! Nie ufasz
własnemu dziecku? – Oburzył się chłopak, wymieniając przerażone spojrzenie z
kolegami.
-
Może nie powinien? Wydaje mi się, że niektórzy tutaj mają bujną wyobraźnię. - Zwróciła się do niego lady Agata. – Ja znam zupełnie inną
wersję porannych wydarzeń, nawet mam na to dowody. – Wyciągnęła swoją komórkę i
podała sir Charlesowi. Na zdjęciach wyraźnie było widać trzech chłopaków
znęcających się nad małym kociakiem, rudzielca podwijającego rękawy i
szykującego się do bójki, a potem całą rozjuszoną gromadę biegnącą za uciekającym
Jarkiem, tulącym do siebie zwierzątko. Oczywiście zapobiegliwa kobieta usunęła te, najbardziej kompromitujące jej przyszłego zięcia.
Mężczyzna
poczerwieniał, jakby miał wybuchnąć i bez słowa podał telefon pozostałym. Po
chwili atmosfera w salonie diametralnie się zmieniła. Każdy z nadopiekuńczych
tatusiów, wcześniej święcie przekonanych o ogromnej krzywdzie, jaka spotkała ich potomków, teraz trzymał swojego syna w krzepkim uścisku sapiąc gniewnie i ciskając oczami gromy.
-
Yhm... yhm – odchrząknął sir Charles. - Przepraszamy drogą sąsiadkę za
zamieszanie, już my się rozprawimy z tymi obwiesiami. Oczywiście zrekompensujemy chłopcu i szanownej
pani wszelkie nieprzyjemności. – Ukłonił
się uroczyście. Widać było, że z trudem panuje nad swoim gniewem i najchętniej
sprałby swojego jedynaka na oczach wszystkich.
-
Oczywiście milordzie sprawa zostanie między nami. Moje schronisko pilnie
potrzebuje nowych wybiegów. – Lady Agata skinęła mu głową z tryumfalnym
uśmieszkiem. Wszystko poszło idealnie po jej myśli. Sąsiedzi szybko się pożegnali, poganiając przed sobą swoich synów, szybko opuścili salon. Dawno nie czuli
się tacy upokorzeni, chłopakom szykowało się lanie stulecia.
Jarek przez cały czas awantury stał
nieruchomo, na przemian blednąc i czerwieniejąc. Nawet nie próbował włączyć się
do dyskusji, choć pierwotnie taki miał zamiar, mimo upomnień lady Agaty. Chciał
wygarnąć tym nadzianym bubkom, co o nich myśli. Henremu udało się jednak skutecznie
temu zapobiec, pisząc zboczone bzdury na jego plecach. Chłopak odczytał
każdziuteńkie słowo i wydawało mu się, że palą go nie tylko uszy, ale i cała
skóra. Pod koniec całej awantury przypominał już imbryczek z wrzącą wodą, gorąca para
uchodziła mu wszelkimi porami. Kiedy tylko za gośćmi zamknęły się drzwi,
odwrócił się i rzucił na Henrego, który poleciał do tyłu na fotel, a rozjuszony Jarek wylądował mu na kolanach.
-
Ty zakało arystokracji, ja tu załatwiałem ważną sprawę , a ty myślisz jedynie jak mi się dobrać do spodni! – Już miał złapać drania za szyję i udusić, kiedy jego dłonie napotkały
przeszkodę, w postaci zaprzyjaźnionej pary rąk. Palce ściśle się ze sobą
splotły, nie pozwalając na żadne manewry. – Myślisz, że będę piszczeć jak
dziewczyna, kiedy raczysz złapać mnie za tyłek?! – Warczał mocno wkurzony.
Tymczasem Henry przybrał niewinny wyraz twarzy, postanawiając iść w zaparte.
Tymczasem Henry przybrał niewinny wyraz twarzy, postanawiając iść w zaparte.
-
Coś ci się pomyliło, ja ci tylko masowałem plecy, widząc jaki jesteś
zdenerwowany.
-
Czyli to tylko moja bujna wyobraźnia? – Jarka o mało szlag nie trafił na taką
bezczelność. Zapomniał zupełnie o lady Agacie, która z rozbawieniem przysłuchiwała
się sprzeczce.
-
Sam powiedziałeś. – Mruknął mężczyzna. – Wiesz, czasami jak się czegoś
bardzo pragnie, to miewa się takie halucynacje.
-
Więc według twojej zboczonej teorii, marzę, żebyś pomacał mój tyłek? – Zielone oczy
zamieniły się w dwie błyskawice.
-
No cóż, nie chwaląc się całkiem przystojny ze mnie facet, do tego dobrze
sytuowany i do wzięcia. Masz niezły gust skarbie. – Henry nie umiał
sobie odmówić drażnienia się z tym słodziakiem. Gdyby nie matka, schrupałby go
w całości. Uśmiechnął się promiennie i objął mocniej chłopaka, aby nie spadł.
-
Nie ma jak skromność co? – Z Jarka uszła cała złość na widok dołeczków malujących
się na twarzy bezczelnego łobuza, usiłującego mu zrobić wodę z mózgu.
-
Postarajcie się nie zepsuć tego fotela dzieci, to antyk i jest sporo wart –
wtrąciła się niespodziewanie lady Agata. – Nie będę wam przeszkadzać we flirtowaniu. - Ruszyła do
drzwi.
-
My nie flirtujemy! – Rozległ się za nią zgodny chór.
-
No to w bzykaniu. Chyba tak to się teraz nazywa? Pewnie ma coś wspólnego z kopulującymi
pszczółkami - dodała beztrosko.
-
Mamo! Nie zapominaj, że jesteś damą! – Jęknął załamany Henry. Rodzina to jednak
paskudny wynalazek, zwłaszcza jeśli była ostrodzioba i przesadnie domyślna.
- Damy są przereklamowane kochanie, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Nie bądź taki staroświecki! – Oczywiście musiała mieć ostanie słowo.
- Damy są przereklamowane kochanie, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Nie bądź taki staroświecki! – Oczywiście musiała mieć ostanie słowo.
***
Róża i Zbyszek bawili się całkiem dobrze na wycieczce do ZOO. Dzieciaki nastraszone przez doktora były bardzo grzeczne.
Biegały od klatki do klatki, a buzie ani na chwilę się im nie zamykały. Zadawały
miliony pytań na które dorośli nie zawsze umieli odpowiedzieć. Wszędzie chodziły razem, trzymając się za ręce, niczym dwaj wyjątkowo zgodni, kochający się bracia. Wiele osób brało
Różę i Zbyszka za przykładne małżeństwo, spędzające wolny czas w parku i przystawało, gratulując dobrze
wychowanego potomstwa. Kwitowali takie uwagi uśmiechami, dobrze wiedząc co potrafią te dwa małe urwisy.
W
końcu zmęczeni chłopcy poprosili o lody. Kevin pomógł przyjacielowi rozłożyć na
kolanach papierową serwetkę, aby nie pobrudził sobie ulubionych spodenek. Usiedli
na ławeczce, obok nich stanęła kobieta z maluchem w ich wieku, wpatrującym się szeroko otwartymi oczkami w Bartka. Widać ujęły go rzadko tutaj spotykanie jasne
włosy i błękitne oczy, a dźwięk obcego, szeleszczącego języka zaciekawił.
-
Ale gołąbeczki. - Zachwyciła się chłopcami korpulentna Szkotka. Jej synek ciągle
kłócił się z kuzynostwem, często dochodziło do bójek. Widok tak zgodnych i kochających
się dzieci był balsamem na jej skołatane nerwy.
-
Niezupełnie – odezwała się Róża - każde z nich ma małego diabełka za skórą.
Nagle milczący dotąd maluch, prawdopodobnie pod wpływem bliskości matki, nabrał odwagi i podszedł do Bartka.
Nagle milczący dotąd maluch, prawdopodobnie pod wpływem bliskości matki, nabrał odwagi i podszedł do Bartka.
-
Jestem Dylan. Chcesz chipsa?-
-
Dziękuję – uśmiechnął się do nieznajomego i poczęstował się przekąską, tamten
aż poczerwieniał z zadowolenia i usiadł obok. Był z siebie bardzo dumny. Udało mu się zwrócić na siebie uwagę ślicznego chłopca.
-
Ożenię się z twoim bratem! - Oświadczył stanowczo, patrząc na Kevina.
-
Ale ja już mam narzeczonego- zaprotestował nieśmiało Bartek. – Popatrz, mamy nawet obrączki! – Podsunął mu pod sam nos
swoją i przyjaciela rękę.
-
Nie można brać ślubu z rodzeństwem! – Wyjaśnił mu z zarozumiałą miną Dylan. –
Zresztą będę lepszym mężem od tego rozczochranego! – Wskazał na kręte włosy
rywala. - Mamy w domu kucyki, pozwolę ci pojeździć na najładniejszym. – Próbował
skusić blondynka, którego wysoki głosik skojarzył mu się z dyndającymi na wietrze dzwoneczkami.
-
On nie jest moim bratem, tylko sąsiadem. – Próbował wyjaśnić nieporozumienie.
-
A ja mam loda i zaraz ci go włożę do nosa! - Zdenerwował się jak zwykle łatwopalny
Kevin i spełnił swoją groźbę, zanim ktokolwiek zdążył zainterweniować.
Przeraźliwy ryk Dylana słychać było na całe ZOO.
-
Gołąbeczki co? – Zbyszek wziął pod pachą rwącego się do bitki chłopca. Mały łobuziak koniecznie
chciał dokończyć dzieła zniszczenia i ostatecznie pognębić rywala, który okazał
się zwyczajną beksą, chowającą się za spódnicą mamy. Róża zrobiła to samo z
Bratkiem, ze zdumieniem w niebieskich oczach przyglądającemu się całej awanturze. Pożegnali się ze zmartwioną Szkotką, której marzenia o dziecku idealnym legły właśnie w gruzach, i ruszyli do wyjścia z parku. Na
dzisiaj mieli naprawdę dość wrażeń.
Bartek czyli Bachorus Paskudus Śliczny
Kevin czyli Bachorus Paskudus Wielki